Crackdown 3 – Opinia

2/5

Wszyscy uwielbiamy skakać. Jest coś magicznego i ekscytującego w momencie, gdy odrywamy nogi od ziemi i przez chwilę znajdujemy się w powietrzu. Od zarania dziejów motywowało nas to, by skakać wyżej, dalej, bardziej i mocniej. Jedni zrobili z tego dyscypliny sportowe, innych zmotywowało to do lotów w kosmos, a jeszcze innych – do tworzenia gier. Skakanie w grach nie jest niczym odkrywczym. Robimy to od lat i jest to niemalże nieodłączna cecha każdego bohatera, którym przyjdzie nam sterować. Ale czy samo skakanie może być na tyle świeże i miodne, by oprzeć na nim całą grę? Seria Crackdown jest przykładem, że owszem – można.

Po wielu trudach, bólach i problemach produkcyjnych, do sklepów w końcu zawitała pełna wersja, trzeciej już odsłony tytułu o agentach, którzy siejąc zniszczenie – czynią dobro. Tak – to nie ma większego sensu. Prawdę mówiąc fabuła nigdy nie była, ale i nie miała być mocną stroną Crackdown. Od zawsze jest jedynie motywatorem do wykonywania kolejnych czynności oraz drobną przeszkadzajką w zbieraniu orbów – ale o tym za chwilę. Miejmy fabułę za sobą. Złe rzeczy zadziały się na naszej planecie, a apokalipsa sprawiła, że ludność została zmuszona do ucieczki na tereny jednego z ostatnich miast – New Providence. Z pozoru wszystko wygląda tu idealnie. Duże, sprawnie funkcjonujące miasto, zarządzane w pełni przez jedną mega korporację kusi ładem, spokojem i wizją normalnej przyszłości. Jak to jednak bywa – korporacja okazuje się mieć swoje mroczne sekrety. To, co z pozoru wydaje się być idyllą, jest jednym wielkim obozem pracy i wyzysku.

Tutaj wkraczają nasi Agenci – wysoko wyspecjalizowana grupa żołnierzy, którym w tej części przewodzi nie kto inny jak Jaxon – znany nam lepiej jako Terry Crews. Jeśli czytając te słowa wylaliście na siebie buteleczkę czerwonej wody po goleniu i rzucacie się pędem do sklepu to muszę nieco ten zapał ostudzić. Co prawda pan Crew pasuje idealnie do tej gry, ale wbrew temu co można w wielu miejscach przeczytać, Crackdown 3 niestety nie jest smaczkiem dla fanów tego zwariowanego aktora. Choć udzielił swojego wizerunku i głosu – to niestety przez całą grę (której przejście zajęło mi ok. 11 godzin) dostaniemy zaledwie jedną w pełni wyreżyserowaną scenkę z udziałem Terry’ego. W dodatku jest to scena otwierająca grę. Jest to o tyle zaskakujące, że gdyby podsumować wszystkie materiały promocyjne, trailery i to co było wiadomo przed premierą – faktycznie mogłoby się wydawać, że tytuł gry powinien mieć nazwę Crackdown: Terry Edition.

Najwyraźniej jednak decyzja o wykorzystaniu energicznego aktora była podjęta zbyt późno, by móc na szerszą skalę zaimplementować go w samej grze. Widać to szczególnie gdy porównamy Jaxona do innych agentów. Pozostali są nieco przerysowani, mniej przypominają ludzi i mają zdecydowanie za duże głowy. Gra nawet daje nam możliwość zmiany naszego agenta, chwaląc się, że każdy z nich jest inny. W teorii więc możemy dopasować agenta do naszego stylu gry. W praktyce sprowadza się to do różnicy na poziomie 5-10% dodatku do różnych umiejętności. Nie chce mi się wierzyć, że ktoś poświęci te kilka procent w zamian za granie Terrym.

