Beating Hearts – Recenzja – Opowieść o miłości

13 grudnia 2024
0
3.75/5
Opis:

Rozgrywająca się w latach 90tych we Francji pełna uroku opowieść o miłości dwójki nastolatków z różnych środowisk. Clotaire i Jackie ciesząc się rosnącym między nimi uczuciem muszą zmierzyć się z następstwami zejścia chłopaka na drogę przestępstwa.

Mam z tym filmem mały problem. Strasznie korci mnie, żeby podsumować go jako ot, kolejny nieskomplikowany film o trudnej, młodzieńczej miłości, bo… tym dokładnie jest. Nie odkrywa przed nami żadnych prawd objawionych, których nie tłumaczono nam już milion razy ani nie zaskakuje zwrotami akcji czy meandrami fabuły. Bohaterowie nie są jacyś przesadnie oryginalni, a kolejne etapy scenariusza na jakimś etapie jesteśmy w stanie sobie dopowiadać sami. Tylko, że w tym miejscu na drodze tego płynącego w wiadomą stronę strumienia świadomości muszę postawić wielką tamę zbudowaną z solidnego „ale”. Zapraszam do recenzji „Beating Hearts” (L’amour ouf) Gilles’a Lellouche’a.

 

Burzliwa młodzieńcza miłość

Francja, lata 90-te. W jakimś bliżej nieokreślonym mieście splatają się losy Cloitare’a (Malik Frikah), zbuntowanego nastolatka wychowującego się w patologicznej rodzinie oraz Jackie (Mallory Wanecque), dziewczyny z dobrego domu, córki samotnego ojca (Alain Chabat). Chłopak jest lokalnym rozrabiaką, który z ekipą podobnych sobie, nierozpieszczanych przez los dzieciaków, wypełnia czas bójkami, drobnymi kradzieżami i dręczeniem rówieśników w okolicach miejscowej szkoły. Jackie z kolei sprowadza się z ojcem do miasta po niedawnej śmierci matki i stara się ułożyć sobie życie w nowym miejscu. Spotykają się po raz pierwszy na przystanku autobusowym pod szkołą, a ich znajomość zaczyna się dość burzliwie, ale czuć wyraźnie, że coś wisi w powietrzu. W myśl starego dobrego „kto się czubi, ten się lubi” stopniowo wzajemne zaczepki i słowne potyczki zamieniają się w fascynację, a ta – w uczucie.

Oczywiście nie jest łatwo, bo nastolatków sporo dzieli. Jackie jest typową dobrze wychowaną dziewczyną z dobrego domu, a jej ojciec niespecjalnie przychylnie podchodzi do jej coraz większej zażyłości z unikającym szkoły i włóczącym się po szemranych miejscach Clotairem. Oboje mają jednak po 17 lat, a to wiek, w którym płonące ogniem uczucie potrafi przyćmić wszystkie przeciwności. Jackie stopniowo zaczyna więc brać udział w podejrzanych eskapadach chłopaka. Ten jednak, kierowany ambicją dzieciaka z biednego domu, w poszukiwaniu uznania i lepszego jutra zaczyna powoli wkraczać na coraz ciemniejsze ścieżki.

 

To wszystko już było… tylko co z tego?

Znajome, prawda? Przyciągające się przeciwności, dwa różne światy i miłość przekraczająca oddzielające je bariery. Gorące uczucie nie zważające na nieuchronne konsekwencje coraz to gorszych wyborów. Widzieliśmy to już miliony razy, ale… czas na wspomniane wcześniej „ale”.

Dawno nie widziałem w tak sugestywny i udany sposób przedstawionej historii miłosnej, jak w 1. i 2. akcie „Bijących Serc”. To młodzieńcze, rozbuchane uczucie wylewa się z ekranu hektolitrami emocji i w jakiś dziwny sposób potrafić porwać na tyle, że kompletnie zapominamy, że to tylko film. Wsiąkamy całkowicie w te, niby kiczowate zachody słońca, podczas których nastolatki w uroczo nieudolny sposób próbują odnaleźć sposób na wzajemną bliskość. Ogromna to zasługa dwójki młodych aktorów: Malik Frikah jest fantastycznie wiarygodny jako młody rozrabiaka o złotym sercu, a w spojrzeniach Mallory Wanecque jest dokładnie to. czego potrzebujemy, żeby uwierzyć, że pomiędzy nimi dwojgiem jest coś prawdziwego i wyjątkowego. Chemia jaką udało się stworzyć na ekranie pomiędzy tą dwójką wykracza poza skalę. Czapki z głów i mocno trzymam kciuki za tą dwójkę aktorów, bo czuję, że zobaczymy ich jeszcze w wielu udanych rolach.

