Z Guerilla Games pierwszy raz miałem styczność przy okazji Killzone: Shadow Fall na premierę PS4. Bawiłem się przy tej strzelance wyśmienicie, mimo iż nie jest to mój ulubiony gatunek. Przy tym tytule spędziłem dodatkowo mnóstwo czasu w grze wieloosobowej i to nie tylko ze względu na powiązane z nim trofea (głównie, ale nie tylko…). Nie da się ukryć, że studio z Amsterdamu wyrobiło sobie serią Killzone konkretną markę w ekosystemie PlayStation. Tymczasem Guerilla postanowili zrobić fanom psikusa i zbudować od podstaw zupełnie nowy tytuł, zmieniając przy tym gatunek na grę akcji z perspektywy trzeciej osoby, osadzoną w otwartym świecie. Nuda, prawda? Tak by się mogło wydawać, gdyby nie fakt, że wydarzenia w Horizon Zero Dawn umieszczono ponad tysiąc lat w przyszłości, na planecie rządzonej przez zwierzętopodone maszyny, z którymi walczą ludzie uzbrojeni we włócznie. No, zaczyna się robić ciekawie.
Główną bohaterkę gry, Aloy, poznajemy… jako noworodka gdy dowiadujemy się, że wraz z jej opiekunem, Rostem, jest wyklęta z plemienia Nora. Oznacza to, że nie może się kontaktować z innymi członkami klanu i musi trzymać się od nich z daleka, mieszkając poza głównymi terenami plemiennymi. Zadziorna dziewczyna, nad którą kontrolę przejmujemy w wieku kilku lat, nie chce pogodzić się z tym stanem rzeczy, a jej głównym motywatorem jest tajemnica, jaką owiana jest historia jej narodzin i jej matki. To właśnie te dwie sprawy są punktem zaczepienia głównej fabuły gry, która prowadzi dorosłą już Aloy przez wiele zróżnicowanych terenów świata gry, i odkrywa przed graczem coraz to ciekawsze historie. Główny wątek HZD jest bardzo wciągający i świetnie buduje napięcie, zadając ciągle nowe pytania, tylko częściowo odpowiadając na poprzednie, utrzymując poziom zainteresowania gracza. Cieszy też fakt, że koniec końców, wszystkie wątki znajdują swoje zwieńczenia i nie pozostawiają graczowi dużego pola do interpretacji. Historia faktycznie stanowi zamkniętą całość a tajemnice post-post-apokaliptycznego świata, w tym ta najważniejsza – skąd, cholibka, wzięły się te wszystkie maszyny?! – są odkrywane.
Horizon Zero Dawn to jednak otwarty świat. A co za tym idzie – misje poboczne, znajdźki, zbieranie składników na mikstury, etc. W tych elementach jest już, niestety, gorzej. Gra oferuje wszystkie znane i (nie)lubiane aspekty gier typu WatchDogs czy Wiedźmin i robi to bardzo poprawnie, lecz bez rewelacji. Znajdą się tutaj odpowiedniki ‚wież’ z gier Ubisoftu, które ujawniają fragmenty mapy świata, Aloy będzie biegać po łąkach i celować z łuku do wody w nadziei ustrzelenia kości ryby, niezbędnych do wykonania nowej, lepszej broni… Guerilla Games wykazali się jednak umiarem i nie doświadczymy w Horzion setek rodzajów broni czy dwudziestu wież do wspinania i tych samych minigierek odgrzewanych co 20 minut. Jest tego wszystkiego mniej, lecz i tak powoduje to, że zrobienie ‚wszystkiego’ spokojnym tempem zajmie typowemu graczowi ponad 50 godzin. Z jednej strony to dobrze, że za cenę jednej gry dostajemy aż tyle godzin rozrywki. Z drugiej jednak, rozgrywka robi się po pewnym czasie powtarzalna i o ile pierwsza walka z wielkim, mechanicznym ptakiem robi wrażenie i jest ekscytująca, to po pewnym czasie lepszym rozwiązaniem wydaje się ucieczka z pola walki i jak najszybsze dotarcie do celu kolejnej misji.
Nie chcę przez to powiedzieć, że z mechanicznego punktu widzenia HZD robi coś źle. Wszystko jest na swoim miejscu. Zróżnicowanie broni i przeciwników jest w sam raz. Znalazło się nawet miejsca na kilka elementów taktyki, takich jak słabości żywiołowe niektórych maszyn czy możliwość odstrzeliwania poszczególnych ich części, a nawet podnoszenie ustrzelonych broni i wykorzystanie ich przeciwko maszynom. Ogólnie, walka ze zmechanizowanymi zwierzakami wnosi powiew świeżości do gatunku, szczególnie że mamy do czynienia aż z 25 typami maszyn. Czasami jednak gra zmusza też do walki z przeciwnikami ludzkimi i to w najmniej oryginalnych okolicznościach, czyli wyzwalaniu osad spod rządów bandytów. Misje poboczne z cyklu ubij wszystkich, najlepiej po cichu, żeby nie przybyły posiłki. Plusem jest to, że takich obozów w całej grze jest tylko sześć, ale nie obraziłbym się, gdyby nie było ich wcale, gdyż walka z ludźmi jest zdecydowania mniej satysfakcjonująca.
