Gladiator 2 – Recenzja – Mieliśmy marzenie o wielkim Rzymie

17 listopada 2024
0
4/5
Opis:

Legendarny reżyser Ridley Scott przedstawia Gladiatora II, kontynuację epickiej sagi o władzy, intrygach i zemście, która rozgrywa się w starożytnym Rzymie.

Prawie ćwierć wieku minęło od czasu, kiedy to Maximus Decimus Meridius na zawsze wpisał się w historię kina. Przez wielu „Gladiator” z 2000 roku traktowany jest jako świętość i przykład filmu wręcz idealnego – w tym przeze mnie. Podjęcie próby stworzenia kontynuacji przez Ridleya Scotta było na pewno ryzykownym pomysłem. Ale czego się nie robi dla chwały Rzymu! To co, „Gladiator 2” – hit czy klapa? 

Zacznijmy w ogóle od tego, że recenzja ta będzie starała się być możliwie jak najbardziej obiektywna w mojej subiektywnej miłości do produkcji z Russellem Crowem. Wychowałam się na tym filmie, znam jego każdą scenę, score przesłuchiwałam miliony razy, a i tak z każdym odtworzeniem „Honor him” moje ciało przełącza się w tryb gęsiej skórki. Gdy usłyszałam, że Ridley szykuje sequel, jednocześnie owładnęły mną spore obawy, jak i duża doza ekscytacji. Także tak, „Gladiator” jest moim kinowym Świętym Graalem i otwarcie Ci tu o tym piszę.

Fabuła jest dosyć prosta – Hanno przygotowuje się do starcia z wojskami rzymskimi, które krok za krokiem przejmują kolejne terytoria. Podczas bitwy na polecenie generała Marcusa Acaciusa ginie żona naszego bohatera, a on sam, mocno raniony, zostaje pojmany i rozpoczyna swoją drogę do Koloseum. Pomóc w tym ma mu Marcinus – lokalny polityk oraz zarządca gladiatorów. Chęć zemsty na dowódcy pcha Hanno przez kolejne starcia na arenie, na której niegdyś Maximus oddał swoje życie za marzenie o wielkim Rzymie rządzonym przez Senat – oddanym ludziom, a nie władzy. Tak się składa, że cesarz jest teraz w dwojakiej osobie – charyzmatyczni, wręcz psychopatyczni bliźniacy Geta i Karakalla w tyrański sposób podchodzą do swoich rządów, co nie podoba się praktycznie wszystkim wokół. Nie o takim Rzymie marzył Marek Aureliusz…

Ponownie eksploatowana jest tutaj więc droga od zera do bohatera – w tym zakresie się nic nie zmieniło. Mamy sporo (ale w moim odczuciu nieprzesadnie dużo) nawiązań i retrospekcji względem jedynki. Wszystko zrobione jest z dużą dozą szacunku do klasyki. Od początku jednakże czuć w kościach, kim będzie Hanno – ale nie napiszę tego wprost, bo dla nieznających jedynki być może będzie to jakiś efekt zaskoczenia. Polecam też nie czytać więcej o samej przeszłości i charakterze innych postaci – dajcie filmowi odkrywać wszystkie swoje karty. Przebrnijcie tylko przez dziwacznie kiepski i odstający od reszty początek – nie wiem co tu się zadziało, ale sama początkowa sekwencja wojny jest… Wyprana z emocji? Chaotyczna? Kompletnie nieangażująca? Na szczęście po około 20-30 minutach film obiera właściwy kurs na epicki blockbuster.

 

Vis et honor

Nie można odmówić „Gladiatorowi 2” klimatu wylewającego się z ekranu. Wszystko jest brudne, cuchnące, zalane krwią, wręcz odpychające. Bitwy są epickie, brutalne – chociaż mam wrażenie, że sama starcia na arenie mają w drugiej części kolosalnie mniejszą wagę niż w jedynce. Gdy Maximus wychodził na arenę – nic innego wokół się nie liczyło, a sama walka zapierała dech w piersiach. W dwójce sceny są natomiast mimo wszystko krótko trwające i w moim odczuciu brakuje im „tego czegoś”, trochę chyba tutaj poszaleli z montażem. Natomiast siły i honoru filmowi odmówić nie można – jest pięknie! Spójrzcie tylko na zbroję na poniższym zdjęciu – i tak, charakteryzacja oraz kostiumy stoją tutaj na ultra wysokim poziomie, co bardzo cieszy, ale też nie zaskakuje – Ridley zawsze o to dbał.

