Wolfenstein: Cyberpilot – Opinia

3.5/5

Przy okazji premiery najnowszego tytułu serii Wolfenstein, Youngblood, ekipa MachineGames postanowiła zrobić też ukłon w kierunku graczy, korzystających z gogli wirtualnej rzeczywistości, i tego samego dnia oddali w nasze ręce Wolfenstein: Cyberpilot. Moja styczność ze współczesną odsłoną tej serii jest praktycznie zerowa, więc oceniam ten dwugodzinny epizod w próżni, jako indywidualną grę, po którą mogą sięgnąć też zieloni w temacie.

Dwóch na jednego? Damy radę!

Zgodnie ze swoją nazwą, w Cyberpilot wcielamy się w rolę pilota, którego cybernetyczna charakterystyka jest częścią fabuły, i której nie chcę wam bezczelnie zdradzać. Na szczęście dla graczy VR, nasz bohater przywiązany jest do krzesła i może poruszać tylko rękami i głową, co dziwnym zbiegiem okoliczności doskonale pasuje do wyposażenia PSVR. Będąc nie w pełni sprawnym, pilot oczywiście nie rusza do walki bezpośrednio, z karabinem i pistoletem, jak to ma miejsce w pozostałych grach serii. Dzięki uprzejmości francuskiego ruchu oporu, dostaje on okazję do pobawienia się maszynami, zabranymi nazistom. W trakcie czterech misji, z których składa się gra, jako piloci zasiądziemy za sterami Panzerhunda, metalowego psa z miotaczem ognia w pysku, drona, posiadającego moc dezintegracji wrogów, i Zitadelle, potężnej maszyny, siejącej zniszczenie karabinem maszynowym i wyrzutnią rakiet.

W każdej z misji cel jest praktycznie taki sam – zabić wszystkich nazistów i/lub zniszczyć jakiś element ich infrastruktury. Jednak wspomniane wcześniej maszyny znacznie się od siebie różnią. Podstawową różnicą jest rozmiar. Wrogowie, szczególnie zwykli żołnierze, wyglądają zupełnie inaczej z perspektywy małego drona i wielkiego Zitadelle. Wystarczy jeden strzał, aby dron zamienił się w pył, podczas gdy Zitadelle jest w stanie znieść dość duży ostrzał. Oczywiście, ma to też wpływ na sposób prowadzenia misji i ich charakter. W misji z Panzerhundem możemy śmiało iść przed siebie, podpalając, lub taranując wrogów. Jednak latając dronem, lepiej zachowywać się cicho, i eliminować ich z ukrycia pojedynczo. Na pewno pozytywnie wpływa to na urozmaicenie rozgrywki.

Ciekawie zostało rozwiązane sterowanie maszyn przy użyciu dwóch kontrolerów PS Move. Obracanie, które często jest dużym problemem w grach VR, możemy wykonywać na dwa sposoby. Albo za pomocą 'skoków’ i wciskaniu odpowiednich przycisków, albo poprzez wychylanie prawej różdżki w lewo i prawo, co powoduje lekki obrót maszyny. Ja wybrałem ten drugi sposób i sprawdził się on naprawdę nieźle. Przyciski na drugiej różdżce pozwalają też na strafe’owanie, dzięki czemu można jednocześnie się obracać, iść do przodu i bokiem. Z taką swobodą ruchów, która dodatkowo nie powoduje (przynajmniej u mnie) rewolucji żołądkowych, nie spotkałem się do tej pory często w grach na PSVR. Trochę gorzej latało mi się dronem, który jest dużo szybszy i zwrotniejszy od pozostałych maszyn. Na koniec 20-minutowej misji nie czułem się najlepiej i kolejną musiałem odłożyć na następny dzień. Problemem nie było samo sterowanie – to też zostało zaimplementowane nieźle – ale uczucie wznoszenia się i opadania, z którym zawsze mam największy kłopot w VR.

Nie ma wątpliwości, że to Wolfenstein.

Wolfenstein: Cyberpilot oferuje grę na trzech poziomach trudności, lecz nawet na najwyższym z nich gra nie stanowi dużego wyzwania. Pomocne jest to, że maszyny można na bieżąco 'leczyć’, wkładając jeden z kontrolerów w specjalny slot w kokpicie pilota. Dzięki temu, będąc nawet pod ciężkim ostrzałem można spokojnie stać w miejscu i zastanawiać się nad kolejnym krokiem. Następnie wystarczy zlikwidować część wrogów, doleczyć się i powtarzać te kroki aż do wyczerpania zapasów przeciwników. Oczywiście taki sposób gry nie jest szczególnie ekscytujący, lecz gra pozwala na takie rozwiązanie. Być może jest to i tak lepsze niż konieczność ciągłego restartowania checkpointów. Niestety, autorzy gry nie dali nam dostępu do opcji wybierania misji, więc po ich ukończeniu, jedynym sposobem, żeby pobawić się jeszcze raz, jest rozpoczęcie gry od nowa. Jest to tym bardziej frustrujące, że między misjami musimy wykonywać nudne czynności w warsztacie, aby przygotować maszynę do walki (otwórz klapę drona łomem, wymień chip, itp.). Być może miało to dać graczowi czas na ochłonięcie między sekwencjami akcji, ale te fragmenty bardzo się dłużą, szczególnie podczas kolejnego przechodzenia gry.

Mimo to czas spędzony z Cyberpilot uważam za udany. Misje, w których faktycznie możemy robić coś więcej niż podnosić rzeczy ze stołu i przekładać je w inne miejsce, są satysfakcjonujące i pozwalają poczuć moc maszyn, którymi sterujemy. Dobrze wyważony jest też czas poszczególnych misji. Nie obraziłbym się jednak, gdyby było ich więcej i gdyby można było dowolnie przełączać się między robotami. Jeśli udałoby się dołożyć do tego jakiś element zagadkowy, czy nawet metroidvaniowy, czego namiastkę dostajemy w ostatniej misji, byłoby naprawdę świetnie. Nie jestem w stanie powiedzieć jak Cyberpilot wpisuje się jakościowo w pozostałe Wolfensteiny z ostatnich lat i czy ma jakikolwiek sens fabularny. Jako osoba, która z tą serią nie ma wiele wspólnego, przyznaję że gra broni się dobrze jako indywidualny tytuł. O ile zdajesz sobie sprawę, że chodzi o zabijanie nazistów, co jest przypominane w dialogach co kilkanaście sekund, to nie będziesz mieć problemów z wczuciem się w atmosferę gry.

 

PLUSY:
– różnorodność maszyn i misji,
– dobrze zaprojektowane sterowanie przy użyciu PS Move,
– szybka i wciągająca rozgrywka.

MINUSY:
– mała różnorodność przeciwników,
– mała liczba misji,
– nudne sekwencje w warsztacie.

Grę udostępnił wydawca - Bethesda Polska.