Są świętości z dorobku Disneya, które zdecydowanie nie powinny być „odświeżane”. Nowa wersja Króla Lwa tzn. ta aktorska, zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nie jest to wina scenariusza czy wykonania, po prostu nowa wersja jest – poza małymi wyjątkami – wierną kalką animacji. Praktycznie każdy kadr, każda scena jest żywcem wyjęta z bajki, a postaci są jedynie bardziej „uzwierzęcone”. Mamy te same piosenki, te same plenery oraz praktycznie te same dialogi i żarty sytuacyjne. Graficzny majstersztyk niewątpliwie cieszy oko. Mimo wszystko, nowa wersja nie porwała mnie jak pierwowzór. Filmowi brak jest „duszy”, tej esencji i magii Disneya, która wylewała się z ekranu w latach 90-tych. Na wstępie powiem, że fanką klasycznej wersji Króla Lwa nigdy nie byłam i nie jest moja ulubiona animacja. Jednak potrafię docenić ten klasyk i pozostaje on w w panteonie najlepszych animacji Disneya. Bo przecież nie sposób odmówić tej magii, muzycznego arcydzieła i porywającej historii lwów z sawanny. Nowa wersja niestety przez ten cyfrowy reebot coś utraciła. Twórcy wzięli pod dłuto animację tak dobrą, tak klasycznie rewelacyjną, że po prostu nie dało się ożywić animacyjnego arcydzieła i stworzyć czegoś lepszego niż oryginał. Podczas trwania seansu kilka razy udało mi uronić łezkę, szczególnie w scenie, która przeszła już do kanonu „wyciskacza łez”.
Przepiękna muzyka oraz piosenki Eltona Johna, bajeczna kreska animatorów, świetna mechanika postaci, balans między wzbudzaniem w widzu wachlarzu emocji oraz rewelacyjnie zarysowany czarny charakter – to wszystko zachwycało nas w animacji. Opowieść o lwach z sawanny wplotła się niewątpliwie do klasyki filmów animowanych z najwyższej półki. Nowa wersja jest jedynie wierną kopią. Nie wnosi nic nowego, nie jest niczym przełomowym. Osobiście sądzę, że film wypadłby o wiele lepiej, gdyby postaci przypomniały bardziej swoje pierwowzory z animacji. Nie mogę zaprzeczyć, że wykonanie flory i fauny z technicznej strony oraz kolaż kadrów rzeczywistych i tych wykreowanych cyfrowo to „robota” z wyższej półki. Ciężko znaleźć lepiej stworzoną animację żywych zwierząt.
Scenariusz znany jest nam z pierwowzoru. Niestety wersja aktorska straciła ducha animacji. Scena Mufasy i małego Simby nie wzrusza, tak jak powinna, Skaza i hieny nie przerażają jak w animacji a Timon i Pumba nie są już tak samo zabawni. Mimo wszystko opowieść nadal wzbudza w widzach ukryte pokłady wrażliwości, wciąga i pozostawia dobre wrażenie po seansie. Dubbing w wersji polskiej jak zawsze trzyma poziom, niestety z uwagi na sentyment do animacji, śmiem twierdzić – że dopasowanie głosów w animacji było o wiele lepsze.
Jeżeli chodzi o muzykę oraz o piosenki to „klasyczne” utwory wypadają po prostu fantastycznie i mimo upływu lat nie straciły swej świeżości i oryginalności. Nowa piosenka Spirit (w wykonaniu Beyonce) jest fatalna, wyraźnie odstaje i jest przekombinowana. Nowe „wykonania” pozostałych piosenek, również nie zachwycają – no może poza otwierającym film Kręgiem Życia i Hakuna Mata. Polskie wykonania piosenek były bardzo przeszarżowane, artyści za wszelką cenę chcieli zaśpiewać lepiej niż w oryginale. Moim zdaniem wyszło bardzo przeciętnie, wręcz amatorsko i sztucznie. Sam aranż, wersja instrumentalna w połączeniu z błyskotliwą i genialną warstwą wykonania filmu jest na tyle dobra, że przekombinowane wokalizy, ozdobniki, wibrata psują odbiór. Czasem mniej znaczy lepiej, tym bardziej przy wykonywaniu klasyki muzyki popularnej.
