Po ponad 20 latach saga Marvela zatoczyła koło. Jest to zarówno pewien koniec wieloletnich zmagań bohaterów i uwieńczenie historii, ale i preludium i fundament pod ich dalsze losy. Punktem kulminacyjnym przygód była potyczka z bezwzględnym tytanem Thanosem, który uknuł złowieszczy plan zdobycia kamieni nieskończoności i „wyzbycia się” połowy istnień we wszechświecie. Plan Thanosa ziścił się, pozostawiając rysę na wizerunku naszych znanych i lubianych postaci z komiksów. Mocno poturbowani, o obniżonym morale i nadwyrężonej samoocenie, pogrążeni w depresji herosi starają się odnaleźć w nowej, ponurej rzeczywistości. Pojawia się iskra nadziei na cofnięcie „pstryknięcia” Thanosa, co jednak po pierwsze nie będzie łatwe, po drugie – niesie za sobą wielkie niebezpieczeństwo, jak każde manipulowanie czasem. Zapraszam do zapoznania się z moją opinią odnośnie wydania BD filmu Avengers: Koniec gry.
Widowisko możemy podzielić na trzy główne etapy. Od depresyjno-łzawego początku, przez etap poszukiwania kamieni nieskończoności w przeszłości i realizację planu „przekrętu” czasowego, po kulminacyjną bitwę. Oby tego było mało – twórcy zaserwowali nam w scenach końcowych łzawe, zbędne historie, rozwleczone, nostalgiczne i do bólu amerykańskie. Prawie brakowało, by na końcu powiewała amerykańska flaga.
Fenomen Marvela i filmów komiksowych to dla mnie zadziwiające zjawisko. Były filmy lepsze i gorsze w tym rozbudowanym po brzegi uniwersum, ale nie można powiedzieć – to solidne kino superbohaterskie, ogromne widowisko i gigantyczna fabryka do robienia pieniędzy. Z bohaterami dorastaliśmy i wspólnie z nimi przeżywaliśmy przygody. Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że jest to nadal wielkanocna wydmuszka. Piękne opakowanie, a wewnątrz zero treści. Koniec gry to udane zwieńczenie sagi, pewien hołd dla wieloletniej służby bohaterów w obronie ziemi i świata. Film ten stał się najbardziej kasowym widowiskiem w historii i odealnie spleciono wszystkie filmy Marvela w jeden. Ta spójność fabularna i konsekwencja w kreowaniu marki bije po oczach. Nie można tego powiedzieć o aktualnie brzydszej siostrze Kopciuszka tj. Filmach DC, który błąka się po uniwersum, jak Madonna po stylach muzycznych. W filmie brakuje jednak głębi, wszystko wyłożone jest łopatologicznie po „amerykańsku”, by trafić do jak największej liczby potencjalnych odbiorców. W Endgame na bardzo małej przestrzeni fabularnej upchano praktycznie wszystkie możliwe postaci, które przetoczyły się na przestrzeni ponad 20 lat. Oczywiście arcywrogiem nadal pozostaje Thanos, ale i ból po stracie bliskich, który pcha naszych bohaterów w heroiczną walkę o lepszą przyszłość. W Wojnie bez granic Thanos miał jasny cel zdobycia kamieni, ale można było dostrzec rozterki emocjonalne – szczególnie w kontekście Gamory oraz solidne argumenty, ugruntowane poglądy i mające w pewnym sensie uzasadnienie działania Thanosa, który chce poświęcić połowę istnień, by Wszechświat przetrwał. W Endgame mamy do czynienia z totalnie odmienną postacią – czystym złem, nienawiścią, rządzą zniszczenia. Ta zmiana gryzła mi się z poprzednim wizerunkiem. Nasi bohaterowie znani i lubiani wspierani są przez nową, świeżą i niezwykle zadufaną w sobie bohaterkę – Kapitan Marvel – i wyruszają w otchłań kosmosu, by dokonać zemsty i przywrócić wszystkich „wymazanych”.
W produkcji jest wiele smaczków dla fanów, mrugnięć oka do widza i niezliczone odniesienia do poprzednich odsłon. Ten film jest robiony pod fanów i dla fanów, a liczne wątki są z gracją i subtelnością splecione są ze sobą. Niestety dla „świeżaka”, który rozpoczyna przygodę z Marvelem, film będzie chaotyczny i niezrozumiały. Dlatego zdecydowanie polecam seans tylko tym, którzy siedzą od dawna w filmowym uniwersum.
