Zła nie ma – Recenzja – Naturalistyczny powrót Hamaguchiego

8 listopada 2024
0
3/5
Opis:

Takumi mieszka w lesie niedaleko Tokio i opiekuje się córką Haną. Codzienny rytm społeczności zaburza przyjazd przedstawicieli korporacji, którzy na polanie odwiedzanej przez jelenie chcą zrobić nowoczesny przyczółek glampingowy, oferujący mieszczuchom biwakowanie w ekskluzywnych warunkach. Opór lokalnej społeczności jest spokojny, ale stanowczy. A im dalej w las, tym więcej pojawia się wątpliwości.

Ponad 3 lata czekaliśmy na nowy metraż od nagrodzonego Oscarem Ryusuke Hamaguchiego. Na zeszłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji reżyser powrócił z intrygującym pomysłem na film, za który zgarnął kolejne statuetki do gabloty. Po ponad roku od tego wydarzenia nareszcie i polscy widzowie mogą zapoznać się z nagradzanym „Zła nie ma”, a dzięki Gutek Film, przedpremierowo opowiem Wam, czy warto skusić się na kolejne spotkanie z japońskim kinem eksperymentalnym.

 

Cisza jak ta

Głównym bohaterem tego filmowego dramatu jest samotny ojciec Takumi wychowujący małą Hanę. Rodzina wiedzie spokojne życie w samym środku lasu znajdującego się na obrzeżach małej wioski Mizubiki. Z daleka od ulicznego zgiełku i chaosu przedmieść Tokio dni upływają im wolno, pełne spokoju, w bliskim obcowaniu z otaczającą przyrodą.  Niestety dla naszych bohaterów oraz mieszkańców wioski takie dni wkrótce mogą odejść w niepamięć. Przyjazd biznesmenów z wielkiego miasta zakłóca wiejską sielankę. Przedstawiciele startupowej firmy wyczuwają biznes i chcą przekonać całą wioskę na konsultacjach społecznych do zgody na wybudowanie glampingu – luksusowego ośrodka campingowego dla najbogatszej klasy społecznej. Kością niezgody staje się ingerencja w naturalny ekosystem, z którego korzystają lokalni mieszkańcy, jak i niedostosowanie inwestycji do zakładanego obłożenia. Czy prawa natury i zakorzenienie w tradycjonalizmie mogą wygrać tę nierówną walkę z postępem i napierającym zewsząd rozwojem?

 

Naturalizm Hamaguchiego

Jak mogliście się domyślić z wcześniejszego akapitu, Hamaguchi wbija kolejny przysłowiowy kij w mrowisko w niekończącym się filmowym dyskursie. W nim właśnie tradycjonalizm i matka natura zderza się z rozwojem technologicznym i ekspansją zabudowań. Nakręcenie takiej produkcji przez Japończyka jest tym bardziej znaczące i ciekawe, gdyż to właśnie Japonia jest krajem, w którym codziennie ścierają się takie kontrasty. W świadomości zachodu kojarzy się bardziej z pędzącym postępem technologicznym i nowoczesnością, a u wielu Japończyków rozwój ten ma korzenie odwołujące się mocno do tradycyjnych wartości, historii i natury. Strzałem w dziesiątkę było więc wrzucenie bohaterów poza zgiełk dużych japońskich aglomeracji (nawet tych bardziej tradycyjnych, znanych przez turystów z całego świata, jak Kioto) do samego środku lasu. Motywem przewodnim staje się więc natura i ekosystem, w którym człowiek jest jednostką z zewnątrz – ingerującą w stworzony bez jego udziału system.

Ryusuke, znany już wcześniej ze swojego intymnego podejścia do obudowywania swoich postaci, stawia Takumiego i innych mieszkańców wioski w roli “podziwiaczy” – obserwatorów natury, podchodzących z ogromną pokorą do jej darów.  Dostosowują się do niej, a nie starają się ją sobie podporządkowywać. I ja ten majestatyczny wydźwięk w pełni kupuję. Co więcej, jest on ukazany nie tyle w formie powtarzanych regułek, a poprzez udaną, podniosłą i robiącą duże wrażenie ekspozycję. Hamaguchi potrafi ukazać zarówno piękno, jak i wielkość natury wobec małości człowieka. Jego świetne wyczucie ekranowej estetyki i długie ujęcia będą potrafiły zachwycić, ale też wyraźny nacisk na to sprawi, że nie będzie to film dla każdego. Taki sposób prezentacji i narracji trzeba po prostu lubić.  Dodatkowym ,,naturalistycznym’’ smaczkiem podkręcającym koncept produkcji, jest to, że Japończyk postawił na obsadę bez żadnego aktorskiego doświadczenia. Dlatego wszystko, co widzimy na ekranie, ma nas przybliżać do obserwowania jak najmniej sztucznego wytworu. Zabieg ten wychodzi obronną ręką, bo ciężko mi analizować ich grę aktorską, a bardziej akceptuję ich jako ludzi żyjących w przedstawionym środowisku.

