The Dead Don’t Hurt – Recenzja – Cisza Dzikiego Zachodu

16 października 2024
0
3/5
Opis:

Przypadkowa miłość zmienia losy dwójki imigrantów, którzy szukają swojej drogi w życiu. Gdy jednak jedno z nich wyrusza na wojne, przychodzi im zmierzyć się z wieloma przeciwnościami. The Dead Don’t Hurt zabiera widza na dziki zachód oferując mu intymną opowieść o miłości, zemście, wojnie, a także próbie walki ze światem i jego okrucieństwem.

Choć westerny opowiadały nam rozmaite historie skupione na akcji, tak dawno nie spotkaliśmy się z kameralnym melodramatem osadzonym w tych realiach. Takie właśnie dzieło serwuje nam Viggo Mortensen w swoim najnowszym filmie „The Dead Don’t Hurt”. Ukazuje on opowieść o miłości, stracie czy zemście, a to wszystko w realiach dobrze nam znanego dzikiego zachodu. Choć film porusza wiele wątków, to w głównej mierze zaprasza on widza na podróż w głąb skomplikowanego życia dwójki zakochanych w sobie osób.

Ten, mogłoby się wydawać wręcz banalny opis, bardzo dobrze oddaje naturę opisywanej produkcji. Jest to prosta opowieść o dwójce osób, których przypadkowe spotkanie okazuje się być początkiem miłości. Na pozór błacha tematyka okazuje się być największą siłą tego filmu. To właśnie dzięki niej dostajemy dzieło kameralne, które nie epatuje „wielkimi” wydarzeniami, a po prostu stara się nam opowiedzieć bardzo intymną i tragiczną historię dwójki osób. Niestety nie wszystko w tym filmie działa. Jego największym wrogiem wydaje się czas oraz niedobór emocji, które nam przekazuje.

 

Obraz pełen uczuć

Zdecydowanie największym plusem tego filmu jest tutaj kreacja bohaterów. Nie dostajemy postaci, do których przyzwyczaił nas przez lata ten gatunek. Poznajemy historię duńskiego imigranta – Holgera Olsena, który z wzajemnością zakochuje się w Vivienne Le Coudy. Bohater grany przez Viggo Mortensena jest stolarzem, a Vivienne, grana przez Vicky Krieps, poszukuje własnej drogi zawodowej, zatrudniając się jako barmanka. To właśnie taka kreacja bohaterów jest tym, co wybija się na pierwszy plan. Nie są to górnolotni bohaterowie rodem z filmów akcji. Są to zwykli ludzie próbujący ułożyć sobie życie, w świecie, który rządzi się prawem siły i bezwzględności.

Mówiąc o bohaterach, nie sposób nie zachwycić się sztuką aktorską. Role grane przez głównych bohaterów są wspaniałe, a Mortensen w duecie z Krieps dają nam wgląd w niezwykle naturalny i intymny związek pomiędzy dwójką kochających się osób. Scenariuszowo postaci te są poprowadzone bardzo konsekwentnie. Poprzez różne linie czasowe spoglądamy w rozmaite etapy ich życia. Taki zabieg dobrze działa w kontekście ich rozwoju, ukazując szerszą perspektywę zachowań oraz decyzji, które podejmują.

Szczególnie ciekawy jest tutaj wątek Vivienne. W pewnym momencie ma się wrażenie, że przejmuje ona czas ekranowy, prezentując nam historię kobiety, która boryka się z konsekwencjami świata stworzonego przez mężczyzn. Jest ona głosem tych wszystkich, o których tak często zapominamy, mówiąc o wielkich czynach czy epickich wojnach. Zabieg ten sprawdza się w filmie znakomicie i ukazuje perspektywę, która zdecydowanie częściej powinna gościć w popkulturze.

 

Nie wszystko złoto

W przeciwieństwie do świetnej kreacji bohaterów, dzieło to zmaga się między innymi z własnym tempem. Jako widz rozumiemy, że film obiera bardzo spokojny poziom narracyjny. Z jednej strony ta opowieść wymaga od odbiorcy cierpliwości, z drugiej zaś potrafi zwyczajnie znużyć. W konsekwencji dostajemy więc bardzo ciekawą historię, której mógłby pomóc krótszy metraż, po to, byśmy jako widzowie nie mieli okazji zmęczyć się przebywaniem w wykreowanym przez twórców świecie.

Kolejnym zarzutem są tutaj decyzje fabularne. Co prawda prosta historia jest tu ogromnym plusem, natomiast po czasie wydaje się być zwyczajnie zbyt prosta i zbyt banalna. Przez to jako oglądający nie mamy pola, by się w nią głębiej zaangażować. Nie czujemy tutaj ciężaru fabualarnego, a wyśmienicie wykreowani bohaterowie giną pod wpływem braku głębszych emocji i dramaturgii.

 

Cisza na planie

Zaskakująca natomiast jest w tym filmie ekspozycja. Jako widz jesteśmy w stanie doświadczyć momentów ciszy, która idealnie współgra z kreacją świata. Nie dostaniemy tutaj przegadanych scen dialogowych, w zamian za to twórcy starają się opowiadać nam historię obrazem. Sprawdza się to fenomenalnie, mamy wrażenie, że film potrafi momentami „odpuścić”, by dać rozkoszować się nam tym, co widzimy na ekranie. Oczywiście momenty ekspozycji bardzo dopełniają tu zdjęcia i charakteryzacja, które idealnie wpasowują się w wykreowany klimat, dając nam bardzo konsekwentnie poprowadzone dzieło wizualne.

„The Dead Don’t Hurt” jest filmem solidnym. Niestety brakuje mu wielu aspektów, które składać by się mogły na dzieło bardzo dobre. Oglądając go ma się wrażenie, że tyle samo w nim rzeczy dobrych, co tych nietrafionych. Pomimo wszystkich jego wad – warto go obejrzeć. Jest on ciekawą odskocznią od typowego westernu, co zdecydowanie może przyciągnąć antyfanów tego gatunku. To, co z pewnością można o nim powiedzieć, to, że jest on miły dla oka. Pojedyncze sceny są w stanie nas zachwycić, a bohaterowie ująć za serce. Jest to powolna podróż po dzikim zachodzie, jakiej często w kinie niestety nie doświadczamy. Jej atrakcyjność polega na ukazaniu historii ludzi, z którymi łatwo możemy się utożsamić – bez heroicznych czynów czy wydarzeń zmieniających losy świata.

 

dystrybucja: Galapagos Films

Podsumowanie

Drugi pełnometrażowy film Viggo Mortensena w tym samym stopniu zachwyca, co zawodzi. Jest on piękną w swojej prostocie historią o miłości z motywami wojny, zemsty i żałoby w tle. Ma on widzom do pokazania wiele, po to, by czasem zawieść ich swoim zbyt długim metrażem i nieangażującą fabułą.

Zalety

  • zdjęcia,
  • kreacje głównych bohaterów,
  • ekspozycja w dialogach,
  • kameralny klimat.

Wady

  • dłużyzny fabularne,
  • brak angażującej fabuły,
  • banalność opowiadanej historii.