Nowa odsłona kultowej serii Yakuza/Like a Dragon w której przyjdzie nam wziąć udział w pirackiej przygodzie jako Goro Majima. Na pokładzie okrętu Goromaru przemierzać będziemy wody wokół Hawajów, walcząc w bitwach morskich i szukając skarbów. Poza tym do naszej dyspozycji oddana została cała masa aktywności pobocznych z których słynie seria.
Seria Like a Dragon (kiedyś Yakuza) już od dobrych kilku lat przestała być tylko niszową grą dla entuzjastów, a zyskała dosyć dużą rozpoznawalność wśród ogółu graczy. Kolejne odsłony wychodzą z częstotliwością godną gier sportowych, z tym że kiedy tam nowości sprowadzają się często do aktualizacji składów drużyn, tak tu developerzy prześcigają się w implementacji nowych pomysłów. No bo co powiecie na to że najnowsza Yakuza to gra o piratach, gdzie pływamy statkiem i bierzemy udział w bitwach morskich tak jak kiedyś w Assassins Creed Black Flag? Jeśli zaintrygowała was ta informacja to zapraszam do przeczytania recenzji Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii.
Yakuza na urlopie
Na protagonistę nowej odsłony studio Ryu Ga Gotoku wybrało znanego i lubianego przez chyba wszystkich fanów serii, nieokrzesanego i z pozoru szalonego Goro Majimę. W końcu ta ikoniczna opaska na oku jednookiego yakuzy wręcz prosiła się o mariaż z pirackimi klimatami. A, i niech nie zmyli was fakt że akcja dzieje się we współczesnych czasach, tutaj piraci nie zmienili się w zasadzie ani trochę od 200 lat, dalej pływają drewnianymi galeonami, walczą szablami i wyglądają niczym kosplejerzy “Piratów z Karaibów”. Czy to ma sens? Nie, ale kto by się tym przejmował. A to jest dopiero wierzchołek góry lodowej kreatywnych dziwactw w tej grze. Historia zaczyna się jedną z największych klisz w grach wideo czyli bohater ledwo żywy budzi się, nie pamięta kim jest i jak się tu znalazł. Znajduje go młody chłopak Noah, który widzi w rozbitku okazję do wydostania się z niewielkiej wyspy i przeżycie prawdziwej przygody. I tak zarysowuje się oś fabularna całej gry. Jest ona zdecydowanie inna niż to do czego przyzwyczaiła nas seria i w mojej opinii jest ona najbardziej nierównym punktem gry.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie mam problemu z tym że jest zdecydowanie krótsza niż poprzednia część „Like a Dragon: Infinite Welth”, bo twórcy jasno określali że jest to jakoby jej samodzielny dodatek, a nie stricte nowa duża odsłona. Podobnie miało to miejsce przy dwóch jeszcze wcześniejszych odsłonach „Yakuza: Like a Dragon” i „Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name” (w Japonii jest to lepiej sygnalizowane w nazewnictwie). No bo ile można grać w yakuzowe kolosy na kilkadziesiąt godzin gdzie platyn to często poświęcenie blisko 100h, tutaj już po 30 kilku godzinach platyna zawitała na moje konto. Takie krótsze opowieści są miłym urozmaiceniem idealnie wpisującym się pomiędzy kolejne duże odsłony.
Określając ją nierówną mam na myśli to, że przez większość czasu gry akcja toczy się ślamazarnie i brak tu znanych z serii dramatycznych wydarzeń kontrastujących z komediowymi elementami. Tu było bardzo jednostajnie pod względem odczuwanych emocji. Co powodowało że momentami brakowało mi motywacji do pchania fabuły do przodu. Miałem wrażenie jakbym oglądał typowy feeler odcinek jakiegoś serialu. Taki gdzie bohaterowie udają się na plaże żeby trochę oderwać się od ważniejszych wydarzeń, pożartować, powygłupiać się a na koniec wrócić do domu. Coś co można by spokojnie pominąć i niewiele stracić. No ale wtedy nadeszła końcówka i wreszcie dostałem to na co liczyłem. Nie będę oczywiście nic zdradzała ale napiszę tylko że ostatnie godziny to cudowny miks bombastycznych akcji, widowiskowych walk, dramatycznych momentów, podniosłych monologów i slapsticowo niedorzecznych pomysłów. I to wszystko prowadzi do intrygującego i zostawiającymi z przemyśleniami dla fana serii finału.
Skarby zakopane w piaskownicy
Kolejnym bardzo ważnym dla serii elementem jest różnorodność rozgrywki. Mnogość minigier już dawno stała się wizytówką marki i tutaj jest nie inaczej. Poniekąd wynika to z tego że twórcy nie musieli tworzyć zawartości od zera, a przenieśli ją prawie w całości z poprzednika. Dostajemy więc po raz kolejny ściganie gokartami, dostarczanie jedzenia a’la Crazy Taxi, darty, bilard, mahjong, kasyno, karaoke, testy w formie quizów, baseball, golf, cykanie fotek, retro gry z konsoli Sega Master System oraz masę gier automatowych.