Widowisko jest dobrze zbalansowane w zakresie grozy, wzruszenia, patosu i humoru – którego jest naprawdę bardzo sporo. Wiele scen jest zabawnych, szczególnie tych z udziałem Rocketa, Thora, Starka, Hulka i Ant-mana. Jeżeli myślicie jednak. że seans upłynął jak z bicza strzelił – to szczerze się zawiedziecie. Film jest zdecydowanie za długi, rozwleczony i niewyważony w aspekcie akcji. Wiele scen jest niepotrzebnych, wręcz zbędnych. Pierwsza „faza” jest w pełni uzasadniona, choć rozwleczona niemiłosiernie, a dłużyzny ciągną się przez lata świetlne. Pierwsza godzina to praktycznie przegadanie scen, wywody pseudointelektualne. Czarna Wdowa cierpi katusze i rozkminia swój sens istnienia nad kanapką z masłem orzechowym, Cap chodzi na sesje do terapeuty, Thor przeżywa depresję jak rasowy Słowianin, a Capitan Marvel jak zawsze ma coś innego, ważniejszego do roboty, bo przecież fryzura dla kobiety – rzecz najważniejsza. W trzech godzinach filmu upchano naprawę wiele scen, a strach pomyśleć, ile jeszcze innych wycięto w etapie postprodukcyjnym.
Nasi bohaterowie dostali drugą szansę praktycznie z przypadku. Niespodziewany osobnik pozwolił na powrót Ant-mana z świata kwantowego, co jak się okaże – będzie przełomem nauki w zakresie podróży w czasie. I zaczyna się ciekawsza część filmu, a mianowicie kompletowanie kamieni nieskończoności. Sceny w Nowym Yorku to chyba najlepszy etap środkowej części widowiska. Podobnie sceny na planecie Morag i na Vormirze. Na tej ostatniej następuje znaczący twist fabularny – który dla wielu fanów może być dużym zaskoczeniem. Bitwa w punkcie kulminacyjnym to czysta zabawa i przyjemność dla widza. Jednak dużym niedopatrzeniem jest to, że Thanos jest silniejszy bez kamieni w Endgame, niż z kamieniami w Wojnie bez granic… Oczywiście sceny bitewne są spektakularne, a trup ściele się gęsto. Moim skromnym zdaniem wypadły jednak one gorzej niż w Wojnie bez granic. Na przykład na Tytanie rewelacyjnie ukazano poszczególne moce bohaterów – szczególnie doktora Strenge’a, a w Wakandzie rewelacyjnie zaprezentowano przybycie Thora. W Endgame jedynie finałowa walka Thora, Capa, Iron Mana i Capitan Marvel dała powiewu świeżości i innowacyjności oraz pozostanie w mej pamięci na dłużej. Nie sposób nie wspomnieć o szeroko komentowanej scenie „Girl power”, gdzie wszystkie superbohaterki stawiają czoła Thanosowi. Sztuczne to, przesłodzone i narzucone przez schemat wskazany w filmie Kapitan Marvel, ale przy tym było to bajecznie epickie – godne produkcji Disneya. A żeby tego było mało – w końcówce upchano kilka rozwiązań, zakończeń, domknięć historii – co zdecydowanie psuje odbiór. Z utęsknieniem czekałam na napisy końcowe, a te przedłużające się zamknięcia wątków mocno mnie rozczarowały. Wiem, że ostatnie sceny są pewnym wprowadzeniem do dalszych planów Marvela, starano się złożyć hołd bohaterom – tj. każdemu po trochu, ale trochę przesadzono. Oczywiście wszystko musiało być wyłożone jak na tacy, ponieważ potencjalny widz nie jest w stanie wywnioskować niczego z fabuły.
