Nie było łatwo mi zabrać się za pisanie opinii tej gry. Początek zmieniałem tyle razy, że już zgubiłem w pewnym momencie rachubę. Dlaczego? Bo seria Wolfenstein to jedna z moich ulubionych na tej generacji konsol, która wróciła z mocnym przytupem podobnie do serii Doom. I o ile weryfikacja powrotu Dooma jeszcze przed nami, bo tej jesieni zanurzymy się znowu w hektolitrach krwi demonów prosto z piekieł, tak seryjnie wypuszczane Wolfensteiny zaliczyły lekki regres, który mimo to nie zepsuł jakoś tego wizerunku, a jedynie pokazał, że ciężko im rozwinąć ideę główną z The New Order. Jednak nie wpłynęło to moim zdaniem jakoś mocno na jej odbiór – chyba, że graliśmy w jedną część zaraz po drugiej. Wtedy mogliśmy jak najbardziej czuć się zmęczeni oraz znudzeni tym samym utartym schematem. Przy okazji Wolfenstein: Youngblood mamy do czynienia oczywiście nadal ze strzelaniną FPP, ale sama rozgrywką uległa mocnej zmianie. Zmiana ta jest ciekawa w zamyśle, ale w praktyce wyszło po prostu bardzo, bardzo słabo.
Po tym bardzo optymistycznym wstępie stawiam, że ogromna większość czytających, którzy na start nie sprawdzili oceny, zrobili to właśnie w tej chwili. Tym jednak, którzy lubią czytać całe recenzje, już streszczam o czym mniej więcej jest najnowsza część Wolfa. W grze mamy do czynienia z dwiema córkami B. J. Blazkowicza, czyli Sophie oraz Jessie. Od małego szkolone tak, aby uczynić z nich jak najbardziej śmiercionośne siostrzyczki na całym ziemskim padole. Ojciec, który w swoim życiu poznał więcej metod ubijania nazistów niż rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej poznali chorób przywiezionych do nich przez kolonistów, gdzieś zaginął. I nikt nie wie gdzie się podział. Pokłócił się z żoną i córkami, powiedział, że idzie do sklepu po paczkę fajek i tak go nie ma od 25 lat. Nie no tak poważnie to udał się na misję, z której do tej pory nie wrócił. A jego idealnie wyszkolone córeczki wyruszają z odsieczą, aby go odnaleźć i przy okazji pozbierać trochę skalpów z niemieckich główek. Niestety całe to szkolenie, podczas którego dziewczyny poznawały tajniki śledzenia ofiary, obserwacji pogody oraz nasłuchiwania pobliskich dźwięków w celu wykrycia zagrożenia, miało tyle samo sensu w perspektywie naszej rozgrywki, jak tłumaczenie bohaterkom dlaczego Ziemia wg niektórych jest płaska. Rozgrywka opiera się na jednym i tylko jednym. Ciągłym strzelaniu jak do kaczek do wszystkiego, co stanie nam na drodze. Niby wiele się nie zmienia w porównaniu do poprzednich trzech części, jednak o ile w przygodach najsłynniejszego łowcy brnęliśmy w nazistowski syf coraz głębiej i głębiej, przebijając się przez kolejne gardła, korpusy, głowy czy pancerze, tak aby dotrzeć do miejsca ostatecznej walki, tak w przypadku przygód siostrzyczek mamy do czynienia z modelem rozgrywki wielokrotnie używanym w przypadku gier usług takich jak np. The Division. Powoli sobie odkrywamy kolejne lokacje, a do tych, które już udało nam się odnaleźć, możemy się przetransportować z podziemnych katakumb, które są naszym HUBem wypadowym. Tam zebrała się elita łowców nazistów, którzy mają za zadanie odnaleźć zaginionego Blazkowicza. Niestety w trakcie opowiadania przez nich historii, dostawałem ciągle powiadomienia od mojego detektora cringe`u, bo regularnie brakowało w nim skali. Jessie oraz Sophie zachowują się dokładnie tak, jakby zachowywały się dwie osoby, które zostały zamknięte w małym drewnianym domku pośrodku lasu, a następnie ktoś by je wypuścił na świat celem poznawania motylków, drzewek, śpiewu ptaszków. Nie wiem, czy to był celowy zabieg, czy tak wyszło przypadkiem, ale nie ma to znaczenia, bo efekt jest katastrofalny. Dialogi dziewczyn wydają się być pisane przez sześciolatka, który dostał do wyboru ograniczony zasób słów do użycia i po kolei sobie je wybierał, tak aby poskładać rozmowy. Naprawdę bardzo ciężko się tego słuchało, a jak do tego dodamy, że po stoickim spokoju B. J. dostajemy dwa skaczące naokoło z byle powodu kapucynki, to można odnieść wrażenie, że gra serwuje nam jakąś parodię Wolfa.
