Dwie młode kobiety, które z potrzeby serca szerzą słowo Boże, pukają do drzwi domu pana Reeda. Otwiera im z pozoru czarujący mężczyzna, który szybko pokazuje swoją diaboliczną naturę.
Co jest istotą religii? Która z nich jest tą największą, najpotężniejszą, najprawdziwszą? Na te pytania reżyserowie i zarazem scenarzyści Scott Beck oraz Bryan Woods starają się odpowiedzieć w konwencji niestandardowego horroru. Jeżeli nie kojarzycie tych panów, a lubicie dobre dreszczowce, to koniecznie nadróbcie „Ciche Miejsce” (reż. John Krasinski) czy zeszłoroczny „Boogeyman” (reż. Rob Savage) na podstawie ich scenariuszy. Z kronikarskiego obowiązku powiem też, że twórcy niestety zapisali się w historii kina okropnym koszmarkiem jakim było „65” z Adamem Driver. Czy udało się odkupić winy i stworzyć coś dobrego? Postaram się Wam odpowiedzieć na to pytanie.
ALE O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZI?
Bohaterkami filmy są siostry: Barnes (Sophie Thatcher) oraz Paxton (Chloe East), dwie przedstawicielki Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (Mormoni). Poznajemy te młode dziewczyny w momencie, gdy niewinnie dyskutują i żartują o odkrywaniu seksualności. Chwilę później ruszają na swoich rowerach na objazd po domach osób, które potencjalnie mogą być zainteresowane nawróceniem się na ich wiarę. Dziewczyny przemierzając miasteczko rozmawiają o swoich doświadczeniach w przemienianiu ludzi. Siostra Barnes jest bardziej doświadczona – chwali się w pewnym momencie, że ma już za sobą siedem czy osiem nawróceń. Druga z nich cały czas marzy o tym, by wreszcie móc się pochwalić swoim pierwszym. Jej nadzieje są ogromne wraz ze zbliżającą się wizytą.
Odwiedzaną przez siostry osobą jest niejaki Pan Reed (Hugh Grant), o którym wiadomo, że bardzo mu zależy mu na spotkaniu. W momencie, w którym otwiera on drzwi naszym bohaterkom od razu roztacza niesamowity urok (typowy i klasyczny dla starszych filmów z tym aktorem). Ponieważ rozpoczyna się potężna burza bohaterki zgadzają się wejść (chociaż niechętnie) do jego domu, by przeprowadzić rozmowę. Miła pogawędka z każdą minutą powoduje coraz większe zaniepokojenie dziewczyn, ale i widza. Z każdą chwilą odczuwalne jest to, że nic nie jest takim jak się wydaje. Pan Reed przestaje zaś być niewinnym rozmówcą. Siostry wpadają w śmiertelną pułapkę, która mocno przetestuje ich wiarę.
AKTORSKO BRAK TU SŁABEGO OGNIWA
Dobór aktorów jest wręcz na najwyższym poziomie. Bez dobrych odtwórców nie byłoby szansy przekazać tej historii z taką siłą, jak zakładał scenariusz. Pod tym kątem ten film nie ma słabego ogniwa. Cała trójka bohaterów prezentuje taką naturalność, że momentami człowiek zastanawia się, czy to nie jest jakiś dokumentalny zapis. Sophie Thatcher jako Siostra Barnes jest po prostu rewelacyjna. Doskonale prezentuje głębię swojej postaci. Z jednej strony widzimy strach spowodowany tym co się dzieje, a zarazem jest tą bardziej doświadczoną, zachowującą zimną krew i bardziej logiczną. Wspaniałe jest to, że nie da się jej zaszufladkować i prezentuje wiele odcieni szarości. Widziałem ją we wspomnianym wcześniej „Boogeyman” czy serialu „Yellowjackets”, gdzie mocno się wyróżniała, ale tutaj była wybitna.
Dla takiej twardo osadzonej postaci zawsze potrzeba równowagi. Tu z pomocą przychodzi siostra Paxton, w tej roli Chloe East. Postać ewidentnie jest przestawiona jako ta „nieopierzona”, niewinna – początkująca idealistka, która bardzo chce być pobożna. Jej wiara jednak nie jest jeszcze tak mocno ugruntowana. W całej sytuacji mocno panikuje, bardzo łatwo ulega temu, co się dookoła dzieje. Jest kimś, kogo powierzchownie chciałoby się ocenić jako osobę infantylną – nic bardziej mylnego. Aktorka idealnie oddaje emocje swojej postaci i jest bardzo realistyczna. Naprawdę nie jest to jedna z tych stereotypowych „słodkich blondyneczek” typowych dla kina, których śmierć, by nas nie ruszyła. Nie znałem wcześniej tej aktorki, więc zdecydowanie zainteresuję się jej dalszą karierą.
Musze poświęcić jeszcze kilka słów „temu złemu”. Pan Reed w interpretacji Hugh Granta to naprawdę niesamowicie intrygująca persona. Aktor zagrał postać totalnie inną niż dotychczas. Pokusiłbym się, że w tej konwencji jest to swoisty przełom, jakim był Hannibal Lecter dla Anthony Hopkinsa. „Heretic” to nie jest oczywiście ten kaliber co „Milczenie Owiec”, ale bardziej chodzi o te wybitne aktorstwo. Antagonista historii jest postacią niesamowicie intrygującą. Nie jest typowym przeciwnikiem bohaterek. Nie jest też jakimś szaleńcem typu Jigsaw z serii „Piła”. To jest ten rodzaj postaci, przy której czujemy się niekomfortowo, ale trudno nie uznać (w większym lub mniejszym stopniu) głoszonych przez niego racji. Oczywiście metody są absolutnie do potępienia, jednak sama przygoda daje duży materiał do rozkmin. Hugh Grant zagrał jak dla mnie ma tutaj swoją rolę życia. Nie jest to typowa dla jego emploi postać lowelasa lub bawidamka! Jest on złotem totalnym, którego spojrzenie na świat, jeśli przyjąć całą konwencję może nieźle namieszać widzowi w głowie.
