Days Gone – Opinia

25 kwietnia 2019
1
/5
Opis:

Wyobraźcie sobie koniec świata. Musicie zdecydować, co jest dla Was najważniejsze, kogo chcecie uratować oraz odkryjecie do czego jesteście się w stanie posunąć, by uratować najbliższych. Dopiero w momencie skrajnego niebezpieczeństwa człowiek poznaje swoje możliwości i przewartościowuje swój świat tak, by przeżyć. Przez ostatni tydzień miałam przyjemność ogrywać Days Gone, najnowszą produkcję Bend Studio, będącą sandboxem osadzonym w postapokaliptycznym świecie. Powiem szczerze, że z dużą rezerwą podchodziłam do tego tytułu, ale nie ma lepszego uczucia w grach, niż totalne zaskoczenie tym, co sobą oferują.

 

Jazda bez trzymanki!

Zacznijmy od tego, co moim zdaniem buduje bazę Days Gone – fabuły. Grając w tego typu gry, nie spodziewam się oscarowego scenariusza i przemyślanych dialogów, które na przestrzeni kilku aktów złożą się w logiczną całość. Jakie było moje zdziwienie, gdy po kilku godzinach gry tempo diametralnie przyspieszyło, a mi włączył się efekt „jeszcze jednej misji i to wszystko tylko po to, by zgłębić zakończenie danego wątku. Scenarzyści wprowadzili mnie w stan, którego dawno w grach nie doświadczyłam – mowa o ciekawości otaczającego świata. Nie ma postaci, które będą Wam obojętne – niektórych polubicie, a nawet pokochacie, innych znienawidzicie. I chociaż koniec końców jesteście w stanie domyślić się niektórych późniejszych rozwiązań fabularnych, to de facto gdy one nadejdą, nie będziecie nieusatysfakcjonowani, ponieważ całość została poprowadzona tak, by wywołać w odbiorcy skrajne emocje – uśmiechu, strachu, współczucia czy złości.

Scenariusz porusza wiele aspektów – politycznych, egzystencjalnych i społecznych. Niektóre rozwiązania są na tyle odważne, że sama przecierałam oczy ze zdumienia. Nie mniej linia fabularna wydaje się być prosta – Deacon St. John to nasz główny bohater, który stara się przeżyć w apokaliptycznym świecie pełnym zmutowanych świrusów. W tej tułaczce, po głównie leśnych terenach, towarzyszy mu jego bliski przyjaciel – Boozer. Panowie przeżyją razem multum przygód, w których również Wy weźmiecie udział. Na tym zakończę opisywanie fabuły, ponieważ każda następna informacji zniszczy Wam przyjemność z poznawania historii. Dodam jedynie, iż przerywniki filmowe stanowią dosyć duży procent czasu spędzonego z fabułą.

Warto zaznaczyć, że tryb fabularny nie kończy się na napisach końcowych. Jest to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie i wielki ukłon w stronę twórców za takie rozwiązanie. Was, gracze, zachęcam do zagłębienia się w misje po creditsach. Musicie uwierzyć mi na słowo, że odkrywają kilka bardzo ważnych informacji w kontekście całej historii. Całość jest o tyle zaskakująca, iż są to znaczniki misji fabularnych, nie pobocznych. Bo tych drugich jest od groma – począwszy od wykonywania zleceń dla obozów, kończąc na pokonywaniu hord świrusów. Jeżeli już o hordach mowa, to nie macie pojęcia jak trudne jest zabicie dużej grupy zombiaków. Trzeba planować każdy ruch, rozstawiać pułapki, zaopatrzyć się w odpowiednią amunicję, rozwinąć kondycję tak, by w razie czego móc uciec od setek przeciwników. Osobiście była to dla mnie najfajniejsza zabawa ze wszystkich dostępnych zadań w grze.

 

Satysfakcjonująca rozgrywka, pełna ciekawych misji.

Dostępne są trzy poziomy trudności, które możecie dowolnie zmieniać w każdym momencie gry. Różnica między nimi jest dosyć spora, a nawet na tym najniższym łatwo o zgon. Nasza postać może się rozwijać na dwa sposoby: poprzez drzewko umiejętności, podzielone na 3 kategorie, oraz zastrzyki, które gracz może znaleźć w konkretnych miejscach na mapie i aplikować, by podnieść poziom zdrowia, kondycji lub skupienia. Wszystko zostało skonstruowane tak, iż opłaca się ciągnąć wątek fabularny przeplatany misjami pobocznymi – zdobywamy bowiem w ten sposób punkty umiejętności, które znacząco polepszą jakość i przyjemność rozgrywki.

St. John porusza się między kilkoma osadami, dla których wykonuje zlecenia. Jednych szanuje bardziej, drugich mniej, ale gdy tylko komuś grozi niebezpieczeństwo – rzuca się na ratunek. Wspomniane osady mają swój licznik zaufania, który wzrasta wraz z liczbą przyprowadzanych przez Deacona osób lub poprzez wykonywanie misji głównych i pobocznych. To właśnie na tych terenach znajdziecie mechaników, handlarzy bronią, kucharzy czy sprzymierzeńców, którzy wpłyną na życie głównego bohatera. Oprócz osad znajdziemy legowiska świrusów oraz obozy pełne przeciwników.