Skoro nie Terry to może samo miasto i budowa gry? Poprzednie dwie części prześcigały się w możliwościach i efektach specjalnych. Crackdown 2 choć nie był kosmicznym sukcesem to filmy z gigantycznych eksplozji i szalonych akcji przez długi okres krążyły po sieci. Można było się więc spodziewać, że trzecia część po tak długim czasie oczekiwania i z zapasem mocy nowej generacji konsoli da czadu. Niestety – nie daje. Miasto jest co prawda kolorowe, ale wydaje się zbyt jednolite. Mimo spędzenia w grze ponad dwudziestu godzin, nadal nie mogę się połapać, w której dzielnicy miasta jestem, a bez pomocy mapy nie jestem w stanie nawet znaleźć jakiegoś punktu odniesienia. Z drugiej strony sama mapa działa tak fatalnie, że jeśli planujecie odnajdywanie wszystkich znajdziek to zdecydowanie lepiej zaopatrzyć się w kartkę papieru i długopis. Nawet hucznie zapowiadane efekty zniszczenia miasta, pozostały niestety tylko dla trybu dla wielu graczy. Tutaj poza kilkunastoma wybranymi instalacjami naszych przeciwników nic nie zniszczymy.

Wspominając o zniszczeniach trzeba się też na chwilę zatrzymać przy samych broniach. W grze jest ich łącznie 36 oraz kilka rodzajów granatów. Niestety nawet bronie nie różnią się między sobą szczególnie i bardzo szybko odkryjemy kombinację 3, które możemy mieć ze sobą od początku do samego końca gry, bez jakiejkolwiek potrzeby czy nawet chęci na ich wymianę. Jednym z niewielu pocieszeń jest system namierzania i strzelania. To ukłon do graczy o mniejszym doświadczeniu. Naciśnięcie lewego spustu automatycznie blokuje celownik na przeciwniku, więc rozprawianie się nawet z większymi grupami „złych ludzi” nie stanowi żadnego wyzwania. Podobnie wygląda walka z bossami, których w grze jest kilku. Gdy tylko przyzwyczaicie się do robienia uników, walka z nimi nie będzie przysparzała żadnych kłopotów.

Jak przystało na grę z otwartym światem, poza siłą naszych nóg, możemy również poruszać się samochodami. To absolutnie najnudniejszy środek transportu. Kto by chciał jechać nudnym i powolnym samochodem, gdy nasz agent potrafi jednym skokiem pokonywać kilkadziesiąt metrów, łapać się wszelakich krawędzi na budynkach i być zaopatrzonym w dodatkowe dopalacze. To znów krok w tył. Samochody podobnie jak bronie czy my sami, kompletnie nie rozwijają się wraz z progresem gry i naszych umiejętności. W najlepszym przypadku dostaniemy dostęp do czołgu agencji, a uderzenie pięścią w beton będzie miało lepszy zasięg. Skończyły się czasy łańcuchowych eksplozji przytłaczających swoim blaskiem cały ekran. Koniec z widowiskowymi zmianami naszego bohatera. Wszystko zostało uwstecznione. To chyba jest już ten moment, gdy muszę przyznać, że patrząc na całą serię – ta część powinna nazywać się Crackdown 0.

Jeśli spojrzymy na nią jako grę bez żadnej historii, wszystko jest jak najbardziej akceptowalne, ale mając taką przeszłość ciężko to przeboleć. To nie jest ten Crackdown, na który wszyscy czekaliśmy. Nie wyznacza nowych trendów, nie odkrywa niczego nowego, nie rozwija serii i nie sprawi, że będziemy czekać na kolejne odsłony. Czy w takim razie w ogóle da się w niego grać? Teraz proszę zamknijcie na chwilę oczy i wyobraźcie sobie, że cała ta seria nigdy nie istniała. Załóżmy, że Crackdown jest pierwszą odsłoną nowego IP i nie ma nic wspólnego z nikim. To chyba najlepsze i jedynie słuszne wyjście, szczególnie, że ekipa która tworzyła dwie poprzednie części, z trzecią odsłoną nie miała już nic wspólnego. Dajmy jej więc szansę i zacznijmy od początku.

