Starlink: Battle for Atlas – Opinia

4/5

Zdarza się mówić, że są ludzie, którzy lubią na siłę utrudniać sobie życie. Sami robią sobie pod górkę, choć nikt od nich tego nie wymagał. Jedni mówią na nich wariaci. Dla mnie to często innowatorzy, którzy wbrew wszystkim trendom, starają się pchać branżę do przodu i wprowadzać powiew świeżości do gier.

Nieustannie mam ogromny szacunek i uznanie dla developerów, którzy mają nieszablonowe podejście do swoich tytułów. W dobie kontynuacji i odświeżania starych gier, już sam fakt wprowadzania nowego IP uznawany jest za swojego rodzaju ryzyko. Starlink, o którym mowa, nie ma żadnego podłoża historycznego. Nie jest oparty na znanej marce, rozpoznawalnym świecie czy historii. W zasadzie jedynie posiadacze Nintendo Switch mogą czuć nić powiązania, bo dla nich przygotowano specjalnego – i niedostępnego w innych wersjach – bohatera – samego Foxa McCloud z kultowej już gry Star Fox.

Samo wprowadzenie nowego IP było najwyraźniej zbyt małym wyzwaniem, bo wydawca – Ubisoft – postanowił podnieść sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, wprowadzając dodatkowy element urozmaicający zabawę – fizyczne statki włącznie z pilotami i broniami.

Gry, które wykorzystują fizyczne elementy możemy bez problemu policzyć na palcach jednej ręki. Dobrze też wiemy jak skończyły. Mimo to, na naszym rynku pojawiła się taka perełka jak Starlink, którą można doposażyć o wspomniane zabawki. Nie będę ukrywać, że sam pomysł od razu mnie chwycił. Od czasu pierwszej prezentacji walczyłem ze swoim wewnętrznym 7 latkiem i starałem się uzasadnić, że to wszystko nie może być tak fajne jakby się wydawało. Jednak po pierwszej prezentacji fizycznych statków absolutnie przepadłem.

Pomijając już sam design, który oczywiście jest kwestią gustu, trafił do mnie w 100%. Nie sposób jednak pisząc opinię o grze nie wspomnieć nic o samych statkach. Po pierwsze jakość ich wykonania jest zaskakująco dobra. Kształt, detale, malowanie, wszystko jest na bardzo wysokim poziomie. Nawet sami piloci, którzy są najdrobniejszym elementem są bardzo dokładnie wykonani. To wszystko sprawia, że nawet teraz gdy wiem, że moja przygoda ze Starlinkiem już się skończyła, to same statki dumnie wystawię na swojej wystawce i poważnie myślę nad uzupełnieniem ich do pełnej kolekcji – bo są po prostu ładne i świetnie się prezentują. To jednak nie koniec zabawy z plastikowymi stateczkami. Zbudowane są tak, by tworzyć cały złożony system, który jesteśmy w czasie rzeczywistym wykorzystywać podczas samej gry. Najpierw zakładamy specjalną nakładkę stelażową na pada. Jeśli tak jak ja gracie na konsoli Xbox One to trafia się wam najwygodniejsze rozwiązanie, gdyż elementy połączone na padzie komunikują się już bezprzewodowo z konsolą. W przypadku PS4 trzeba je dodatkowo połączyć kabelkiem USB z konsolą.

Po nałożeniu stelaża wybieramy pilota. Następnie nakładamy statek, podczepiamy skrzydła i wybieramy dwie bronie. Co ciekawe, gra rozpozna nawet kierunek założenia broni czy skrzydeł. Jeśli więc uciekamy przed kimś, możemy odwrócić sobie działko, by prowadzić ostrzał do tyłu. Wszystkie elementy na padzie są dość ciężkie, ale nie na tyle, by po kilku godzinach grania trzeba było usztywniać dłonie gipsem. Jeśli się uprzemy możemy na statkach zrezygnować ze skrzydeł i podpiąć bronie bezpośrednio do kadłuba statku. W starter packu – czyli fizycznym wydaniu gry – dostajemy jeden statek, jednego pilota i trzy bronie. Całą resztę należy osobno dokupić. Co ważne – do ukończenia (w sensie, by zobaczyć napisy końcowe) gry w zupełności wystarczy wam ten podstawowy zestaw. Po co więc inne statki, piloci i bronie? Każdy z tych elementów ma inne statystyki, właściwości i możliwości. Niektóre statki są szybsze, ale mniej wytrzymałe, inne zupełnie na odwrót. Podobnie z pilotami. Każdy z nich ma inny atak specjalny, daje też dodatkowe możliwości rozbudowy naszego statku matki o którym będę jeszcze wspominać.