Jak wiadomo w filmie występuje plejada gwiazd Hollywood i śmietanka superbohaterów, którzy wyskakują z ekranu jak grzyby po deszczu. Każdemu z osobna poświęcono wystarczający czas na ekranie – na tyle by zapoznać się z ich supermocami, jednak Capitan Marvel jest jakby wciśnięta na siłę. Niby jej dokonania są bardzo znaczące dla fabuły, jednak ukazano to jako wątki poboczne. A i moc „potężnej” i pewnej siebie bohaterki nie została ukazana w pełnej krasie. Poświęcono jej zdecydowanie za mało czasu „antenowego”, postać spłycono do minimum. Może to zabieg celowy – pozostawiono pewien niedosyt, by w pełni zaprezentować potencjał i siłę bohatera w kolejnym jej solowym filmie. Kolejno, postać Hulka bardzo ciekawie wyewoluowała, jednak „humor” Zielonego gryzł się z trochę inteligencją Bannera. Taki kolaż osobowości był ciekawy i zabawny, ale dosyć sztuczny jak na postać, która znaliśmy z poprzednich produkcji. Całe show kradnie rewelacyjny Thor. Nie zdradzając fabuły – sceny z jego udziałem są niezwykle zabawne, motywy działania uzasadnione, a i cała postać przeszła przez uniwersum niezwykłą metamorfozę. W sumie właśnie na Thorze widać, jaki wielki dramat przeżył i jak poczynania Thanosa wywarły na niego negatywny wpływ. Ciekawie poprowadzono też wątek Nebuli, która w końcu dostała swoje pięć minut na ekranie.
Historia Iron Mana to chyba najbardziej dopracowany element filmu. Robert Downey Jr. to urodzony bohater w żelaznej zbroi. Rola stworzona dla niego i tylko dla niego. Jest jak Jackman w roli Wolverine’a i jak Julia Roberts w „Pretty Woman”. Jeden i jedyny właściwy w obsadzie. Popularność Marvela rozpoczął film o Iron Manie i to jego wątek jest w ostatnim filmie najważniejszy i zdecydowanie najciekawszy.
Kapitan Ameryka w końcu zgolił brodę, trochę spokorniał i stał się godzien szacunku (i nie tylko). Osobiście zamieniłabym historie Irona Mana i Capa, ale cóż – kibicowałam jak widać na ekranie – nie tej postaci co trzeba. Bez ogródek przyznać trzeba – nawiązując do scen w filmie – że to flagowy tyłek Ameryki. Pozostali bohaterowie – niczym się nie wyróżnili. Ich wątki są poboczne i nie wnoszą jakiś szczególnych wartości do fabuły.
Niemałym zaskoczeniem było dla mnie zaprezentowanie koncepcji podróż w czasie, co świetnie wyjaśniła mentorka Doktora Strange’a oraz Banner. Nie był to banalne rozwiązanie niczym w Powrocie do przyszłości. Twórcy odeszli od znanej wszystkim konwencji. Zaprezentowali coś świeżego, nowego i w sumie trzeba powiedzieć, że bardzo oryginalnego w tym zakresie.
Twisty fabularne i zwroty akcji wypełniają luki w filmie i napędzają fabułę. Jest ich całkiem sporo i za każdym razem są dużym zaskoczeniem dla widza. Spoilować nie będę, ale na pewno trzy/cztery sceny Was zupełnie zaskoczą. Jest tutaj też trochę nieścisłości, ale prawdopodobnie zostaną one wyjaśnione w kolejnych produkcjach. Z uwagi na takie przypuszczenie uznam „błędy w filmie” za celowy zabieg, a nie za niedopatrzenie twórców, chociaż rozumiem internetowe ruchy, wytykające głupotki w Avengers: Koniec gry.
Efekty (nie)specjalnie mnie urzekły. Jest naprawdę wiele scen, do których można się doczepić, szczególnie tych realizowanych podczas bitwy z Thanosem. Od sztucznie lewitującej Scarlet Witch, po statystów walczących samych ze sobą, aż po Ant-mana będącego w dwóch miejscach na raz. Jeżeli natomiast chodzi o efekty specjalnie w scenach statycznych (charakteryzacja, wygląd postaci, lokacji) tutaj to zdecydowanie wyższa półka. Twórcy starali się, by każda potyczka wyglądała epicko – jak wyjęta ze zwiastunów filmów. Ciężko operować przykładami z uwagi na naprawdę duże prawdopodobieństwo zdradzenia fabuły. Scena potyczki z Thanosem, sceny na Vormirze, w „Ogrodzie” Thanosa czy te z użycia kamieni nieskończoności – z pewnością będą ukazywane jako „wzorcowe” w kinie bohaterskim.
