Chiara jest aktorką, córką Marcello Mastroianniego i Catherine Deneuve. Pewnego lata, gdy jej świat pogrąża się w chaosie, postanawia zacząć żyć jak jej ojciec. Ubiera się jak on, mówi jak on, oddycha jak on, tak przekonująco, że ludzie wokół zaczynają w to wierzyć i nazywają ją „Marcello”.
W kinematografii roi się od przypadków, gdzie poprzez film upamiętania się postaci będące ikonami sztuki. Na ten sam pomysł wpadli twórcy filmu „Marcello Mio”, biorąc na warsztat postać legendarnego aktora – Marcello Mastroianniego. Nie jest to jednak kolejna szablonowa biografia. Jest to opowieść o wyrwaniu się ze szponów ojcowskiej legendy i poszukiwaniu własnej drogi, a wszystko to widziane oczami córki Marcello – Chiary.
Gdy w kinie aż tłoczno od kolejnych sztampowych biografii, twórcy „Marcello Mio” starają się zaoferować nam coś więcej. Sam pomysł na spojrzenie oczami córki na dokonania ojca wydaje się być bardzo trafiony. To przecież właśnie dzieci często zmagają się z wielkością własnych rodziców. Niestety jednak sam pomysł w tym przypadku nie wystarczył. Oglądając ten film ma się wrażenie, że przekazuje on coś istotnego. Łapie najważniejszy sens dziedzictwa i schedy, by potem niezdarnie zgubić się we własnej koncepcji oraz bałaganie scenariuszowym.
Legenda ojca
Włoska kinematografia wykreowała wielu legendarnych aktorów i aktorek. Jednym z nich jest oczywiście Marcello Mastroianni. Znany z takich produkcji jak „Słodkie życie” czy „Białe noce” grał on u boku największych włoskich reżyserów tamtych lat, czyli Luchino Viscontiego czy Federico Felliniego. Zmierzenie się z legendą tego człowieka wydaje się być zadaniem niemożliwym. Takiego właśnie zadania podjął się francuski reżyser Christophe Honore, który znany jest fanom francuskiego kina z filmów, takich jak „The Beautiful Person” czy „Winter Boy”. Razem z Chiarą Mastroianni stworzyli oni osobliwe dzieło, gdzie niemal każdy gra siebie, a zmierzenie się z dylematem własnej tożsamości jest tutaj motywem przewodnim.
Przytoczenie postaci Marcello Mastroianniego jest tutaj kluczowe. W taką właśnie role wciera się Chiara, by raz na zawsze zerwać z piętnem wielkości swojego ojca. Tutaj pojawia się pierwszy i główny problem tego filmu. O ile sama koncepcja jest świetna, tak odnosi się wrażenie, że jej formuła wyczerpuje się już po pierwszym akcie. W kolejnych etapach filmu obrana przez twórców droga wydaje się nie wystarczać, a zamiast konsekwencji scenariuszowej dostajemy szereg mało zabawnych scen i dłużyzn dialogowych. Jako widz rozumiemy, że główna bohaterka zmaga się z niesprawiedliwymi porównaniami do swego ojca. To co jednak powinno być najsilniejszym elementem tego filmu, staje się niestety po czasie jego wadą, a jako widzowie gubimy się w mnogości koncepcji.
Teatr bez aktorów
Kolejnym problemem tego dzieła wydaje się brak wprowadzenia postaci fikcyjnych. Większość aktorów pierwszoplanowych gra tutaj samych siebie. Taki zabieg byłby w tym przypadku bardzo ciekawy – ciekawość ta ginie jednak pod warstwą szorstkich dialogów i nieangażujących interakcji międzyludzkich. Oglądając te sceny ma się wrażenie, że większość rozmów pomiędzy bohaterami mogłaby zostać pominięta. Pomimo tego, że aktorzy wcielają się w samych siebie, chaotyczność scenariusza sprawia, że ich postaci są często mało wyraziste, brak im charakteru, wręcz wydają się tylko statystami odgrywającymi kolejne linie dialogowe. To wszystko składa się na problem z utożsamieniem się z nimi, a także wczuciem w ich emocje czy przeżycia.
Brak fikcyjnych postaci czasem jednak pozytywnie zaskakuje. Rozmowy Chiary z jej matką oddają prawdziwy sens tego filmu. To właśnie dzięki nim wybrzmiewa główne przesłanie, że gdy kogoś tracimy, to tak na prawdę nigdy nie godzimy się z tym do końca. Zawsze zostają niewypowiedziane słowa czy niedokończone zdania i to właśnie powinno być główną mocą tego filmu. Niestety jednak w ogólnym rozrachunku dostajemy szereg nieciekawych osobowości bez charakteru. Boli to tym bardziej, że grają tam zasłużone dla kina ikony takie jak Fabrice Luchini czy Catherine Deneuve.
Obraz bez słów
Nie jest jednak tak, że film zawodzi na każdej płaszczyźnie. Owszem scenariusz i dialogi są jego słabym elementem. Obraz ten jest jednak satysfakcjonujący wizualnie, można odnaleźć tutaj wiele nawiązań do klasyków kinematografii i aktorstwa lat 60. i 70. dwudziestego wiego. Spotkać możemy tutaj kadry rodem z filmów Felliniego czy sceny, których nie powstydziłby się Sorrentino. Na wyróżnienie zasługuje tu też gra aktorska samej Chiary Mastroianni, która pokazuje bardzo dobry warsztat aktorski, jednoznacznie odcinając się od krzywdzących porównań.
Określenie tego filmu jest bardzo ciężkie. Z jednej strony ma momenty, gdzie potrafi wzruszyć i złapać za serce, po to by zaraz stać się jednym wielkim bałaganem. Polecam ten film osobom, które kochają włoską kinematografie. Takie osoby znajdą tam dla siebie wiele ciekawych momentów. Jednak ciężko polecić ten film tak po prostu. Mnogość nietrafionych zabiegów i ogólny chaos sprawiają, że przez większość filmu czujemy się zagubieni. Wyciągamy z niego tylko strzępki dobrych momentów, by potem zagubić się w błędach scenariuszowych i nieangażujących dialogach. Jeśli jednak macie ochotę na opowieść o zerwaniu z przeszłością i szukaniu siebie, to niewykluczone, że ten film przyciągnie was do siebie, bo ma on w sobie duszę, która jest podana w zwyczajnie średniej formie.
W kinach od 27 września. Film trafił do kin w 100. rocznicę urodzin Marcello Mastroianniego, dystr. Galapagos Filmu.
Podsumowanie
Christophe Honoré w duecie z Chiarą Mastroianni serwują nam film z ciekawą koncepcją, który nie radzi sobie z własnym pomysłem. Z jednej strony jest to hołd złożony jednemu z najwybitniejszych aktorów, a z drugiej strony opowieść o poszukiwaniu siebie. Niestety żadne elementy ze sobą nie współgrają, tworząc przy tym nieangażujące widowisko.
Zalety
- mnogość nawiązań do klasyków kina,
- ścieżka dźwiękowa,
- ujmujące kadry i scenografia.
Wady
- scenariuszowy bałagan,
- nieciekawe dialogi,
- brak spójnej koncepcji,
- chaos narracyjny.