„Diuna: Proroctwo” to prequel rozgrywający się 10 000 lat przed wydarzeniami z filmów Dennisa Villeneuve’a. Skupia się na genezie powstania zakonu Bene Gesserit, jednej z największych i najbardziej przebiegłych frakcji decydujących o losach Imperium.
Studio Warner Bros. jakiś czas temu za cel postawiło sobie rozbudowywanie swoich największych i najbardziej popularnych marek. W efekcie niedawno zachwycaliśmy się “Pingwinem” z uniwersum DC Comics, a jednocześnie trwa już pre-produkcja serialowej wersji “Harry’ego Pottera”. “Diuna” wyniesiona na srebrny ekran przez Denisa Villeneuve’a to kolejna duża marka, która doczekała się swojego serialu. Czy “Diuna: Proroctwo” – prequel skupiony wokół zakonu Bene Gesserit odniesie podobny sukces, jak filmy?
W ostatnich latach odnosiłem wrażenie, że filmowa “Diuna” oraz jej zarówno pierwsza, jak i druga część ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Dzielą się oni przeważnie na wyznawców Franka Herberta i jego powieści oraz na widzów, którzy niekoniecznie mieli okazję czytać książki. Film dużo lepiej trafił do tych drugich (co nie powinno specjalnie dziwić) i z “Diuną: Proroctwo” będzie podobnie. To produkcja, która czerpie garściami z bogatego uniwersum stworzonego zarówno przez Franka Herberta, jak i jego syna Briana, a także Kevina J. Andersona. Pierwszy odcinek, który swoją premierę miał w ostatni poniedziałek umiarkowanie intryguje i pozwala powrócić do świata tak fantastycznie wykreowanego przez Denisa Villeneuve’a. Nawet jeśli o Arrakis słyszymy tylko w dialogach, a czerw pojawia się jedynie w wizjach.
„Diuna: Proroctwo” to serial puszczający oko do fanów filmów Villeneuve’a
“Diuna: Proroctwo” częściowo bazuje na książce pt. “Zgromadzenie żeńskie z Diuny”, ale z tego co zapowiadają sami twórcy, ma wykraczać również i poza nią. Serial opowiada genezę powstania zakonu Bene Gesserit, który w odgrywał kluczową rolę w kontrolowaniu Imperium. Jak pewnie pamiętacie z filmów – jej główną reprezentantką była matka Paula Atrydy – Lady Jessica, w którą wcieliła się Rebecca Ferguson. Villeneuve w swoich dwóch filmach na swój sposób przybliżył wizerunek czarownic, ale dopiero serial odkrywa kulisy ich wielopokoleniowej intrygi, która doprowadziła do osadzenia na tronie bohatera, granego przez Timothy’ego Chalameta.
Akcja serialu rozgrywa się 10 tysięcy lat przed wydarzeniami z filmów i niedługo po wielkiej wojnie z inteligentnymi maszynami, w której to ludzkość wygrała, co skutkowało całkowitym wyeliminowaniem maszyn z codziennego życia. Scenariusz toczy się w dwóch liniach czasowych i pokazuje początki zakonu, który szkoli młode dziewczyny na tzw. “prawdomówczynie”, wykorzystywane jako wsparcie dla Imperatora (oraz próbę jego kontroli). Pierwszy odcinek pokazuje, jak sprawnie potrafią wykrywać prawdę i kłamstwo. Nie brakuje też umiejętności “głosu”, który doskonale znamy z filmów.
W “Diunie: Proroctwo” z jednej strony oglądamy więc walkę o władzę w zakonie po śmierci Wielebnej Matki (której przepowiednia na łożu śmierci prędzej czy później powinna się ziścić), ale jednocześnie sporo akcji rozgrywa się w kosmosie. Imperium włada ród Corrinów, który dodatkowo ma zostać wzmocniony przez klasyczne dla tego typu świata zaślubiny małego chłopca z księżniczką Ynez. W tle z kolei toczą się dworskie intrygi i kulisowe zagrywki, które mają doprowadzić do zachwiania równowagi, jaka panuje w uniwersum.
Twórcom “Diuny: Proroctwo” udało się dobrać przyzwoitą obsadę, bo Mark Strong udanie odnajduje się w roli sztywnego, wyprostowanego i niedostępnego Imperatora, a po stronie Bene Gesserit w zależności od linii czasowej uwagę zwraca zarówno Emily Watson, jak i Jessica Barden, w roli Valyi Harkonnen. Jest też grający zawsze taką samą rolę, z takim samym wizerunkiem i wyrazem twarzy Travis Fimmel, który tym razem wciela się w żołnierza powracającego z misji na Arrakis. I to właśnie jego postać w premierze wydaje się być najbardziej intrygująca.
Warstwa wizualna to nie wszystko
Pod względem wizualnym do “Diuny: Proroctwa” trudno się przyczepić. Max nie oszczędzał na efektach specjalnych. Czuć, że to serial dziejący się w uniwersum, które znamy filmów. Czasem nawet aż nadto, bo np. bohaterowie posługują się takim samym uzbrojeniem i szkolą się tak samo, jak miało to miejsce u Villeneuve’a (czy technologia przez 10 tys. lat stała w miejscu?). Największy problem serialu to z kolei tempo akcji. Gdy na ekranie nie działo się wiele, dialogi nie były w stanie uchwycić mojej uwagi, co skutkowało sięgnięciem po telefon (to chyba najgorszy objaw serialu, który przynudza). “Proroctwu” najbliżej jest chyba do “Fundacji” z Apple TV+, ale tam jednak można było zanurzyć się w dużo mniej znanym uniwersum, a w przypadku serialu Max świat Diuny znany jest potencjalnemu widzowi aż za dobrze. W dialogach brakuje pazura, a o jakichkolwiek emocjach możecie zwyczajnie zapomnieć. Szkoda, bo mam wrażenie, że z tej historii dałoby się wyciągnąć dużo więcej.
Zastanawiam się też, jak wiele historii uda się twórcom upchnąć w całym pierwszym sezonie, który składał się będzie tylko z 6. odcinków. W premierze niespecjalnie miałem wrażenie, że akcja gna do przodu, ale być może w kolejnych tygodniach się to zmieni. “Diuna: Proroctwo” na dziś wydaje się być serialem, który poza nazwą “Diuna” w tytule niespecjalnie jest w stanie się czymkolwiek wyróżnić. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie popularne uniwersum Franka Herberta, produkcja ta scenariuszowo zginęłaby pośród wielu generycznych seriali science-fiction/fantasy naszych czasów.
zdjęcia: Max
Podsumowanie
W premierze „Diuna: Proroctwo” pozostawia uczucie niedosytu i dużą wątpliwość, czy w pozostałych 5-ciu odcinkach będzie w stanie mocniej przekonać mnie do siebie. Uznana w popkulturze marka to nie wszystko, gdy twórcom brakuje pomysłów na wykreowanie wciągającej historii i bohaterów, którzy sprawią, że będzie mnie obchodził ich los. Istnieje dość duża obawa, że „Diuna: Proroctwo” nie jest na tyle wyrazista, by na potężnym rynku serialowym utrzymać się dłużej niż przez jeden, krótki sezon.
Zalety
- jest niemal tak samo „filmowo” jak u Villeneuve’a,
- rewelacyjne projekty zróżnicowanych lokacji,
- Bene Gesserit to organizacja zasługująca na opowiedzenie swojej genezy,
- Travis Fimmel i jego bohater.
Wady
- zbyt dużo nudnych momentów,
- szczególnie gdy zdamy sobie sprawę, że serial ma 6 odcinków,
- gdzie ta Arrakis?