Nowy Król Lew to sentymentalna podroż w przeszłość opakowana w cukierkową cyfrową wersję przyszłości. Jest to w moim przekonaniu bardzo dobra historia, ale z niewybaczalną rysą nowoczesności. Ponadczasowa opowieść została skomercjalizowana w typowo amerykański sposób – co dla fana Disneya jest po prostu zabiegiem wprost niewybaczalnym. Ta ciągła poprawność polityczna Disneya, ugrzecznienie historii, cukierkowatość produkcji jest dla wytwórni równią pochyłą. Żeby nie być gołosłowną – odnowiłam seans „starej wersji” i zaraz potem obejrzałam odsłonę aktorską i moje odczucia pozostały niezmienne. Wyprodukowanie filmu lepszego niż oryginał po prostu nie mogło się udać. Pierwowzór był na swój sposób bardzo przełomowy. Po raz pierwszy Disney ukazał śmierć bohatera w tak dosadny sposób, żałobę po stracie bliskiej osoby czy dokonanie morderstwa w celu zdobycia władzy. Wydawać by się mogło że taki zabieg w latach 90-tych powinien zostać uznany za zbyt „poważny” dla młodszej widowni. Stało się coś wręcz odwrotnego. Dzieciaki przeżywały całą historię, a animacja budziła w nich na przemian emocje strachu, radości, smutku, współczucia. Ten niesamowicie zharmonizowany kolaż emocji w połączeniu z oryginalną i niebanalną fabułą musiał odnieść tak spektakularny sukces.
Nie odejmuje filmowi kunsztu wykonania. Fabuła jest nadal porywająca, a muzyka ponadczasowa i chwytliwa. Postaci zobrazowane są fenomenalnie, mimo że oczekiwałabym większej mimiki i ekspresji znanej z animacji. Ogólnie film jest udanym remake’iem dla przeciętnego pożeracza popcornu. W kinie dzieciaki były zachwycone, a po twarzach rodziców rysował się sentyment do animacji. Ogólnie rzecz biorąc Disney chciał trafić do jak największego grona odbiorców i po części to się udało. Nie jest to jednak odkrywcza i oryginalna opowieść, a jedynie pięknie opakowana wydmuszka. Cały potencjał i to co stanowiło o oryginalności animacji zostało gdzieś po drodze zagubione. O ile w nowej Pięknej i Bestii, Kopciuszku czy Aladynie czułam że twórcy wiernie i twórczym zapałem przystąpili do produkcji aktorskich, to w tym przypadku gdzieś zatracono proporcje między magią kina rysunkowego a kalką filmu aktorskiego.
WYDANIE PUDEŁKOWE:
„Król Lew” ma bardzo ładne wizualne wydanie pudełkowe, na którym nie umieszczono żadnych zbędnych dodatków. Przód jest przemiło skromny, a bok utrzymany w tej samej stylistyce. Z tyłu pudełka standardowo znajdziemy specyfikację oraz krótki opis fabularny. Jeżeli natomiast chodzi o warstwę techniczną wydania, to nie ma się tutaj do czego przyczepić. Jedno z najlepszych wydań pod względem obrazu i dźwięku w ciągu ostatniego roku. To wydanie po prostu musi się znaleźć na Waszej półce.
Menu wydania Bluray otwiera wizerunek Mufasy i Simby na tle zachodzącego słońca oraz krótkie sekwencje z filmu przy akompaniamencie „Kręgu życia”. Na płycie znajdziemy szereg dokumentów opisujących produkcję filmu: Jak powstawał Król Lew, tworzenie scen z piosenkami, teledyski, wybór piosenek, Ruch na rzecz ochrony lwów. Stosunkowo zawartość materiałów dodatkowych jest uboga, ale już do tego trochę przywykliśmy przy produkcjach Disneya.
SPECYFIKACJA WYDANIA „KRÓL LEW”:
Czas trwania: | 118 minut |
Obraz: | 1080 High Definition ; 1.78:1 |
Dźwięk: |
DTS-HD High Resolution 7.1: angielski Dolby Digital 5.1: czeski, grecki, polski (dubbing) |
Napisy | angielskie, czeskie, greckie, polskie |
Menu: | j. polski |
EAN: | 7321941507179 |
Dystrybucja: | Galapagos |
LISTA DODATKÓW:
- Jak powstawał Król Lew – 00:53:25 – Ogromny materiał o tworzeniu filmu, podzielony na 3 części:
- Muzyka
- Magia
- Ponadczasowa opowieść
- Tworzenie scen – Scenorysy i realizacja:
- Krąg życia – 00:04:08
- Strasznie już być królem chcę – 00:03:43
- Hakuna Matata – 00:02:39
- Teledyski – 00:08:36
- Spirit w wykonaniu Beyonce
- Never too late w wykonaniu Eltona Johna
- Wybór piosenek – 00:26:19
- Krąg życia
- Strasznie już być tym królem chcę
- Dam Wam nak
- Hakuna matata
- Lew stary mocno śpi
- Pieśń o miłości
- Duch
- Never to late
- Ruch na rzecz ochrony lwów – 00:03:02
- Previews