Sami nie zwyciężymy tej bitwy.
Gracze to jednak mają siłę przebicia. Jedna myśl, wypowiedziana tysiące razy, w różnych zakątkach świata, może sprawić, że twórcy gier zmienią stosunek do swojego produktu. I tak z futurystycznych przygód wracamy na stare śmieci, do czasów, w których każda dusza nie była pewna swojego istnienia. Mowa o II wojnie światowej, którą najchętniej chcielibyśmy wykreślić z historii naszej planety. Ale dźwigając haniebne czyny naszych przodków mamy możliwość robić coś, czego oni najwidoczniej nie umieli. Mianowicie możemy uczyć się na kartach historii i głosić bohaterskie czyny ludzi, którym zawdzięczamy to, że tutaj jesteśmy. I to właśnie po to powstają filmy i gry o takiej tematyce. Żebyśmy pamiętali i nigdy więcej nie dopuścili do takich sytuacji. Tylko nie do końca jestem pewna, czy jesteśmy aż tak mądrzy, jak nam się wydaje… Trzeba walczyć o dziś, aby jakiekolwiek jutro nastało. Bez walki nie ma przyszłości. Przyszłości nie ma bez ludzi. Świat może się zawalić w jedną minutę, a jego odbudowa trwa dekady.
Ale koniec filozoficznych wywodów na temat wojny, bo jesteś tutaj, drogi czytelniku, po to, aby poznać moją opinię najnowszej odsłony serii Call of Duty. Jak już się pewnie domyśliłeś po samym podtytule, zostajemy przeniesieni w czasy wojny rozgrywanej w latach 1939-1945. Wcielamy się w postać Ronalda „Reda” Danielsa, który ma sobie coś do udowodnienia. Targany wichrami przeszłości musi stawić czoła nie tylko wrogowi, dowódcy, ale i swoim słabościom. Razem ze swoimi towarzyszami rusza na misję „zbawienia świata”. Czyli teoretycznie mamy do czynienia z tym co zawsze. Kampania jest jednak niestety trochę nierówna. Początkowe chaptery są okropnie nieangażujące i jeżeli spytalibyście się mnie co się w nich działo, to za Chiny nie byłabym w stanie opisać żadnego większego szczegółu. Na szczęście ktoś poszedł po rozum do mrówek i uratował sytuację drugą połową wątku fabularnego. Szczególnie ostatnie akty, które personalnie wpływają na odbiorcę, dają zalążek nadziei, iż twórcy chcą iść w dobrą stronę i przedstawiać nam coraz ambitniejsze historie, nie zawsze zakończone jednoznacznym happy endem.
Kolejny raz jest niestety za łatwo i sama sztuczna inteligencja przeciwników pozostawia dużo do życzenia. Oczywiście wszystkie powyższe słowa są oparte na bazie własnego grania na najwyższym poziomie trudności tj. weteranie. Nie ma ani jednego trudnego momentu, na miarę finałowego chaptera w Killzone 2. Wszyscy wrogowie zachowują się według skryptu, co więcej do dyspozycji mamy dodatkowe pomoce od towarzyszy, które regenerują się w momentach „zespołowego” zabijania przeciwników, ale na przykład headshoty są też dodatkowo premiowane. Po wypełnieniu wskaźnika danego kompana, mamy możliwość doładowania zapasu apteczek, granatów, dowódca Pierson wypatrzy wszystkich wrogów i dzięki temu będziesz widział ich kontury nawet w kłębach dymu granatu etc. Co jest jednak dobrze wyważone to celność nazistów. Wystarczy się tylko wychylić zza rogu i możecie być pewni, że błyskawicznie dostaniecie kulkę. A nawet jeżeli wróg znajduje się za blisko, a Twój refleks jest na poziomie Flasha ze „Zwierzęcogrodu”, możesz być pewny, że w 2-3 sekundy stracisz życie. Ale jako że jesteśmy już obyci w tego typu grach, wiadomym jest, że wystarczy używać szpar między przedmiotami i ścianami, aby bezproblemowo przebrnąć przez długi czas wojny. Warto wspomnieć, że nasz bohater nie ma końskiego zdrowia, a pasek życia odnawia się tylko przez stosowanie apteczek.
Co zasługuje na ogromne uszanowanie, to soundtrack, którego nie powstydziłby się oscarowy film wojenny w reżyserii Mela Gibsona. Nie zawsze udaje się nie sugerować graczowi co ma czuć w taki bezpośredni mocny sposób. Jest tak właśnie w tym przypadku, gdzie dźwięki subtelnie wpasowują się w klimat tego, co wychodzi z ekranu. Udźwiękowienie i wszystkie odgłosy stoją na najwyższym poziomie, dlatego poleca się ogrywanie tego typu gier na słuchawkach. Dopiero wtedy usłyszycie dźwięk pustych naboi rozbijających się o kamienie czy sapanie towarzyszy, które mają ogromny wpływa na odbiór gry i wczucie się w klimat wojny.