 

Ta (nie)zła korporacja 

Skupiłam się na tej warstwie pierwotnej, ale co w takim razie z tą korporacją i zderzeniem światów? Funkcjonuje ona w tym filmie na całkiem prostej w swych założeniach zasadzie kontrastów. Jest warstwa bardziej oczywista: miastowych korzystających z dóbr technologicznych, przekładających wartość działania na pieniądze, gdzie rozwój wioski równa się większy zarobek dla jej mieszkańców. Mnie podobała się ta warstwa pokazana w sposób bardziej subtelny, ogrywana chociażby kolorami. Wielkomiejscy wprowadzają w kadry nienaturalny koloryt. Ich sposób ubierania się, prezencji, rzuca się w oczy, jak coś doklejonego do tego świata. Mieszkańcy wioski zaś jakby wtapiają się w otoczenie, będąc częścią tego, co przyjezdni zastali. Zdarzy się tutaj kilka razy uśmiechnąć z tych pozornie przebojowych i bardziej doświadczonych mieszczuchów. Szybko Ryusuke zrzuca ich z piedestału, redefiniując ich system wartości. Czy to jednak oznacza, że zarówno oni, jak i ich działania zostają z góry osądzone i dookreślone jako złe? To pytanie reżyser zawiesza do samego końca seansu w próżni, pozostawiając szerokie pole do interpretacji. Bo przecież zła nie ma?

 

To jest to zło czy go nie nie ma?

„Zła nie ma” uznaję za ciekawe kino eksperymentalne, bo tak jak Wam opowiedziałam wcześniej, narracja tutaj odbywa się na wielu płaszczyznach. Nawet mocniej w tej sferze wizualnej niżeli narracyjnej. Dialogów jest bardzo mało (czego trochę żałuję jako fanka świetnych i wartkich warstw dialogowych w dramatach), a fabularnie nie dzieje się zbyt wiele – oprócz jednego ważnego wydarzenia, które wpływa na końcowy wydźwięk filmu i jego zawieszenie. Nie chciałabym Wam go zdradzać, żeby nie podsuwać jednego sposobu na interpretację. Mimo bez wątpienia pozytywnego wrażenia, zaznaczę Wam jednak mój problem z tym, czemu do końca nie uznaję go za film w pełni dobry. Hamaguchi w ostatnim akcie zaczyna opierać się za mocno na wszechobecnej symbolice. Czujemy przeniesieni się z realnego miejsca akcji do mocno mistycznego, co ogromnie, zarówno klimatem jak i konceptem, odstaje od reszty filmu. Mimo dodania nagłej i dużej dramaturgii wydarzeń czuję, że wrzucono nas na to interpretacyjne poletko, w którym nie znajdziemy właściwych odpowiedzi na to, co zobaczyliśmy. I to nie tak, że ja nie jestem wielką fanką rozkminiania (bo jestem!), albo że powinien być tylko jeden sposób na interpretację. Mam tylko mam wrażenie, że przez to zawieszenie zatraca się sens i moc wydźwięku, jaki dałoby się osiągnąć. Zła (faktycznie) nie ma, ale uczucie niedosytu po seansie jednak pozostało.

 

dystrybucja: Gutek Film

Podsumowanie

Zła nie ma jest ciekawym filmowym eksperymentem nastawionym bardziej na przeżycia audiowizualne niż fabularne. Przeskok gatunkowy niestety wpływa na końcowy wydźwięk filmu.

Zalety

  • majestatyczność warstwy wizualnej,
  • długa ekspozycja – którą trzeba w filmach lubić,
  • koncept – oczywisty, ale fajnie ograny aktorskimi naturszczykami,
  • świetne wyczucie estetyki i wrażliwości bohaterów.

Wady

  • końcowy akt i z jego punktu…
  • niepotrzebne nawarstwienie  symboliki i mistycyzmu,
  • skromne rozbudowanie fabularne.