Graficznie nie jest tutaj jakoś źle, ale też pamiętajmy, że poprzednie Wolfensteiny nie były jakimś szczytem możliwości graficznych obecnej generacji konsol. Problem zaczyna się pojawiać w momencie kiedy mamy cutscenki i zaczynamy widzieć problemy z twarzami postaci, ich włosami, które pod pewnym kątem stają się półprzezroczyste czy po prostu cholerne uproszczenia, która są nam nieraz serwowane na pierwszym planie w trakcie przerywnika. Na szczęście tych wszystkich uproszczeń nie widzimy w trakcie rozgrywki, która jest tak dynamiczna, że ma się wrażenie jakbyśmy obcowali z nieślubnym dzieckiem gier Doom oraz Titanfall. Pacing rozgrywki nie raz mi przypominał o czasach, w których grałem namiętnie w gry z serii Call of Duty i za to naprawdę należy przyznać plus oraz optymistycznie patrzeć na Doom Eternal, który podobno ma być bardziej dynamiczny niż jego poprzednia odsłona. Kiedy jednak trzeba walczyć w ciasnych pomieszczeniach czy tunelach, taka dynamika rozgrywki jest dla nas dodatkowym utrudnieniem, bo nie ma gdzie uciec na bok, aby otoczyć przeciwnika i bardzo często walczymy z nimi twarzą w twarz, co nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.
Fatalne cutscenki w Wolfenstein uderzyły we mnie od samego początku jednak liczyłem szczerze mocno na samą rozgrywkę. Okej – idziemy od przodu, walimy do przeciwników i tak od zadania do zadania przydzielanego nam w katakumbach. Jednak tutaj też jest spory zawód, bo idąc tropem gier takich jak The Division mamy tutaj prawdziwe gąbki na amunicję. Nie dość, że sami w sobie przeciwnicy, nawet tacy zwykli, muszą przyjąć na klatę sporo pestek, co często prowadziło u mnie do sytuacji żonglowania na zmianę rodzajami broni ze względu na braki w amunicji, to jeszcze niektórzy przeciwnicy noszą na sobie pancerze, które możemy zbić bardzo wolno albo trochę szybciej przy użyciu odpowiedniej broni. I tak z gąbek na amunicje trafiamy na kolejne coraz większe gąbki, które sprawiają, że nasza rozgrywka nie ma wiele wspólnego z planowaniem, tak jak miało to miejsce w przypadku trylogii Blazko. Naszym głównym zadaniem jest to, aby za często nie ściągać palca ze spustu. I niestety staje się to męczące już po 3-4 godzinach grania. Zapamiętajcie dokładnie jak wyglądają lokacje w grze i gdzie można znaleźć amunicję czy apteczki, bo będziecie do nich regularnie wracać. I nie są to zbyt ładnie rozbudowane lokacje. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie obchodzi mnie co tak naprawdę robię, bo cały sens grania sprowadzał się tylko do tego, aby napieprzać do wrogów. I im dłużej w to grałem, tym bardziej czułem smutek i pustkę w środku, bo zmuszałem się do tego, aby grać w Wolfa. Grałem dlatego, że musiałem, aby poznać trochę więcej mechanik, poznać fabułę itp., ale summa summarum siadałem do gry i ciężko wzdychałem. Nie było takiej sytuacji, że siedziałem w pracy i nie mogłem się doczekać, aby wrócić do domu, usiąść wygodnie na kanapie i ograć porządnie Wolfa, bawiąc się przy tym przednio. Bo nie szło się przy tym w ogóle bawić. A nawet jak chciałem zrobić sobie w trakcie grania chwilę przerwy w postaci pauzy, to nie mogłem – twórcy gry uznali, że nawet grając samemu, a nie w trybie kooperacji (której nie miałem okazji spróbować, ale też nie chciałbym nikogo na to skazywać) nie możemy wcisnąć pauzy. Idealny pomysł, bo przecież po co nam pauza w grze FPS, która ma kampanię, prawda? Na szczęście czytałem, że taka opcja ma zostać dodana, ale to jest tylko kropla w morzu potrzeb tej gry. Gry, która kosztuje ok. 160 zł, więc tyle samo co taki Crash Team Racing, Spyro The Ignited Trilogy czy wiele innych gier, które mimo stosunkowo niskiej ceny oferują masę dobrej zabawy. Jeżeli jednak już będziecie usilnie chcieli ograć ten tytuł, to poczekajcie aż spadnie do granicy 80 złotych za używkę bo nie uważam, aby wydawanie na nią większej kwoty było sensowne. Omijajcie z daleka.
PLUSY:
+ dynamiczna rozgrywka,
+ krótki czas gry (na szczęście),
+ stosunkowo niska cena.
MINUSY:
– mało interesująca fabuła,
– fatalne dialogi postaci oraz debilne zachowania bohaterek gry,
– szybko się nudzi taka forma rozgrywki,
– gąbki na amunicje zamiast nazistów,
– rażące braki graficzne na cutscenkach,
– nie pasujący do serii model rozgrywki na zasadzie ciągłego wracania do tych samych lokacji.
by Tomasz Wężyk
Wolfenstein: Youngblood udostępnił wydawca - Bethesda Polska.