Sword Art Online: Fractured Daydream – Recenzja – Na żywo w wirtualnym świecie

4 listopada 2024
0
3.0/5
Opis:

W tej grze akcji w trybie współpracy online wkroczysz w zniekształcony świat SWORD ART ONLINE. Możesz wcielić się w rolę ulubionej postaci z serii SWORD ART ONLINE i dołączyć do rajdów z udziałem 20 graczy, w których staniesz do walki, by pokonać potężnych wrogów.

Choć ostatnimi laty technologia VR stale się rozwija, gracze często pragną jeszcze większej immersji w ich ulubionych opowieściach. Możemy zdobywać największe piłkarskie laury, lecz to nie to samo, co wąchanie murawy na Stamford Bridge i słuchanie rzeszy kibiców skandującej nasze nazwisko. Przerażać nas mogą wszelakie monstra z horrorów, jednak ich realna obecność zwaliłaby nas z nóg. Tymczasem pomysł przeniesienia się fizycznie do gry to dość znany motyw, pojawiający się choćby w anime Sword Art Online. O produkcji z tego uniwersum, Fractured Daydream, opowiem w poniższej recenzji.

Historia serii, która swoje początki ma w gatunku light novel, rozpoczyna się niepozornie. Główny bohater, Kazuto, zafascynowany technologiami, kupuje maszynkę, która pozwoli mu fizycznie dołączyć do gry. Zachwycony nastolatek chętnie korzysta z urządzenia i faktycznie trafia do wirtualnego świata. Pojawia się jednak pewien mały problem – nie da się z niego tak po prostu wyjść. Oczywiście, to nie droga bez powrotu. Wystarczy „tylko” pokonać przeszło sto pięter w tamtejszym zamku. Jak nietrudno się domyślić, na każdym z nich czeka na bohatera masa atrakcji w postaci wrogów do pokonania. Pewnie niektórzy będą musieli zginąć, ale to poświęcenie, na które twórca oprogramowania jest gotów.

Łatwo zgadnąć, że w Sword Art Online: Factured Daydream wcielamy się właśnie w Kazuo, który na potrzeby świata wirtualnego przybiera przydomek Kirito. Jakkolwiek byśmy go jednak nie nazywali, pierwsze kroki stawiamy właśnie jako on. Na dalszych etapach odkryjemy nowych bohaterów, w niektórych misjach możemy sami ich wybrać, w innych zostaną nam narzuceni. Choć w grze dominuje system RPG z bogatym rozwojem postaci, sama walka to typowy hack’n’slash. Na wyższych poziomach trudności czeka nas więcej kombinacji z atakami specjalnymi, jednak na najniższym (normalnym) zasadniczo wystarczy naparzanka jednym przyciskiem.

 

Czas na przygodę!

Kiedy tylko ukończymy nasze pierwsze zadanie wprowadzające, produkcja przedstawia nowe możliwości. Fanów kanonicznej opowieści na pewno zaskoczy pewna zamiana ról. Przeciwnicy Kirito tym razem będą działać z nim ramię w ramię. Ze specjalnego menu, pełniącego rolę huba, możemy wyruszyć na kolejne misje, sprawdzić ekwipunek czy nawet poplotkować z towarzyszami. Zasadniczo zadania są dość jednolite i powtarzalne. Trafiamy na sporych rozmiarów planszę, gdzie mierzymy się z wrogami, jednak docelowo mamy jakąś główną misję. Najczęściej będzie to ubicie bossa, innym razem nieco mniejszej grupki słabszych rywali, również z ograniczeniem czasowym. Możemy od razu skupić się na celu, ale też nieco grindować i poprawiać sobie punktację – po pokonaniu poziomu otrzymujemy ocenę.

Jak zatem przebiega grywalna część? Jako wybrany bohater lub jeden z członków grupy, wędrujemy, walczymy i zbieramy loot. W skrzynkach, dostępnych po pokonaniu wrogów, znajdujemy zwykle punkty zdrowia oraz jakiś konkretny wymierny efekt, który towarzyszy nam podczas potyczek, zwykle o charakterze buffującym. Praca w grupie ma swoje zalety. O ile towarzysze mogą być średnim wsparciem, tak dają nam poduszkę bezpieczeństwa. Zgon bohatera nie kończy gry, ale pozwala nam wcielić się w kogoś innego w ramach tej samej misji.

