Terrifier 3 – Recenzja – Granice przemocy

17 października 2024
0
1.5/5
Opis:

Trzecia odsłona krwawego slashera, który porwał rzesze wielbicieli horrorów i sprawił, że klaun Art wszedł do panteonu największych zwyrodnialców pop kultury.

Jesień wszystkim fanatykom kinematografii kojarzy się również z rozpoczęciem sezonu na wysyp filmów grozy w kinach. Przekrój w samym gatunku jest spory, od tych opartych na egzorcyzmach, po nastolatkowe slashery.  W tym roku doczekaliśmy się jednak nietypowego międzygatunkowego starcia premier z klaunami w roli głównej. Czy uwierzylibyście wcześniej, że ten bardziej popularny – komiksowy, polegnie w amerykańskim box office na rzecz głównego bohatera tego tekstu?  Ameryka oszalała na punkcie Arta, a my sprawdzimy, czy w tym szaleństwie jest metoda na fajny film.  Zapraszamy do przeczytania naszej recenzji „Terrifier 3”. 

 

Studium przemocy Arta

Krwiożerczy klaun – mim powraca po dwóch latach nieobecności na dużym ekranie. Tym razem nie w halloweenowej, a w świątecznej otoczce. Nasza główna protagonistka Sienna, znana z poprzedniej części cyklu, stara się po tragicznych wydarzeniach ułożyć sobie życie na nowo. Opuszczając szpital psychiatryczny w przeświadczeniu pozbycia się na dobre swojego krwiożerczego nemezis, odkrywa, że klaun Art powrócił w morderczym szale, obierając sobie ją znów na cel. 

Powyższy zarys fabularny dla tych, którzy nie oglądali filmu, brzmi mocno lakonicznie i szczątkowo, ale uwierzcie – przy tym tytule nie ma absolutnie najmniejszego sensu nakreślać szerzej kontekstu. Uogólniając fabuła po prostu nie istnieje. Dla mnie spotkanie z Terrifierem 3 było idealnym pretekstem do nadrobienia zaległości w tej serii. Patrząc przez pryzmat poprzednich części można mieć wrażenie tylko obudowania bardzo umownych ram, które są polem do krwiożerczych popisów Arta. Zasady świata tutaj w żaden sposób nie funkcjonują i są luźno traktowane przez twórców. Przykładowo, kiedy im się podoba, postaci teleportują się z miejsca na miejsce, często wbrew logice.

 

ARTonomia zła

Pamiętajmy, że wciąż poruszamy się w świecie horrorów, gdzie umowność jest czymś na porządku dziennym i to nasz strach oraz wydzielana przez to dopamina ekscytacji podczas seansu powinna być największym wyznacznikiem. Czasem nie liczy się nie po co i dlaczego, ale w jaki sposób ma dziać się ta masakra i jak ma zostać przedstawiona. Wielu widzów spragnionych chęcią doznania skrajnych emocji pozornie może wydawać się zadowolona. Krew leje się tu gęsto, a reżyser Damien Leone bez wytchnienia serwuje kolejne, co bardziej wymyślne sposoby na to, by rękami Arta zadawać ból swoim bohaterom. Odzierając ten film z wszechobecnej przemocy, nie zostawia jednak po sobie czegokolwiek, co po seansie zawiesi nas w jakimkolwiek zastanowieniu czy suspensie. Zlepek scen, które absolutnie nie mają żadnego znaczenia. Bohaterowie, którzy nie rozwijają się w jakikolwiek sposób i na których losie nam nawet nie zależy. Mięso armatnie do kolejnych drastycznych eksperymentów z naszym poczuciem ekranowej wrażliwości.

 

Koszmar z ulicy komediowej

Dorzućmy do tego nieudolną próbę zrobienia na bazie Arta legendy miejskiej, która nie posiada praktycznie żadnego backgroundu, próbując tylko wokół jego zbrodni obudować całe lore. Ot, pojawił się i zabija. Czego nie rozumiesz? Żeby tych absurdów było mało, to w tej części reżyser dorzuca nam jeszcze do tego czarnego wora oklepane motywy religijne, które nie dodają żadnego wydźwięku do końcowego efektu. Wrota piekieł? Odnotowane! Przybicie do ściany rodem z ukrzyżowania? Mamy to! Korona cierniowa? A jakże.  