W przypadku innych misji pobocznych nie jest lepiej. Być może jestem rozpieszczony Dzikim Gonem, lecz geopolityczna struktura świata, w którym biegamy razem z Aloy, zupełnie mnie nie zainteresowała. Potyczki i niesnaski międzyplemienne wydały mi się bezpłciowe i całkowicie przesłonięte przez historię ‚starego’ świata. W jaki sposób mam skupić się na sprawie dwóch wojowników, którzy zaginęli tropiąc kilka maszyn, jeśli moją uwagę przyciągają lokacje, które tłumaczą genezę maszyn i ich znaczenie w procesie metamorfozy planety do stanu, w jakim znajduje się w grze. Dysonans między tymi dwoma wątkami jest na tyle duży, że często zastanawiałem się jak Aloy może w ogóle zaprzątać sobie głowę relatywnie trywialnymi bolączkami pobratymców, mając w zasięgu ręki tajemnice, które dosłownie mogą zmienić losy całej planety. Zdaję sobie sprawę, że tego typu rozdwojenie jaźni jest częstym problemem gier z otwartym światem. Nawet Wiedźmin miesiącami latał po Velen mordując potwory zamiast skupić się na poszukiwaniach Ciri. W przypadku HZD różnice w wadze zadań głównych i pobocznych, nie mówiąc o powtarzalności tych drugich, powodują że jest to bardziej odczuwalne.
Mimo iż spotykane postaci i ich historie nie wyróżniają się na tle innych gier w tym gatunku, to sam świat jest zaprojektowany rewelacyjnie. Od ośnieżonych gór plemienia Banuk po pustynne tereny Carja, jest co zwiedzać, jest gdzie się wspinać i jest gdzie uruchamiać tryb foto. Sam nie korzystam często z takich funkcjonalności w grach, bo i talentu do robienia zdjęć, nawet tych wirtualnych, trochę brakuje. Wystarczy jednak poszukać w Internecie dzieł bardziej uzdolnionych graczy i można dać się oczarować magii tego świata. Pod względem technicznym grze nie można nic zarzucić. Jest piękna graficznie (grałem na pierwszym PS4, z telewizorem bez 4K i bez HDR) i nie ma problemów z renderowaniem środowisk w stabilnej liczbie klatek na sekundę. Nie udało mi się gry wywalić ani razu, nie spotkałem się też z dziwnymi animacjami (*akhem* Andromeda *akhem*). W tak dużym tytule nie jest zaskoczeniem, że nie wszystko jest ze sobą perfekcyjnie dopięte. Nawet niektóre z trofeów były przez jakiś czas zepsute z powodu błędów, lecz szybka reakcja Guerilla Games i częste wypuszczanie patchy (w momencie pisania tekstu jesteśmy na numerku 1.11) pokazują, że Holendrzy naprawdę dbają o swoje dziecko i będą robić wszystko, aby ułatwić graczom odbiór.
Horizon Zero Dawn był przez niektórych namaszczany na nowego Mesjasza gier w otwartym świecie. Moim zdaniem gra nie zasłużyła sobie jednak na ten tytuł. Pod względem jakości rozrywki jest bardzo nierówna – oferując wciągającą i zaskakującą fabułę główną, a z drugiej strony powtarzalne i nudne zadania poboczne. Być może jest to symptom przejedzenia tym gatunkiem i braku czasu ale przestały mnie bawić misje wynieś-przynieś-posprzątaj, które nie przykładają się do budowania świata gry, a tylko sztucznie nadmuchują jej objętość. Nie miałbym zupełnie nic przeciwko, gdyby HZD zostało zlinearyzowane i okrojone o 50-60%, szczególnie że jako Aloy nie jest nam dane podejmować żadnych wyborów, które mogą w istotny sposób zmienić tok wydarzeń. Rozumiem jednak, że posiadanie w portfolio ekskluzywnego tytułu open world, i to w dodatku z nowym IP, jest dla Sony nie lada gratką, a budowanie konkurencji dla Naughty Dog i Nathana Drake’a mogłoby nie być najlepszym pomysłem. Jak już wspominałem, grze nie można tak naprawdę nic zarzucić. Robii poprawnie, a nawet bardzo dobrze to, co robią inne gry w tym gatunku, i dokłada do tego świetną warstwę fabularną. Jeśli takie podsumowanie jest dla kogoś wystarczające, to na pewno zatraci się w świecie HZD na długie godziny. Dla mniej cierpliwych polecam włączenie najniższego poziomu trudności i podążanie szlakiem misji głównych z krótkimi przerwami na robienie zdjęć pięknym pejzażom. W obu przypadkach, Horizon jest zdecydowanie grą wartą polecenia i spróbowania.
Plusy:
- fascynujący pomysł,
- wciągająca fabuła ‚starego świata’,
- widoki,
- walki z wielkimi maszynami,
Minusy:
- nudne, powtarzalne misje poboczne,
- brak wyborów,
- mało interesujących postaci,
- natrętnie ograniczona ilość miejsca w ekwipunku.
Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości PlayStation Polska.