Głównym trybem gry jest z pewnością opowieść, czyli stary dobry Story mode. Ten rozgrywamy w trybie solo, poznając historię wykreowaną dla nas przez ekipę z Dinys Corporation, a wydaną z ramienia Bandai Namco Entertainment. Kirito trafia do ALfheim Online, to będzie główna siedziba naszych zadań. Tym razem pojawia się nowa zmienna, jaką jest dodatek Galaxia. Teoretycznie pozwala użytkownikom na nieco więcej, ale tak naprawdę to przede wszystkim wszechogarniające nas zagrożenie pojawia się w hurtowych ilościach.

 

Sieciowe starcia

W tytule gry pojawia się słowo „online” i choć nawiązuje ono do głównej fabuły, znajduje zastosowanie również w omawianej produkcji. Sama preferuję singlową rozgrywkę, ale nie sposób nie docenić multi, które potrafi zaangażować w jedną sesję aż do 20 graczy. Muszę też przyznać, że całość działa dość płynnie, konsolka (w moim przypadku Switch) ładnie ciągnie łącze. Co-op Quest to gra nieco zbliżona do Story mode, może z wyjątkiem cut scenek i przydługich dialogów. Wraz z towarzyszami ruszamy na niewielką mapę. Na niej wykonamy pierwszą część zadania. Dopiero po nim możemy pohasać po większej przestrzeni i stanąć w szranki z bossem. Kolejne opcje multiplayer, nieco mniej ciekawe, to Boss Raid oraz Free Roam. Zasadniczo tu także nazwa wyjaśnia nam wszystko.

Łącznie gra oferuje nam całe oczko, czyli 21 grywalnych bohaterów. Sympatycy anime będą ukontentowani, gdyż zgodnie z preferencjami będą mogli kierować także czarnymi charakterami. Postawią pewnie na ulubionych bohaterów, natomiast pozostali odbiorcy skupią się na klasach, które przekładają się na sposób rozgrywki. Dotyczy to form ataku (broń biała, palna, itp.), ale również poruszania się. Niektóre postaci mogą latać, inne po prostu chodzą. Sama najgorzej się czułam, gdy atakowałam na odległość, więc kiedy mogłam, unikałam takich bohaterów.

Jeżeli chcemy cieszyć się pełną zawartością, musimy mocno skupić się na singlu. Wspomniany tryb online, dodatkowe postaci – niczego nie dostajemy za darmo. Na szczęście nie ma potrzeby inwestowania w jakieś dodatkowe DLC, wystarczy, że spędzimy trochę czasu w głównej opowieści. Z perspektywy fanów rozgrywki sieciowych nie jest to fortunne rozwiązanie. Mnie, singlowcowi, nie robiło różnicy.

Kilka zdań należy się wizualiom. Ogromny plus za kreację bossów – są naprawdę różnorodni i miło się na nich patrzy, nim skopiemy im rzyć. Grafika jest bardzo ładna, zalatuje japońszczyną z kilometra. Przekłada się to na pewną mobilkowość i styl ubierania się naszych bohaterów. Co ciekawe, możemy też zdobywać nowe stroje i wdziewać w nie bohaterów. Wychowana na j-RPGach z PlayStation nie mam z tym żadnego problemu, za to fani poprawności politycznej mogą kręcić nosem. Dochodzi tu bowiem do klasycznej sytuacji, w której kobiety nie są zbyt ciepło ubrane.

Warto wspomnieć jeszcze o pewnej niekonsekwencji. Z jednej strony tryb single jest po prostu lepszy. Zarówno w kwestii opowieści, jak i rozgrywki. Z drugiej, ukończenie fabuły zajmuje nam niecałe 20 godzin. Dla fanów monumentalnych historii to mało. Nie każdego zatrzyma przy niej multi, a cenę ma ta gra konkretną.

Ogólnie Sword Art Online: Fractured Daydream to całkiem niezła gra, ale niezbyt zapamiętywalna. Rozgrywka jest przyjemna, fabuła dość ciekawa – choć z pewnością niepełna dla osób, które nie znają uniwersum, ale po prawdzie wystarczy do szczęścia Kirito i jego podstawowa broń. Po kilku godzinach leciałam już na autopilocie. Dlatego trudno mi tę grę jednoznacznie sklasyfikować. Nie denerwowała mnie, ale w tłumie innych premier z pewnością się nie wybija.

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

Dla fanów serii oczko wyżej, pozostali znajdą lepsze RPGi.

Zalety

  • kilka klas postaci, które rzeczywiście się od siebie różnią,
  • sprawnie działający tryb sieciowy,
  • świetnie zaprojektowani bossowie,
  • bardzo dużo ekwipunku.

Wady

  • potencjał fabuły realizuje się tylko wśród znawców serii lub poprzednich części gier,
  • za krótka,
  • powtarzalna,
  • po jej ukończeniu w trybie single nie mamy już nic do roboty.