Najbardziej z tego wszystkiego przydatne wydają się same bronie, które swobodnie możemy zmieniać na naszym statku. W tym momencie odzywa się znów mój umysł dziecko/kolekcjonera i muszę przyznać, że wszystkie ruchome elementy są tak dobrze spasowane, że niezależnie od przyłączonych broni – statek nadal wygląda ładnie i spójnie. Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy bardzo lubimy wyciskać z gry absolutne maksimum. Będąc posiadaczem podstawowej wersji gry, nie odblokujecie wszystkich osiągnięć. Musicie więc doliczyć do całej zabawy kilkadziesiąt złotych, by zaopatrzyć się w dodatkowe bronie.

Może więc warto rozważyć cyfrową wersję gry? Nie musicie się wtedy w ogóle przejmować plastikowymi zabawkami i unikniecie dyskusji ze swoim wewnętrznym dzieckiem, ani nie będziecie musieli tłumaczyć się najbliższym, że trzeba wygospodarować kolejną półkę na Waszą kolekcję. Cyfrowa wersja ma jeszcze dodatkowy atut – daje natychmiastowy dostęp do wszystkich broni i statków, co ułatwi Wam rozgrywkę jak i umożliwi bezproblemowe zdobycie platyny/calaka. Tyle o samych stateczkach. Zanim przejdę do opinii o samej grze, musimy chwilę porozmawiać o Was. Jak bardzo lubicie gatunek sci-fi? Jak dobrze znany jest wam kosmos? Czy wiecie, że średnia temperatura w kosmosie to -270 stopni Celsjusza? Znacie zasady działania próżni?

Jeśli na wszystkie powyższe pytania parsknęliście, stukając się w pierś to ze Starlinkiem możecie mieć nie jeden problem. To nie jest gra, która jest mocno przywiązana do zasad fizyki czy znanej nam rzeczywistości. Nie mówię tu już o kosmitach czy technologiach. To gra która, za główny cel stawia sobie dobrą zabawę, bardziej niż lekcję nauki o kosmosie. Już pierwsze minuty gry sugerują, że jest to tytuł bardziej skierowany do młodszego odbiorcy. Cała fabuła jest dość przewidywalna, a momentami dość mocno spłycona. Historię każdego z bohaterów otrzymujemy na bardzo krótkim podsumowaniu, które zdecydowanie utrudnia nam wczucie się w klimat samej gry. Nie ma też zbytnio czasu ani możliwości na nawiązanie emocjonalnego powiązania z bohaterami. Na plus za to idzie pełna lokalizacja gry. Mamy więc tu nie tylko pełne tłumaczenie tekstowe, ale i dubbing co ułatwi grę młodszym.

Fabuła bazuje na znanym nam założeniu. Jesteśmy w systemie Atlas – setki lat świetlnych od ziemi. Nasza załoga znajdująca się na statku matce – Equinox – zostaje zaatakowana przez złych obcych – „Zapomnianych” – a nasz kapitan zostaje porwany. Naszym celem jest nie tylko odbicie kapitana, ale też powstrzymanie zagłady całego układu przed złowieszczym planem Graxa – przewodniczącego Zapomnianych. Resztę odkryjecie już sami. Nie nastawiajcie się jednak na huśtawkę emocjonalną, zwroty akcji i wybory moralne. Nawet sam design bohaterów jest mocno uśredniony. Wszystkie postacie jakie spotkamy są człekokształtne i mają po prostu inaczej uformowane ciała. Trochę szkoda, bo to kolejna kosmiczna gra, gdzie znajdując się tak daleko od naszej rodzimej planety, spotykamy się z tak „znanymi” formami życia.

Skoro gra nie obfituje w dziedzinie fabuły, musi się bronić grywalnością, mechanikami i rozwiązaniami. I tutaj w większej części muszę przyznać, że się udało. Gra jest szalenie rozbudowana. Każdy z najmniejszych elementów możemy ulepszać i rozbudowywać. Mam tu na myśli nasz statek matkę, nasz własny statek, jego bronie, a nawet samych pilotów. Opcji jest całe multum i daje szerokie pole do popisu dla konfiguracji różnych możliwości, szczególnie gdy możemy je dowolnie mieszać pomiędzy pilotów, statki i bronie.

Co najważniejsze i kluczowe w przypadku takiej gry – sterowanie statkiem jest bardzo przyjemne i intuicyjne. Nawet jeśli zdecydujecie się na wersję z fizyczną dostawką to zabawy i przyjemności jest tu co nie miara. Do ostatnich minut spędzonych z tytułem miałem frajdę z przekładania broni, zmianę statków i pilotów. Podkreślam jednak jeszcze raz – przegrałem z moim wewnętrznym 7 latkiem, który byłby absolutnie zafascynowany taką formą rozrywki.