KIERUNEK NIEJEDNOKROTNIE WAS ZMYLI
Konstrukcja filmu jest w sumie prosta, tak samo jak minimalizm jego nakręcenia. Całość rozgrywa się w kilku pomieszczeniach i nie uświadczycie tu jakichś zmyślnych scenerii. Od początku wiemy, że w momencie, gdy bohaterki przekroczą próg domu Pana Reeda – stanie się coś złego. Jednak do końca tak naprawdę nie wiemy co. W trakcie seansu miałem wiele przewidywań co się wydarzy. Z każdym jednak razem wpadałem w zmyślne sidła twórców, którzy niejednokrotnie mnie zmylili.
Film zdecydowanie nie wpada w schematy. Powiem więcej zwiastun mógłby sugerować, że mamy do czynienia z horrorem. Ja nie umiem tego filmu tak zaszufladkować. Jeśli musiałbym użyć jakiegoś określenia, to byłoby to „horror psychologiczny”. Piękne jest to, jak całą atmosferę grozy można oprzeć na niesamowicie wciągającej rozmowie trzech osób. To co mocno doceniam, to fakt, że jak w każdym filmie tego rodzaju musi dojść do swoistej „konfrontacji”. Zazwyczaj jest ona przydługa i totalnie niszczy to wszystko, co zostało wcześniej zbudowane. Tutaj na szczęście się to nie dzieje. Twórcy mają szacunek do swojego widza i chwała im za to. Piękne jest także niejednoznaczne zakończenie. Od tego jak zinterpretujemy ostatnią scenę zależy jaki był finał opowieści.
MINIMALISTYCZNY, SKROMNY, DOSADNY
„Heretic” to budżetowo skromna produkcja. Nie widać w niej bajońskich pieniędzy. Powiem więcej – wręcz widać, że twórcy nie dysponowali wielkim budżetem, ale zarazem nie było to do niczego potrzebne. Jest minimalistycznie, skromnie, a przy tym bardzo dosadnie. Film broni się świetną historią, rewelacyjnymi, dającymi do myślenia dialogami oraz wybitnym aktorstwem. Całość stanowi doskonałą opowieść o wierze, jej sile i oddziaływaniu na ludzi. Twórcy mają masę przemyśleń na temat różnych odłamów religii, pokazując to na metaforze nawiązującej do pewnej gry planszowej. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo naprawdę zależy mi na tym, abyście obejrzeli ten film i czerpali z niego taką samą masę zaskoczeń jak i ja.
Ciekawostka, według doniesień film miał budżet na poziomie około 10 mln $. Po pierwszym weekendzie wyświetlania w kinach w samym USA zarobił ponad 11 mln$ zajmując trzecią lokatę w Box Office. Oznacza to, że w trakcie pierwszego weekendu wyświetlania dzieło już na siebie zarabia, co mnie bardzo cieszy.
Na koniec recenzji stwierdzę, że dawno nie widziałem czegoś takiego… Dawno historia nie porwała mnie tak mocno i zaangażowała emocjonalnie. Zresztą bardzo cenię filmy czy seriale, gdzie twórcy chętnie podejmują trudne tematy, w szczególności religijne pod płaszczykiem jakiejś generycznej historyjki. Ostatni raz miałem takie odczucia w 2021, gdy Netflix wypuścił miniserial „Nocna Msza” (reż. Mike Flanagan). Tam pod płaszczykiem historii małego miasteczka, na odciętej wyspie zaatakowanej przez wampira, mieliśmy niesamowitą opowieść o fanatyzmie religijnym. Tutaj, pod osłoną klasycznej historyjki, gdzie dwie dziewczyny znajdują się w domu psychola na odludziu – mamy spojrzenie na religię, jej odłamy i wpływ na ludzi. Jeśli mnie ktoś spyta „Heretic” – to jeden z najlepszych filmów, jakie było mi dane oglądać w tym kończącym się 2024 roku. Za jakiś czas chętnie go obejrzę jeszcze raz i ocenię, czy przy tym jak już wiem czego się spodziewać, to nadal trzyma się kupy.
dystrybucja: Kino Świat
Podsumowanie
„Heretic” to niesamowicie wciągający film oparty w głównej mierze na dialogach i grze aktorskiej. Z każdej kwestii wieje grozą. Po seansie człowiek pozostaje z wieloma myślami i rozkminami. Zaskakująco jest to jeden z najciekawszych filmów 2024 roku.
Zalety
- Hugh Grant stworzył kreację na miarę Hannibala Lectera,
- wciągająca historia zostawiająca widza z masą przemysleń
- klimat – całość oparta na dialogach, które budują ogromne poczucie wiszącego niepokoju.
- nieprzewidywalność – film ma masę zmyłek, wiec za kadym razem, gdy myślimy, ze to rozgryźliśmy, okazuje się ze jednak nie,
- pozostanie w pamięci na długo
Wady
- pierwszy raz od dawna musiałbym szukać wad na siłę.