Hellblade w wersji cyfrowej trafił do PS Store 8 sierpnia 2017 roku. Od tego czasu nasłuchałem się przeróżnych opinii o tej grze. Jedne wychwalały produkcję, inne mówiły, że to straszny crap – krótko, nudno i wolno. Na szczęście nie wszystkie opinie biorę sobie do serca, a te z którymi się liczę, były zdecydowanie na tak. Ostatnią cegiełką do podjęcia decyzji o kupnie Hellblade była pudełkowa premiera 4 grudnia 2018 roku, bo wiecie… #TeamPudełka! Poza tym żona nie miała pomysłu na świąteczny prezent, więc postanowiłem pomóc jej z trudem wyboru. 🙂
Wyjątkowo złożyło się tak, że po zakupie przez dwa dni siedziałem całkowicie sam w domu z zimną ambrozją w lodówce i świętym spokojem, więc mogłem podejść do przygody Senui jak należy tj. po ciemku i w słuchawkach na uszach. W mojej opinii to jedyne słuszne środowisko do przeżycia tej przygody, bo uwierzcie mi, że ciężko tu mówić o graniu, to trzeba przeżyć.
A czemu w słuchawkach? A temu, że nasza protagonistka użera się z silną psychozą, co między innymi oznacza, że słyszy głosy. Głosy mówią do niej z różnych stron, czasem pomagają, czasem utrudniają, a momentami nawet kłócą się między sobą. Poza tym muzyka i dźwięki otoczenia ogromnie wpływają na odczucie całego klimatu, więc jeżeli chcecie odebrać całokształt tak jak wymarzyli to sobie Twórcy to grajcie w słuchawkach.
Jak zwykle skupiłem się na odczuciach i emocjach, a nawet nie przybliżyłem jeszcze o czym właściwie jest gra. Nie będę już pisał o współpracy Ninja Theory z psychologami i zwracaniu uwagi na problem jakim jest psychoza, bo o tym piszą wszędzie. Po prostu napiszę Wam o czym jest fabuła i postaram się uniknąć spoilerów, co nie będzie łatwe.
Wchodzimy w klimat nordyckiej i celtyckiej mitologii, która wygląda kolorowo tylko w kreskówkach i filmach Marvela. Tutaj bogowie nie są przystojniakami w złotych pałacach, tylko potwornymi złodupcami, ucieleśnieniem wszelkich lęków, jakie może sobie wyobrazić główna bohaterka, a sam Helheim to prawdziwe piekło, a nie rzeka lawy z jęczącymi duszami w kociołkach. Hellblade opowiada dość mroczną „miłosną” historię Senui, wojowniczki z plemienia Piktów (co jest dokładniej wyjaśnione w materiale video dostępnym w grze, który zalecam oglądać po jej ukończeniu bo zawiera spoilery), która w wyniku najazdu Wikingów straciła swojego ukochanego Dilliona. Zrozpaczona Senua nie godzi się z tą stratą i prowadzona przez głosy, które towarzyszą jej odkąd pamięta, postanawia wyciągnąć swojego lubego z Helheim.
I tutaj zaczynają się schody. Naszym celem jest dorwać Hel, boginie umarłych i zmusić ją do uwolnienia duszy Dilliona, co jak łatwo się domyślić nie będzie zbyt proste. Już na wejściu mroczny klimat przytłacza, a postać niepewnie porusza się przodu. Wręcz można poczuć to jak Senua boi się stawiać każdy kolejny krok. Niestety dalej miało być tylko gorzej. Sam z każdym krokiem coraz bardziej wczuwałem się w historię i emocję jej towarzyszące. Mimo, że na horyzoncie nie było żadnego zagrożenia nie potrafiłem zaufać własnemu cieniowi. Głosy, które wprowadzały chaos nie pomagały mi poczuć się pewnie mimo, że grę zaczynamy nie w Helheim, a przed nim. Cały ten mroczny klimat sprawił, że po przejściu początkowych etapów miałem wrażenie, że spędziłem dobre kilka godzin przed konsolą, a faktycznie to był ledwo początek. Dawno się tak nie wczułem w fabułę.
Po pierwszej walce z przeciwnikami zakochałem się w systemie walki. Prosty i kompletnie efektywny mechanizm pozwala po zabiciu pojedynczego przeciwnika poczuć się jak po wygranej walce z bossem (przynajmniej ja tak się czułem). Poza miażdżącym klimatem, któremu trudno odmówić autentyczności, jest jeszcze genialnie odegrana/stworzona postać Senui, która zdecydowanie nie jest tylko avatarem. Brnąc dalej w opowieść, nasza protagonistka serwuje nam pełen wachlarz emocji. Bywa przerażona, załamana i bliska rezygnacji z postawionego sobie celu. Momentami jest zwyczajnie wściekła i odważna i powiem Wam… To naprawdę wszystko czuć. Tę adrenalinę, kiedy postanawia walczyć i lęk, kiedy jest bliska rezygnacji. Całą tę opowieść po prostu czuć, za co oddaje ogromny szacunek dla Twórców i aktorów, którzy wcielili się w postaci.
Technicznie niektórzy narzekają, że postać porusza się za wolno, ale come on… Biegalibyście po piekle, w którym nie wiadomo co może czekać za krzakiem? Ja na pewno nie 😀 Ciekawostka przy 2 przejściu gry. O ile pierwsze przejście wydawało się trwać wiecznie mimo, że trwało raptem kilka godzin, o tyle drugie było już zupełnie innym doświadczeniem. Przechodziłem Hellblade raz za razem, aby wbić platynę i to czego doświadczyłem za drugim razem było dziwne. Znałem już fabułę, wiedziałem co zrobić i co się wydarzy w związku z czym całe emocjonalne odczucia zostały odcięte. I faktycznie zaczęło mi przeszkadzać, że Senua porusza się wolno.
Nie ciekawiła mnie już historia, chciałem tylko dobiec do kolejnej runy i wbić trofkę. Walka dalej sprawiała mega radość, ale to już nie było przeżycie tylko zwykła gra o złych ludach w Helheim. Prawie wszędzie. Prawie, bo jest jeden etap w tej grze, przy którym chyba zawsze będę się spinał i czuł niepokój. Nie powiem Wam który, bo byłby to straszny spoiler, ale dało mi to poczucie, że Hellblade serwuje nam wizualizację przeróżnych lęków, w związku z czym chyba każdy znajdzie tu coś, z czym będzie mu się trudno zmierzyć, ale to tylko potęguje satysfakcję ukończenia gry. I trochę pozwala pokonać samego siebie?
Podsumowując, bardzo mocno polecam ten tytuł. Mi pierwsze przejście zajęło dwa wieczory, a platynę dobiłem w międzyczasie. Uparci skończą grę w jeden dzień, a na prawdę warto grę przeżyć i zwrócić uwagę na to, co chcieli nam przekazać Twórcy, bo udało im się niskim kosztem stworzyć produkcję z mocnym przekazem, która moim zdaniem dorównuje największym produkcjom. Plus to co często najważniejsze – nie jest droga. 🙂
- świetnie oddana postać Senui,
- fabuła,
- odealnie oddane emocje,
- system walki,
- Kończy się?