Zombie, zombie, zombie…
Po szaleńczych zabawach w wesołym miasteczku, przyszedł czas na bardziej poważną fabułę w trybie zombie. Tym razem do naszej dyspozycji padają aż dwa easter eggi na jednej mapie. I tak właśnie zostajemy przeniesieni w samo serce kopalni soli – wielopoziomowej mapy, która skrywa nie tylko zwykłe fale zombiaków, jak to powszechnie się uważa. Nasz blog próbuje zachęcić do wyciskania z gier sto procent właśnie dlatego, aby odkrywać takie smaczki jak tryb fabularny w trybie zombie. Tak, jest coś takiego i do tego, moim zdaniem, jest on sto razy lepszy niż podstawowy tryb dla jednego gracza. Po raz pierwszy twórcy postanowili ułatwić nam zadanie i sami z góry informują nas o misjach, jakie nas czekają. Co więcej, bo kilku minutach nieaktywności, gra podpowiada co należy robić, przez konkretne podświetlenie celu. Standardowo dostępne są możliwości kupowania perków na życie, szybsze bieganie, mocniejsze pociski i armora, co znacznie wydłuży rozgrywkę. Po cały konkretny opis easter eggów zapraszamy do naszych poradników.
Jeżeli chodzi natomiast o gwóźdź programu, czyli tryb dla wielu graczy to tutaj rysują się podobne uczucia jak przy becie. Klatkowe mapy, które gwarantują obecność przeciwnika na plecach przy respawnie. Cały klimat, który próbuje budować singleplayer, zostaje momentalnie stłamszony przez tempo rozgrywki. Tak jak podejrzewaliśmy, sterylność, uczucie klaustrofobii oraz nadmiernej dynamiki sprawiają, że taktyczne granie nie ma najmniejszego sensu. Liczy się tylko skill i szczęście, żeby przeciwnik akurat miał większy ping niż my. Nie wspominając już o granatach, które lecą przez pół mapy specjalnie po to, żeby wylądować losowo pod Twoimi nogami. Odstępstwem natomiast od tego typu gry jest tryb wojny, który oferuje zabawę 5×5 na rozbudowanej o różne misje mapie. I tak musisz się na przykład przedrzeć się przez plażę, przejąć bunkry, eskortować czołgi i dostarczać do nich paliwo. Tutaj liczy się już taktyka i zgranie zespołu. Samemu się niczego nie ugra, nawet jeżeli wymiatasz w podstawowych trybach Call of Duty. Oczywiście system klas postaci rozgościł się w tej odsłonie na dobre i nosi nazwę dywizji. Początkowo dostajemy broń podstawową oraz cechę specjalną, z którą przyjdzie nam spędzić długie godziny. W miarę wzrostu levelu i prestiżu dywizji dostajemy dostęp do wszystkich broni oraz specjalności. Co więcej, twórcy postanowili pójść w system wyzwań dniowych, tygodniowych oraz kontraktów. Za każdą wykonaną w danym czasie czynność (np. zabicie 100 przeciwników w 40 minut) jesteśmy premiowani dosyć sporą liczbą punktów XP.
Ciasno tutaj, trochę za ciasno.
Podsumowując, dostaliśmy poprawny, dobrze aspirujący na przyszłość tryb fabularny i moim zdaniem, rozczarowujący tryb multiplayer, który zamyka się na otwartość rozgrywki, skupiając się przede wszystkim na e-sportowym tempie. Całość ratuje tryb wojny, w którym niewątpliwie spędzicie długie godziny. Jak wiadomo, większość z Was kupuje takie gry do multiplayerowych rozgrywek, więc jeżeli czujecie się dobrze na otwartych, zróżnicowanych mapach – to nie jest miejsce dla Was. Aczkolwiek polecam sprawdzić na własnej skórze gościnność twórców Call of Duty i być może akurat Wam te małe mapy przypadną do gustu.
Łowcy! Platyna jak zawsze nie należy do najłatwiejszych, ale daleka jest od rzucania padem o ścianę i wyrywania sobie kudłów z głowy. Standardowy zestaw trofeów podzielony jest na 3 tryby: dla pojedynczego gracza, wieloosobowy oraz nawalankę z zombiakami. Oczywiście najtrudniejsze trofea są związane z tym ostatnim, ponieważ wymagają dużo wolnego czasu na jedno posiedzenie, zgranej ekipy oraz skilla. Jeżeli uważasz, że posiadasz te wszystkie cechy – pady w dłoń i do roboty. Zapraszamy od razu do naszego poradnika, który tworzony był razem z pomocą kolegi Marcina „BaQene”.
Plusy:
- Nowy tryb wojny w multi
- Satysfakcjonująca fabuła w trybie zombie
- Dobrze aspirujące ostatnie akty wątku fabularnego
- Nowy system wyzwań w trybie wieloosobowym
- Udźwiękowienie oraz ścieżka dźwiękowa (zalecamy grać na słuchawkach)
- Stabilne serwery
- Powrót apteczek
Minusy:
- Brak jakiejkolwiek większej mapy w podstawowych trybach multi
- Tempo rozgrywek online
- Pierwsza połowa fabuły
- Za łatwe
- Mimo wszystko krótka historia, starczająca na 5-6 godzin
Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości Activision.