Starlink, choć jest grą kosmiczną, to większość swojej akcji rozgrywa na powierzchni kilku planet w Atlasie. Tutaj będziemy musieli zmagać się z Zapomnianymi, choć nie chciałbym zdradzać zbyt wielu szczegółów, by nie psuć wam fabuły, nawet jeśli występuje w szczątkowych ilościach. Krótko mówiąc, na planetach spędzicie 90% czasu gry. Planety całe szczęście nie są nudne. Duże powierzchnie terenu usłane są bardzo ładnymi krajobrazami, które zmieniają się nie tylko ze względu na ukształtowanie terenu, ale też stopień przejęcia przez naszego wroga.

Każda z planet bowiem jest już zamieszkała. Zarówno przez obcych jak i funkcjonującą tam faunę i florę. Dzikie zwierzęta możemy skanować i badać, by dowiedzieć się o nich nieco więcej. Nie spodziewajcie się jednak tutaj porywających historii i dokładnych analiz. To mimo wszystko gra skierowana do młodszego odbiorcy więc nie powinny was zaskakiwać tak medyczne określenia na zwierzęta jak – „Bleropucha”. Bo jest duża i jest… ble.

Gdy zaspokoimy swoje potrzeby odkrywcze, nasza uwaga powinna skupić się na istotach rozumnych zamieszkujących każdą planetę. Pozbierane w skupiskach, pełnią konkretne funkcje. Jedni zajmują się obserwowaniem planety, inni wydobywaniem surowca, który jest lokalną walutą, a jeszcze inni obroną. Jeśli chcemy sobie ułatwić walkę z wrogiem, na każdej planecie musimy przekonać każdą z grup do współpracy z nami.

 

Tu pojawia się największy szkopuł gry. By przekonać obcych do współpracy musimy wykonywać dla nich misje. Jest ich łącznie może z 5 – 6 rodzajów i są BARDZO powtarzalne. W tym momencie musicie zadać sobie najważniejsze pytanie. Czy jeśli macie dostęp do bardzo ładnej gry, ze świetnym designem, barwnymi lokacjami i świetnie zbalansowaną mechaniką to jak bardzo powtarzalność jest w stanie Wam ją zepsuć?

Ja bawiłem się świetnie do momentu, gdy nie zdałem sobie sprawę, że gra się kończy. W momencie gdy wkręciłem się na tyle mocno w otaczający mnie świat, że nie zapomniałem, że w kółko wykonuję to samo, dostałem komunikat o przygotowaniach do ostatniej bitwy. Ze zdziwieniem spojrzałem na licznik gry, który wskazał 11 godzin. Wliczam w to zwiedzanie, wykonywanie misji dodatkowych i maskę latania, zbierania, rozbudowywania, które można po prostu pominąć. Dobicie do 100% doda może 2 – 3 godziny, a z poradnikiem zdecydowanie mniej.

To jest mój osobisty największy problem ze Starlinkiem. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwości rozbudowania bazy, statków czy pilotów, sama gra jest szalenie krótka i nie daje możliwości wykorzystania wszystkich elementów które udało się nam uzyskać. Chciałbym więcej, dużo więcej. Starlink oferuje jednak skończoną historię i nic nie wskazuje na to, by była to seria, do której będzie można wracać. Dodatkowi piloci nie dają żadnego dodatkowych misji, a jedynie dodatkowe możliwości rozwoju, które przy tak krótkiej grze za bardzo się nam nie przydadzą. Z wielkim żalem i smutkiem odkładałem piękne statki na półkę bo spodziewałem się czegoś więcej. Wybijałem sobie kciuki za to by gra była spełnieniem moich dziecięcych marzeń i zaspakajała moje potrzeby „dorosłego” gracza. Gdyby nie świetny element fizycznych statków, musiałbym odjąć temu tytułowi z dwa oczka. A tak przynajmniej mam piękną ozdobę i pomnik dla developerów, którzy chcieli zrobić coś więcej za co jestem im szalenie wdzięczny.

PLUSY:

  • fizyczne statki,
  • grywalność,
  • grafika,
  • rozbudowanie gry,

MINUSY:

  • monotonność,
  • płytka fabuła,
  • zaledwie kilkanaście godzin zabawy,
  • gdyby nie fizyczne statki ocena byłaby niższa.

Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości wydawcy - Ubisoft.