 

Film zrobiony dla takich jak ja

Nie będę ukrywać, że w kinie głównie chodzi mi o to, żeby doświadczać emocji. Czy to złe, czy dobre – nieważne. Każdy seans uczy. Gladiator 2 jest filmem skrojonym pod takie osoby jak ja – które nostalgicznie lubią wracać do znanych już schematów, ale za każdym razem wyciągną z seansu coś nowego. Mimo prostej (i wtórnej do jedynki) osi fabularnej, jest tutaj dodanych tyle nowości i smaczków, że przez całą drugą część filmu uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Krew wylewa się aż z ekranu, choreografia walk jest spektakularna, ale… CGI zwierząt – bo mamy tutaj pawiany, nosorożca (który niestety galopuje?!) oraz rekiny – pozostawia wiele do życzenia. Nie powiem, trochę się uśmiechnęłam, jak to wszystko zobaczyłam, co niestety trochę wyrywa z ogólnie dynamicznego tempa filmu. Koniec końców, te sceny trwają może łącznie z 5 minut, więc też nie ma co przekreślać produkcji przez pojedynczą złą decyzję. Obstawiam, że po prostu nie starczyło pieniędzy na dobrych speców od efektów specjalnych – widać natomiast, gdzie te dolary trafiły.

A poszły na pewno w zatrudnienie absolutnego topu hollywoodzkiego aktorstwa – Denzel Washington, Paul Mescal, Pedro Pascal – wokół tej trójcy kręci się cały film. Nie napiszę nic odkrywczego, gdy stwierdzę, że pierwszy z nich jest najjaśniejszą gwiazdą całej produkcji. Lekkość, zabawa rolą, furia, błyskotliwość, spontaniczność – widać, że ktoś się tutaj bardzo dobrze bawił rolą. Jestem skłonna wręcz napisać, że jest to jeden możliwych laureatów przyszłorocznego Oscara. Natomiast najtrudniej miał na pewno Mescal – nie ucieknie od porównań do Russella Crowe’a – a ten jest wręcz definiowany postacią Gladiatora. W moim odczucia Paul poradził sobie poprawnie (może oprócz tego nieszczęsnego początku), czuje się gniew nim kierujący i chęć zemsty, a gdy przychodzi co do czego, jest po prostu przekonujący. Pedro Pascal natomiast, wiadomo – aktualnie jeden z najbardziej popularnych aktorów na świecie, ma rolę znaczącą, ale dosyć krótką i mam wrażenie, że nierozwinięta tak, jakbyśmy tego chcieli.

Okej, to do sedna! Nie miałam zbyt wysokich oczekiwań – wolałam się pozytywnie zaskoczyć niż rozczarować. Sama intryga jest tutaj bardziej ekscytująca niż walki na arenie, co trochę mnie zdziwiło, ale czy jednocześnie mi to przeszkadzało? Skłamałabym mówiąc, że tak.  Na seansie byłam już dwa razy, a i pod koniec miesiąca pewnie skoczę jeszcze ponownie do IMAXa – jest to film, skrojony pod kino, więc póki leci – dajcie się zachęcić do spędzenia jednego popołudnia w sali i podróży do Rzymu. To co, ze względu na ogólnie pozytywny odbiór widzów, jak i krytyków – będziemy mieli pewnie trzecią część, do której już w tej chwili Ridley pisze scenariusz. Ja się tam cieszę – takie produkcje sprawiają mi ogromną przyjemność, wyłączam się całkowicie na te dwie i pół godziny i nic innego się w tym czasie nie liczy. Gladiator 2 to dobry film i bezpieczna kontynuacja. Tak po prostu – bez fajerwerków, ale i bez tandety i fuszerki.

Podsumowanie

Czy to arcydzieło? Oczywiście, że nie, ale Gladiator 2 na nowo odradza wiarę w epickie blockbustery. Jeżeli uwielbiacie (podkreślam, kochacie) jedynkę tak jak ja, na pewno nie wyjdziecie z kina niezadowoleni. 

Zalety

  • Denzel, Denzel i jeszcze raz Denzel,
  • Paul Mescal dał radę, ale daleko od świetności Russella Crowe’a,
  • udźwiękowienie top,
  • zarówno generał, jak i cesarzowie pozytywnie zaskoczyli,
  • wciągające mimo swojej wtórności,
  • klimat pogrążającego się w chaosie Rzymu,
  • jest dosyć brutalnie,
  • charakteryzacja oraz kostiumy,
  • to dobrze spędzony czas w kinie.

Wady

  • zabrakło dolarów na CGI,
  • dobór zwierząt na arenie,
  • arena ma dobrą choreografię, ale brakuje „tego czegoś”,
  • niektórym może przeszkadzać ponowna eksploatacja drogi od zera do bohatera,
  • sceny z „zaświatów” jakieś takie nie takie :),
  • początkowa sekwencja wyjęta jakby z innego filmu.