To może chociaż jest śmiesznie? Jeśli kogoś bawią sceny z masturbacją szkłem na widok zadawania komuś bólu, to być może!  Na pewno nie można odmówić Artowi finezji. Wcielający się w niego David Howard Thornton ma mocne momenty, w których potrafi przerazić. Mnie najbardziej jego ekspresja kojarzyła się z Rowanem Atkinsonem, grającym Jasia Fasolę. Na papierze brzmi jak absurdalne porównanie, ale w ekranowej ekspresji Panowie grają w tej samej lidze. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby Jaś Fasola w swojej samotności postanowił mordować ludzi na prawo i lewo, to bankowo mógłby zmienić się w mrocznego brata bliźniaka Arta.

Dla mnie Terrifier 3 to marketingowy produkt „straszak” dla starszych dzieciaków na halloweenowe domówki – w głównej mierze na bazie popularności Arta. Ten film różni się od swoich gatunkowych, bardziej złożonych i wyrafinowanych kolegów z branży tym, że przekracza granice w obrazowaniu przemocy. I tutaj nie starczyłoby nam czasu na rozpoczęcie dyskusji nad tym, czy aż taka gloryfikacja przemocy i podniecanie się nią powinno przykrywać nam inne ważne aspekty w tego typu produkcjach. Nie ukrywam, ja sama nie jestem targetem, bo mimo tego, że nie jestem szczególną fanką kina grozy, to bardzo doceniam, kiedy twórcy nie serwują nam prostackiej i pustej papki. Świetnie radzą sobie z tym ostatnie filmy z serii „Krzyk”. Gdy mamy ciekawy background antagonisty, z którym musimy się zmierzyć. Gdy dorzucona do tego symbolika mocniej podkręca klimat grozy. A sam Art na tle tego wypada jak biedniejszy i wulgarniejszy nieokrzesany kuzyn, który po obdarciu z fali przemocy nie zostawia po sobie niczego.

 

Z fotela obok!

Z drugimi opiniami jest tak, że najlepiej by mocno różniły się od tekstu, którym towarzyszą. Niestety, 16 lat miałem dawno temu, a tak określiłbym granicę kończącej się fascynacji morderczym klaunem i zniszczeniem, jakie ze sobą niesie. Sam Art to całkiem przyjemna postać. Oparcie jej szaleństwa na dziecinnej mimice i celebrowanie jego niewinnych skłonności, to trafiony pomysł. Jest nieopisana radość wypisana na jego twarzy, niczym ta dziecka otwierającego prezent. Kto by się czepiał, że tu otwarty musi zostać człowiek? Problem w tym, że tkwi on w dość nijakim widowisku, który z każdą kolejną częścią będzie zmuszony do podnoszenia swojej poprzeczki absurdu i gore. A że zarabia, to tego pociągu krwi (i głupoty) nikt nie zatrzyma. On tylko będzie się rozpędzał, pozwalając sobie na coraz więcej i… adekwatnie tyle samo tracąc. Bo Terrifier musi być dziełem niszowym. Ani mu nie w smak wielki budżet, ani coraz bardziej wymyślna (tu świąteczna) sceneria, która tylko potęguje ten luźny/żartobliwy aspekt całości. Z natury stronię od krzyżowania tych dwóch gatunków, to i tu czułem się zwyczajnie znudzony – pierwsze spojrzenie na zegarek szacuje na 15 minutę filmu! Wrażliwość i obrzydzenie z brutalnych scen wyciąłem u siebie w wieku dziecięcym, a element niepewności podyktowany kinowym horrorem straciłem chwilę później. Została mi jednak inna awersja, która wywołuje silną reakcję alergiczną – kiepskie aktorstwo. Na drugim planie Terrifiera 3 trwa zacięty wyścig po malinę, a wciągnięty na siłę ze świata wrestlingu Chris Jericho nawet strachu nie był w stanie sprzedać poprawnie. Szkoda klauna na takie głupoty! Ani zabawne, ani straszne, ani ciekawe, a obrzydliwe tylko okazjonalnie. Art tak, film nie.

– Niko

 

Podsumowanie

Ten film różni się od swoich gatunkowych, bardziej złożonych i wyrafinowanych kolegów z branży tym, że przekracza granice w obrazowaniu przemocy.

Zalety

  • David Howard Thornton wcielający się w rolę Arta,
  • wymyślne sposoby na zadawanie bólu,
  • scena otwarcia.

Wady

  • brak jakiegokolwiek backgoundu Arta,
  • zlepek scen bez znaczenia,
  • obdarty z przemocy nie zostawia niczego po seansie,
  • związki przyczynowo skutkowe? Nie istnieją.