Koniec gry – to koniec pewnej wieloletniej przygody z superherosami. Na pewno powstanie jeszcze wiele filmów w tej kategorii i pewnie będzie jeszcze kilka o wiele lepszych produkcji. Poprzeczka została przez Marvela podniesiona jednak wysoko, toteż ciężko będzie uzyskać podobny czy lepszy rezultat. Popularność filmu nie jest spowodowana „walorem artystycznym” widowiska, lecz po prostu przywiązaniem do wykreowanych przez lata postaci. Film jest dobry, wzorcowy jako widowisko tego typu, ale można czuć niedosyt – szczególnie na płaszczyźnie efektowności. Niestety nastał koniec gry i opowieści. Czy Marvel wrzuci ponownie żeton do automatu z herosami i zrestartuje sagę na nowo? Czas pokaże.
WYDANIE:
Avengers: Koniec gry to taki film, który mimo wszystko warto posiadać w swojej kolekcji. Najbardziej dochodowa produkcja w historii kina po prostu powinna znaleźć się na Waszej półce i najlepiej w tej wyższej rozdzielczości. Szata graficzna wydania blu-ray pasuje do wcześniejszych części, jest skromna – szczególnie na przodzie i z boku, gdzie znajdziemy tylko postaci i tytuł. Z tyłu standardowo znajdziemy opis dystrybutora, kolaż bohaterów i specyfikację wydania. W środku pudełka znajdziemy dwie płyty, z czego na jednej znajduje się film, a na drugiej dodatki. Cały film obejrzymy w formacie 2.39:1 i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Disney po raz pierwszy w tym roku stanął całkowicie na wysokości zadania i zaserwował dopracowane pod względem obrazu i dźwięku wydanie. Miks dźwięku w DTS-HD Master Audio 7.1 to czysta poezja dla uszu i świetny test dla naszego kina domowego.
Reportaże zawierają nowe i stare wywiady, co w sumie mnie trochę zdziwiło, ponieważ przerażająca większość to materiału, które już pojawiły się we wcześniejszych produkcjach uniwersum. Dodatki podzielono między dwie płyty – na tej z filmem znajdziemy komentarz audio, a reszta znajduje się na drugim krążku. I muszę przyznać, że jestem zawiedziona. Jak na finałowe wydanie trzeciej fazy, jest naprawdę bardzo, ale to bardzo skromnie. Z reportaży się za raczej ciekawych informacji nie dowiecie – dużo zachwycania się nad sobą, a w sumie mało informacji. Hołd dla Stana Lee jest niezwykle uroczy i wzruszający, bo to właśnie nie kto inny, a sam Stan oprowadza nas po swojej historii w MCU. Jednak zdecydowanie najbardziej bogatym materiałem jest komentarz audio, który ponownie nie doczekał się polskiego tłumaczenia, więc jest to dodatek tylko dla tych, którzy biegle władają językiem angielskim.
SPECYFIKACJA WYDANIA AVENGERS: KONIEC GRY:
Czas trwania: | 180 minut |
Obraz: | 1080 High Definition; 2.39:1 |
Dźwięk: |
DTS-HD MA 7.1: angielskie Dolby Digital Plus 7.1: włoski DTS Digital Surround 5.1: hiszpański Dolby Digital 5.1: czeski, polski (dubbing) |
Napisy | angielskie, czeskie, hiszpańskie, polskie, włoskie |
Menu: | j. polski |
EAN: | 7321941507100 |
Dystrybucja: | Galapagos |
LISTA DODATKÓW:
- Reportaże – 00:46:00 – Prawie godzina historii MCU.
- Wspomnienie o Stanie Lee
- Początek wszystkiego: Casting Roberta Downeya Jr.
- Człowiek spoza czasu: Kapitan Ameryka
- Czarna Wdowa: Za wszelką cenę
- Bracia Russo: Jak powstawał Koniec Gry
- Kobiety MCU
- Brat Thor;
- Sceny niewykorzystane – 00:04:51 – Kilka scen, które finalnie nie trafiły do filmu.
- Jagody Goji
- Bomby na pokładzie
- Najgorsza armia galaktyki
- Kiedyś tu mieszkałeś
- Tony i Howard
- Hołd;
- Gagi – 00:01:58 – Dwie minuty śmiesznych momentów z planu
- Komentarz audio – 03:01:11 – Niestety ponownie komentarz nie doczekał się polskiego tłumaczenia, więc materiał tylko dla tych, którzy świetnie obcują z językiem angielskim.