Crash Bandicoot 4: It’s About Time – Opinia

16 października 2020
3
4.5/5
Opis gry:

Najwyższy czas na całkiem nową, wumpastyczną grę z Crashem Bandicootem! Przeżyj ponadczasową przygodę u boku swoich ulubionych torbaczy. Neo Cortex i N. Tropy kontratakują! Tym razem uwzięli się nie tylko na ten wszechświat, ale na wszystkie możliwe wymiary! Crash i Coco muszą ocalić wieloświat, odnajdując cztery maski kwantowe i naginając reguły rzeczywistości.

Zremasterowana trylogia Crash Bandicoot z 2017 roku cieszyła się na tyle dużą popularnością, że Activision postanowiło nie tylko odgrzać kolejną grę z serii – Crash Team Racing – ale wypuścić zupełnie nową odsłonę platformowych przygód głupkowatego jamraja. Na całe szczęście Crash Bandicoot 4: It’s About Time nie jest skokiem na naszą nostalgiczną kasę. Jestem wręcz przekonany, że jest to najlepsza platformówka z całej serii.

Crash święcił największe sukcesy w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy rok po roku Naughty Dog wypuścili trzy pierwsze części serii. Od razu stały się one perełkami na pierwszej konsoli PlayStation. Te trzy tytuły zostały zremasterowane w 2017 roku i również osiągnęły bardzo dobre wyniki. Mimo pięknie odświeżonej grafiki, gry zostały wierne swoim przodkom pod względem wysokiego poziomu trudności i miejscami topornego sterowania. Okazuje się, że nie przeszkodziło to rzeszom starych i młodych fanów cieszyć się wymagającą rozgrywką, które nie trzyma ich za rękę, a wręcz czasami popycha w przepaść. Crash 4 nie zboczył z kursu i zaserwował nam danie składające się z 38 poziomów, które długością i trudnością nie raz przebijają swoich poprzedników.

Znajomy smok przewija się w grze co jakiś czas.

Już od samego początku gra pozwala nam wybrać, czy chcemy platformować jako Crash czy Coco. Jeśli o mnie chodzi to wybór był dość oczywisty – Coco jest mózgiem całej operacji i bije na głowę swojego niemego brata pod praktycznie każdym względem. No, może nie licząc wachlarza ruchów, gdyż pod kątem mechanicznym obie postacie nie różnią się niczym. W warstwie fabularnej to właśnie dziewczyna dowodzi przygodzie, a Crash, mimo złotego serca, popisuje się raczej swoją fajtłapowością. Historia, którą próbuje opowiedzieć seria, nigdy szczególnie mnie nie interesowała. Nie inaczej jest w tym przypadku, chociaż ładnie animowane wstawki zrobione na silniku gry są zrobione bardzo dobrze. Wystarczy wiedzieć, że nie kto inny jak Neo Cortex i N. Tropy namieszali coś z czasoprzestrzenią, dzięki czemu możliwe stało się podróżowanie między wymiarami. Zadaniem Crasha i Coco jest znalezienie czterech specjalnych masek, przy pomocy których będą mogli naprawić szkody, pokonać tych złych, i odpocząć na leżaku na plaży.

Pora zdjąć kapelusz, wyłączyć TV i ruszać na przygodę!

Podczas swojej przygody przyjdzie nam zwiedzić mroczne jaskinie, prehistoryczną wyspę z dinozaurami, futurystyczne miasto, obcą planetę i kilka innych wyróżniających się lokacji. Wszystkie prezentują się naprawdę unikatowo. Dużo jest w nich różnego rodzaju wypełniaczy, coś cały czas dzieje się w tle, plansze żyją, co nadaje im odpowiedniej dynamiki, jednocześnie nie odwracając uwagi od wyzwań platformowych. Z nowości otrzymaliśmy do dyspozycji trzy dodatkowe postacie, którymi sterujemy w kilku wybranych poziomach. Każda z nich posiada zupełnie inny zestaw ruchów niż Crash i Coco, co w miły sposób odświeża rozgrywkę. Wspomniane wcześniej maski, które występują w konkretnych miejscach w niektórych poziomach, aktywują kolejny wachlarz umiejętności. Jedna pozwala przełączać się między widzialnym a niewidzialnym wymiarem, kolejna spowalnia czas, trzecia odwraca grawitację a ostatnia pozwala Crashowi lub Coco bardzo szybko się kręcić i skakać na dużo większe odległości. W danej chwili może być aktywna tylko jedna z masek, chociaż ostatnie poziomy bardzo sprawnie łączą ze sobą dłuższe sekcje, w których maski i ich umiejętności zmieniają się ze skoku na skok i są to jedne z najbardziej wymagających momentów w grze.