Crackdown 3 jest nietypową grą platformową z elementami strzelania, gdzie największą różnicę w naszych umiejętnościach poczujemy skacząc coraz wyżej i dalej zbierając mistyczne Orby. Te zielone kulki rozsiane są po całym mieście i jest ich od groma. Jeśli do zestawienia dodamy ukryte to łącznie do odszukania będzie ich aż 1000. Słownie: tysiąć sztuk. I po praktycznie każdą trzeba gdzieś doskoczyć. Im więcej zbierzemy, tym nasz agent będzie silniejszy, zdobywając umiejętności, by skakać jeszcze wyżej i dalej. To jest największa istota gry i największa frajda jaką znajdziecie w tym tytule.

Z racji ogromnej liczby Orbów do zebrania, minie wiele godzin zanim po wejściu na jakąś wyższą budowlę w tle nie zobaczycie kolejnych zielonych kulek do zebrania. Jedne umieszczone są w banalnych miejscach, o inne trzeba bardziej powalczyć i wykazać się dobrą koordynacją ruchową na padzie. Co jednak najważniejsze – ich zbieranie jest najzwyczajniej w świecie fajne.

Nawet po ukończeniu głównego wątku fabularnego, gdy miasto stało się spokojniejsze, a ulice mniej wrogo nastawione do naszego Agenta, wiele razy wracałem do New Providence by po prostu sobie poskakać. Gra oferuje całkiem pokaźną ilość dodatkowych aktywności. Najprzyjemniejsze są oczywiście wyścigi po dachach budynków, gdzie będziemy musieli w jak najkrótszym czasie przebiec dany odcinek. Poza tym są miejsca do odbicia, wyścigi samochodowe jak i obręcze przez które trzeba samochodem przeskoczyć i kilka innych mniej lub bardziej przyjemnych. Gorzej jeśli nastawicie się czysto i wyłącznie na zbieranie osiągnięć. Samo zebranie wszystkich Orbów zajmie Wam spory kawałek czasu, więc nie liczcie na kilka krótkich posiedzeń przed konsolą. Na szczęście gra jest w Game Passie, więc bardzo szybko możecie się przekonać o tym, czy takie wydanie „platformówki” Wam pasuje. Jeśli znajdziecie kogoś, kto lubi skakać równie bardzo jak Wy to możecie grać w trybie kooperacji z drugą osobą.

Zupełnie innym tematem miał być pełnoprawny tryb multiplayer – który występuje wręcz jako osobna instalacja, posiadająca nawet swój podtytuł – Wrecking Zone. To tu, dzięki mocy obliczeniowej chmury, miały dziać się niestworzone rzeczy, a miasto miało ulegać całkowitemu zniszczeniu. W pierwszych planach to właśnie ten tryb miał być tym elementem, po którym zapamięta się najnowszego Crackdowna. Rzeczywistość jednak zweryfikowała plan bardzo mocno.

Po pierwsze, w obecnej sytuacji matchmaking działa bardzo nieudolnie i umawianie się ze znajomymi jest praktycznie niemożliwe. Po drugie, dostajemy tylko dwa tryby rozgrywki sprowadzające się do przejmowania stref lub najzwyklejszym pojedynku na dwie drużyny. Po trzecie i najważniejsze – plansze choć faktycznie mają możliwość pełnego zniszczenia – są małe i nieciekawe. Wrecking Zone otrzymał nawet swój własny osobny zestaw achievementów, ograniczony do 500GS, ale patrząc po liczbie globalnych odblokowań, nie wróżę mu dużego sukcesu. Nie byłem w stanie się zmusić do grania dłużej niż godzinę w tym trybie bo nie przyciągnął mnie niczym ciekawym.

Szkoda mi strasznie serii Crackdown. Gra się w nią całkiem przyjemnie, ale niestety ciężko jest mi zapomnieć o poprzednikach, które były bardziej zwariowane, rozbudowane i dające o wiele więcej możliwości. Jeśli odetniemy się od tego wszystkiego to można tu znaleźć kilkanaście godzin całkiem przyjemnej zabawy, ale tylko i wyłącznie jeśli grę będziecie traktować jako trójwymiarowego platformera, a nie pełnoprawną grę sandboxową.

 

PLUSY:
– Orby,
– łatwy poziom trudności,
– skakanie.

MINUSY:
– uwstecznienie serii,
– niewykorzystana postać Crewsa,
– słaby multiplayer.

Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości Microsoft Polska.