To wszystko już było, ale nie oznacza to, że gra nie ma nowych sztuczek w zanadrzu. No bo co to za gra o piratach bez plądrowania statków, bitew morskich i poszukiwania skarbów. To wszystko tu jest, chociaż im dłużej grałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z umowności tych elementów. Poszukiwanie skarbów zawsze sprowadza się do przemierzania bliźniaczo podobnych do siebie wysp (czasami zmienia się biom ale nie wnosi to dużo) i pokonywania kolejnych fal identycznych przeciwników. Bitwy morskie mimo iż przez pierwsze godziny dawały mi sporo frajdy, to po pewnym czasie zacząłem dostrzegać niedoskonałości. Konieczność ocucania poległej obsługi dział była dosyć upierdliwa, bo wymaga od nas puszczenia sterów, podbiegnięcia i przytrzymania przycisku przez kilka sekund. W ferworze walki wystawia nas to na ostrzał wrogich dział. Co prawda możemy używać zasłon dymnych, ale mamy ich tylko określoną pule, plus czasami tracimy przez to dogodne pozycje do ataku.
Nie pomaga fakt, że kiedy zdobyłem już najlepsze działa i ulepszyłem na maksa wszystkich członków załogi to bitwy morskie zaczęły być bardzo powtarzalne. Na szczęście twórcy gry chyba zdawali sobie z tego sprawę i nie wymagają od nas abyśmy musieli uczestniczyć dużo w tych aktywnościach, a te które wplątane są w główną oś fabularną wyróżniają się na tle pozostałych na plus. Zarzut ten więc tyczy się głównie opcjonalnych rzeczy jak koloseum piratów i wątku rozbijania szajki ekstremalnie złych piratów (no bo my oczywiście jesteśmy dobrymi piratami). Gdyby nie chęć wbicia platyny, to raczej nie chciałoby mi się ich kończyć. Widać, że twórcy nie mieli wystarczająco doświadczenia, aby uczynić te morskie aktywności satysfakcjonującymi na dłuższą metę. Ale mimo wszystko należy się im szacunek za eksperymentowanie z odświeżeniem formuły serii.
Ten pirat na machaniu szablą to się zna
Tym co odróżnia też piracką Yakuzę od ostatniej dużej odsłony jest system walki, który był tam prowadzony w turach. Chociaż trudno tu mówić o “nowości” bo dynamiczna walka to coś co jest w serii od jej początków, a dopiero relatywnie niedawno przerzucono się na wolniejszą, taktyczną rozgrywkę, tym samym zostawiając brawlerowy system na poboczne odsłony jak Gaideny czy Judgmenty. Tutaj jednak prędkość starć podkręcono jeszcze bardziej. Wiele potyczek z podrzędnymi bandytami kończyłem w zaledwie kilka sekund.
Nowością w serii jest wreszcie możliwość skakania i podbijania przeciwników w powietrzu, co daje nowe taktyczne możliwości. Na przykład podbijając jednego przeciwnika możemy skupić się jego wyeliminowaniu, jednocześnie unikając ciosów innych. Jest to przydatne kiedy atakuje nas wielu oponentów, a to zdarza się bardzo często. Ogólnie miałem wrażenie, że oprócz dynamiki podbito też skalę starć, zwłaszcza walk na okrętach gdzie oprócz nas, walczy też kilkadziesiąt członków naszej załogi. Takie starcia 30 na 30 żywcem przypominały mi wręcz gry musou pokroju Dynasty Warriors. I tak samo jak tam czysty chaos nie przeszkadzał mi w czerpaniu radości z masowego unicestwiania przeciwników.
Do naszej dyspozycji oddano zaledwie 2 style walki, tradycyjny ukierunkowany bardziej 1 na 1 w którym znajdziemy wiele ruchów znanych z poprzednich odsłon oraz zupełnie nowy styl piracki który przeznaczony jest to eliminowania grup. Bardziej do gustu przypadł mi ten nowy styl, który pozwala na używanie pistoletu, bumerangowych szabel, linki z hakiem oraz przyzywanie summonów. Nie dość, że jest on bardziej widowiskowy to pozwala na szybkie eliminowanie oddalonych oprychów, bez konieczności podbiegania do nich. Całkiem udany jest też system ekwipowania pierścieni dających różne bonusy na palce dłoni Majimy. Jak łatwo policzyć daje to nam aż 10 wolnych miejsc na ekwipunek, a biorąc pod uwagę że typów pierścieni jest naprawdę dużo to dostajemy spore pole do manewru przy tworzeniu swojego zestawu bonusów do walki. Oczywiście wszystkie pierścienie są widoczne na dłoniach, co tylko dodaje naszemu piratowi splendoru.
Podsumowanie
Podsumowując, Like a Dragon: Pirate Yakuza to dosyć nierówny tytuł. Mimo iż zawiera nowe mechanizmy to nie są one w żadnym stopniu rewolucyjne dla serii. Pirackie mechaniki wykonane są poprawne, o ile nie będziemy spędzać przy nich za dużo czasu. Tępo przygody rozwija się dosyć ślamazarnie i dopiero pod koniec nabiera rumieńców. Całe szczęście głównym bohaterem jest jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci w uniwersum Yakuzy, Goro Majima który świetne sprawdza się w roli pirata. System walki zdecydowanie daje radę i idealnie oddaje nieobliczalny i brawurowy charakter naszego protagonisty. Całość dopełnia znana w serii od dawna różnorodność aktywności pobocznych, która i tu potrafi wciągnąć na długie godziny. Fani serii powinni docenić ten eksperymentalny epizod w cyklu i raczej nie będą nim zawiedzeni.
Zalety
- Charyzmatyczny protagonista
- Dynamiczny system walki
- Masa aktywności pobocznych
Wady
- Nierówne tempo historii
- Pirackie aktywności szybko zaczynają być powtarzalne