Trochę rozczarował mnie brak zróżnicowania wrogów. Co prawda mamy tutaj świrusy różnego gatunku, zwierzęta i ludzkich wrogów, ale wszystkich pokonać można tą samą techniką, czyli shotgun plus snajperka. Nie mniej jest kilka grup zombie, które mają unikalne umiejętności, jak na przykład szybki bieg czy oszałamiający krzyk. Jedyny problem, z jakim przyjdzie nam się przyjdzie, to wytrzymałość i liczba wrogów, bo gdy za plecami świrusów setki, to nagle częstotliwość serca gracza przed ekranem minimalnie wzrasta. 😉 Zdecydowanie bardziej opłaca się wykańczać przeciwników po cichu, przy użyciu noża lub innej broni białej – dzięki temu odgłosy wystrzałów nie przyciągną kolejnej fali przeciwników.

 

Najpiękniejsza muzyka to ryk silnika.

Deacon porusza się po świecie przy pomocy motocykla, który może rozwijać o różne elementy, takie jak: większy bak, mocniejszy silnik, specjalne opony i tym podobne. Każda osada posiada unikalne ulepszenia, a im dalej w fabule i wyższy poziom danej osady, tym możecie się zaopatrzyć w naprawdę dobre części. Nie mogę nie wspomnieć o tankowaniu, które będzie stanowiło sporą część czasu spędzonego przed ekranem. Zanim powiększycie bak jedynego środka transportu, kilkadziesiąt razy zdarzy się Wam odwiedzić stację paliw lub skorzystać z przenośnego zbiornika. Na początku gra wydaje się być jednym wielkim symulatorem tankowania, ale gdy tylko zarobicie wystarczająco pieniędzy, by wozić większą ilość paliwa – jazda na motocyklu staje się kompletną przyjemnością, porównywalną z lataniem po mieście w Marvel’s Spider-Man.

Rzadko w grach znajduję soundtrack, który od razu trafia na moją playlistę. Motyw przewodni Days Gone jest szalenie wpadający w ucho, a same dźwięki odgrywają w produkcji ogromnie dużą rolę. Sterują emocjami gracza, czyli tak, jak w najlepszych hollywoodzkich filmach. Znajdziecie tutaj instrumentalne utwory, ale również dobrze znane szerszej publice piosenki, takie jak „Soldier’s Eyes” w wykonaniu Jacka Savoretti. Co więcej, po podejściu do odpowiednich miejsc, postacie z gry potrafią wziąć gitarę i zaśpiewać autorskie teksty – aż chce się na chwilę stanąć, posłuchać i wczuć się w klimat.

Nie może zabraknąć akapitu o samej platynie. Na szczęście nie znajdziecie tutaj żadnych trofeów związanych z poziomem trudności – calak jest więc w zasięgu każdego gracza. Czeka Was trochę czyszczenia mapy, szczególnie jeżeli chodzi o znajdźki, których musimy znaleźć ponad 180. Kilka osiągnięć związanych jest stricte z wykonywaniem różnych czynności w grze, takich jak: zabicie prawie tysiąca świrusów, przeszukanie ciał czy driftowanie przez 10 minut. Wszystko jest bardzo proste i przyjemne, gra więc zatrzyma Was na około 50 godzin, z czego 30 spędzicie w samym trybie fabularnym. Brzmi rozkosznie, prawda?

Oczywiście skoro jest to tytuł ekskluzywny – dostępny jest polski dubbing, który dosyć szybko zmieniłam na oryginalny. Na szczęście w menu widnieje opcja zmiany języka, więc każdy może w dowolnym momencie przełączyć opcje językowe. Muszę jednak zaznaczyć, iż rodzimi aktorzy dubbingujący nie wykonali złej roboty lecz po prostu jestem zwolennikiem ogrywania tego typu produkcji z angielskimi dialogami. Do tego włączacie sobie napisy i można podziwiać świetną pracę osób wcielających się w bohaterów.

 

Idealna pozycja na wiosenne wieczory.

Days Gone to fabularny rollercoaster, z którym ciężko będzie Wam się rozstać. Trudno mi wyrazić to, jak bardzo jestem tym tytułem pozytywnie zaskoczona. Przed premierą moja wiedza odnośnie rozgrywki była praktycznie zerowa. Dostałam coś, co będę bardzo miło wspominać i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to najlepsza dostępna gra na PS4. Nie Spider-Man, nie God of War, nie Detroit – Days Gone jest dla mnie tytułem, który definiuje aktualną generację konsol. Oczywiście nie jest to tytuł idealny, ale szczerze – dajcie szansę tej produkcji – jest warta swojej premierowej ceny. Co prawda spotkałam się z kilkoma glitchami, w tym z jednym dosyć poważnym, który uniemożliwiał mi przejście fabuły, ale z informacji odnośnie patchy wynika, iż wszystkie poważniejsze błędy zostały już załatane, więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam przyjemnej gry i czekam ogromnie na Wasze wrażenia.

 

PLUSY:

– scenariusz to istny majstersztyk, porusza ważne problemy społeczne i egzystencjalne,
– hordy to sprawdzian planowania i umiejętności,
– przepiękne efekty pogodowe,
– zróżnicowana mapa, którą da się zapamiętać,
– efekt „jeszcze jednej misji”,
– filmowość,
– obłędny soundtrack,
– mechanika poruszania się motorem,
– jest co robić po zakończeniu fabuły,
– dreszczyk emocji,
– możliwość wyboru języka.

MINUSY:

– problemy z menu ekwipunku, podczas próby wybierania amunicji,
– niesatysfakcjonujące zakończenie,
– uciążliwe tankowanie (do czasu ulepszenia motocykla),
– nieliczne błędy (połatali ;)) ,

Grę udostępniło Sony Computer Entertainment Polska.

Podsumowanie

Zalety

Wady