Okraszone jest to wszystko pięknie skomponowanymi kadrami. Całość jest malownicza i spójna, a scenografia wiarygodnie udaje lata 90-te. Bardzo dobrze dobrana jest też muzyka, która w dużej części opiera się na znanych i lubionych hiciorach z tamtych lat. Niby tani chwyt, ale do spółki z magią obrazu naprawdę dobrze działa. Całość ma też dobre tempo, co nie jest proste przy ponad dwu i pół godzinnym filmie. Zdarzają się co prawda okazjonalnie delikatnie przeciągnięte sceny, ale mimo to, nie będąc przesadnym koneserem historyjek o miłości, nie nudziłem się nawet przez chwilę.

 

Problem trzeciego aktu

No i wszystko było by fajnie, mógłbym w tym miejscu zakończyć recenzję podsumowaniem: jest to piękny film o miłości, nie zapomnę go nigdy. Tylko, że na skutek pewnych wydarzeń w fabule następuje w trzecim akcie skok czasowy o 10 lat do przodu i w związku z tym musimy wymienić naszych nastoletnich bohaterów na ich dorosłe wersje, które byłyby całkowicie ok…, gdybyśmy nie byli świeżo po festiwalu emocji i chemii z aktu drugiego.

Głupio trochę wyszło, że dwójka naprawdę solidnych aktorów (François Civil oraz Adèle Exarchopoulos), którzy mają oddać ten moment po latach kiedy pewne rzeczy w życiu się weryfikują, a oczekiwania zderzają z brutalną rzeczywistością, zostaje bezlitośnie „zjedzona” przez swoich młodych poprzedników.

Oczywiście jest to w jakimś stopniu pewnie efekt celowy. Mamy być przecież w drugim akcie zauroczeni, tak jak nasza dwójka nastolatków sobą, a szarość dorosłości z kolei tej magii ma być w jakimś stopniu pozbawiona, ale twórcom niechcący ten efekt wyszedł trochę zbyt dobrze. Cierpią przez to kreacje dojrzałych bohaterów, którzy naprawdę robią co mogą abyśmy uwierzyli, że są dorosłymi wersjami tamtych zakochanych po uszy dzieciaków.

Mam też trochę problem z zakończeniem. To najbardziej przeciągnięta część całego filmu i jest też niestety nieznośnie dosłowne. Dialogi między bohaterami to wykładanie „kawy na ławę” bez żadnych niedopowiedzeń. Szkoda, bo naprawdę długo film potrafi całkiem sprawnie operować na subtelnościach. Mam wrażenie jakby twórcom zabrakło pomysłu na końcówkę i autentycznie myślę, że ścięcie ostatnich 20 minut wyszłoby całości naprawdę na dobre.

 

Miłość rośnie wokół nas

O czym więc finalnie jest ten film? Z grubsza o tym, że ta prawdziwa, najprawdziwsza miłość może istnieć mimo wielu przeciwności. Trochę o tym, że mimo jej piękna nie sprawia ona, że życie staje się dzięki niej prostsze, a wręcz przeciwnie. Trochę też o tym, że życiowe wybory mają konsekwencje. Czy to jakkolwiek oryginalne? Niespecjalnie, ale czy koniecznie musi takie być? Z mojego punktu widzenia ważne jest, żeby te niby nieskomplikowane rzeczy opowiedziane były w naprawdę zachwycający momentami sposób z ogromną, bijącą z ekranu pasją i dokładnie tak się dzieje. Właśnie dla samego tego zachwytu warto się na pewno na „Bijące Serca” wybrać.

Podsumowanie

Bardzo zgrabna, pełna uroku i pasji opowieść o miłości na tle trudnych życiowych wyborów. Nie bez wad, ale za to ze świetnym klimatem.

Zalety

  • niesamowita chemia między głównymi bohaterami w 1 i 2 akcie,
  • klimat lat 90-tych,
  • zdjęcia,
  • muzyka.

Wady

  • po drugim, trzeci akt wypada blado,
  • przeciągnięty finał.