Do standardowych elementów znanych z poprzednich części doszły dodatkowo ogniowe pudła, które można rozwalić tylko wtedy, gdy gaśnie płomień, oraz pudła wykrzyknikowe, które aktywują inne skrzynki tylko na określony czas. Nie zabrało oczywiście czerwonych pudeł TNT i zielonych skrzynek Nitro. Ich rozmieszczenie w poziomach jest doskonale zaprojektowane i wymaga naprawdę dokładnego szperania we wszystkich zakątkach. Korzystając z prawej gałki można delikatnie przesuwać kamerę i jest to czasami wymagane, aby odkryć to jedno lub dwa brakujące pudła. Wydaje mi się, że około połowę plansz skończyłem z uśmiechem na ustach myśląc, że znalazłem wszystko, co było do znalezienia, a tymczasem na końcu pojawiał się wynik typu 191/192.

Biedny Cortex nie umie doskoczyć do kryształu.

Oprócz pudeł w każdej planszy ukryty jest jeden biały kryształ, a w niektórych znajdują się też kryształy kolorowe, które odblokowują dodatkowe ścieżki w innych poziomach. To jeszcze nie koniec! Ukryty biały kryształ to tylko jeden z sześciu kryształów, jaki można zdobyć w każdej z plansz. Pozostałe pięć odblokowuje się poprzez zebranie odpowiedniej ilości owoców wumpa (odpowiednio 40%, 60% i 80%), poprzez rozbicie wszystkich skrzynek oraz przejście poziomu tracąc maksymalnie trzy życia. Jeśli jeszcze wam mało to dobra wiadomość. Wszystkie te wyzwania można powtórzyć w trybie N. Verted, czyli w odwróconym układzie planszy. Do tego dochodzą relikty za wyzwania czasowe i za ukończenie poziomów w perfekcyjny sposób – zbierając wszystko, nie ginąc ani razu. Wisienką na torcie są 21 poziomy specjalne, które można odblokować zbierając taśmy rozmieszczone w planszach fabularnych. Te poziomy przyjmują formę znaną z bonusów – skaczemy po pudłach, próbując zbić je wszystkie. Oprócz platformowania musimy też połamać trochę głowę aby wymyślić jak aktywować odpowiednie pudła i przełączniki, żeby nie zablokować sobie drogi.

’Recenzencki obowiązek’ zmusza mnie do wymienienia kilku rzeczy, które nie ujęły mnie w Crash 4 tak, jak pozostałe. Zdecydowanie najniższa nota należy się grze za walki z bossami. Są one bardzo proste, szczególnie w porównaniu z wyzwaniami platformowymi. Nie powala też muzyka, która jest w większości nijaka, może nie licząc jednego poziomu z karnawałową paradą. Czasami miałem też problemy z odpowiednim wyczuciem odległości, szczególnie dalekich i wysokich skoków w momencie, gdy kamera zmienia swoje położenie. Na szczęście w opcjach można włączyć wskaźnik miejsca lądowania, który w dużej mierze unieważnia ten zarzut.

Pudła pudła i jeszcze raz pudła!

Crash Bandicoot 4: It’s About Time oferuje niesamowitą głębię rozgrywki. Jasne, można przebiec przez wszystkie poziomy ignorując elementy znajdźkowe, i skończyć fabułę gry w kilkanaście godzin, lecz prawdziwa zabawa i prawdziwe wyzwanie zaczyna się dopiero potem. Wymaksowanie gry to spokojnie kwestia ponad 100 godzin. Każdy znajdzie tu coś dla siebie i jest to zdecydowanie ogromna zaleta tego tytułu.

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

Crash Bandicoot 4: It's About Time to platformówka, która nie potrzebuje nostalgii, żeby oczarować starych i nowych graczy. Świetnie zaprojektowane i wymagające poziomy, różnorodne tryby rozgrywki, mnóstwo dodatkowych wyzwań - w sam raz na długie jesienne wieczory.

Zalety

  • świetnie zaprojektowane poziomy,
  • duża regrywalność w poszukiwaniu perfekcji na każdej planszy,
  • zróżnicowanie poziomów pod względem wizualnym i mechaniki rozgrywki,
  • dodatkowe postacie, odświeżające co jakiś czas rozgrywkę,
  • wysoki poziom wyzwania, gra nie trzyma za rękę.

Wady

  • niski poziom trudności bossów,
  • nijaka muzyka,
  • bardzo okazjonalne problemy w ocenie wysokości czy odległości w trakcie ruchu kamery.