Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven – Recenzja – Nikt nie prosił…

14 listopada 2024
0
4.75/5
Opis:

W tej nieliniowej grze RPG zarządzaj i rozwijaj Imperium Varennes przez wiele pokoleń. Odkryj szeroki wachlarz doświadczeń fabularnych, walcząc z Siedmioma Bohaterami w epickiej bitwie, która toczy się przez tysiące lat.

Square Enix i jRPG-i to połączenie idealne. Choć złota era gatunku przypadła na czasy pierwszego PlayStation, ewentualnie jeszcze Czarnuli, już przed debiutem Szaraka japoński gigant wydawał ciekawe produkcje. W 1993 roku na SNES-ie pojawiła się Romancing SaGa 2. Gra okazała się na tyle ważna dla odbiorców, że w 2016 roku powstał jej remaster, zachowujący klimat i grafikę oryginału. W tym roku twórcy poszli o krok dalej i zaprezentowali nam rewolucyjną zmianę wizualną. O tym, jak to wszystko wyszło, czy i dziś gra może budzić emocje, przeczytacie w mojej recenzji Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven.

Początki rozgrywki to dla gracza sam środek szerszej opowieści. Wcielamy się w króla Leona, który wraz z młodszym synem Gerardem rusza na misję. Pierwsze zadanie to równocześnie zaimplementowany samouczek. Panowie trafiają do jaskini, którą muszą po prostu oczyścić z wrogów. O samej walce napiszę w dalszej części tekstu, póki co, skupię się na fabule. Rodzinna wyprawa, gdy zakończy się sukcesem, wymusi na nas powrót do królestwa. Na zamku w Avalon możemy czuć się naprawdę jak w domu. Jednakże, harmonia i spokój są tylko pozorne.

Wiąże się to z dość znaną autochtonom legendą o tytułowych siedmiu bohaterach. W odróżnieniu jednak od popularnej w kręgach opowieści, zmieniają się oni o 180 stopni i stoją na czele chaosu miast porządku. Spotkanie z pierwszym z herosów kończy się tragicznie, ale równocześnie staje się spiritus movens dla naszych przygód. Nie chcę zdradzać, co takiego się wydarzyło, ale to mocne trzęsienie ziemi na start. Gerard obejmuje tron i jako nowy władca ma za zadanie zatroszczyć się o Avalon, ale także odbić sąsiedzkie terytoria.

 

Powrót do przyszłości

Choć znałam strukturę serii, byłam zaskoczona zabiegiem stosowanym w niej przez twórców. Otóż po ważnych wydarzeniach przesuwamy się w czasie. Oznacza to, że pokolenia się zmieniają i należy podjąć decyzję co do nowego elekta. Jeżeli zżyliśmy się z pierwszą drużyną, nie musimy się martwić. Ich następcy są niemal bliźniaczo podobni. W przypadku niektórych, nawet imiona zachowują ten sam klimat. Na początku mamy Beara, a pokolenie później Bisona. Co ważne, możemy także ograniczyć grind. Techniki oraz bronie przechodzą niejako na naszych nowych członków. Jeśli do zespołu wybierzemy postaci o podobnej charakterystyce (np. specjalistę od sztuk walki), przejmujemy ich zdolności.

Kolejny raz wspomniałam o kwestiach związanych z pojedynkami, czas zatem rozwinąć temat. Podczas potyczek mamy do wyboru techniki (atak, parowanie, obronę), czary oraz skorzystanie z przedmiotu. Dzięki temu, że zakładek jest niewiele, od początku łatwo wejść w system. W technikach obserwujemy konkretne zdolności naszych bohaterów. Obok każdej z nich znajduje się cyfra. Informuje nas o tym, ile punktów BM (odpowiednik znanych MP) zużywa. Nie wprowadza to nadmiaru zamieszania, gdyż nasi bohaterowie zasadniczo mają dwa paski, właśnie wspomniany oraz punkty życia.

Co jakiś czas przy nazwie naszego działania pojawia się ikonka żarówki. Gdy będziemy często powtarzać tę samą akcję, nasz bohater nauczy się nowego ataku, czaru, czy postawy defensywnej. Nasi milusińscy mają po dwa sloty na broń, dzięki czemu lista technik stale się wydłuża. Oczywiście, lepszy atak to także większe obrażenia, czasem także obszarowe. Podobnie sytuacja ma się z czarami. Także możemy je rozwijać i uczyć się nowych.

Dla jasności, nie zawsze super zaawansowana technika, która kosztuje nas jedną trzecią BM, będzie siała spustoszenie. Nasi przeciwnicy pod paskiem życia mają kilka kwadratowych bloków ze znakami zapytania. W ich miejsce wskakują ikonki konkretnych broni, które są słabościami poszczególnych monstrów. Wówczas każda z nich zadaje nieco więcej obrażeń, niż w innych pojedynkach. Kiedy uderzamy orężem, stanowiącym ich piętę achillesową, widać to w pasku u dołu ekranu. W momencie, gdy się zapełni, możemy skorzystać z łączonego ataku. Jest on silny i bardzo efektowny, ogólnie polecam go trzymać na większych przeciwników.

 

Nieustanny rozwój

Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven to jRPG, więc nie sposób nie odnieść się do systemu levelowania. Każda kolejna walka dodaje nam punkty doświadczenia, wpływające na nasze HP, atak, obronę, itp. Jednakże, nieco inaczej wygląda rozwój broni i czarów. Znacie powiedzenie, że praktyka czyni mistrza? Dokładnie tego doświadczamy w grze. Jeżeli używamy długiego miecza, rozwinie się jego poziom. Czarów dotyczy to samo, ale rzadziej je opisuję, gdyż korzystałam głównie z ataków fizycznych. Na ogólne statystyki wpływa także noszony przez nas ekwipunek.

Nie samymi podbojami żyje władca. Co jakiś czas, wraz ze zdobyciem kolejnych terytoriów, pojawiają nam się elementy city builderowe. Na pierwszy ogień idzie kuźnia. Możemy sobie w niej tworzyć nowe przedmioty. Potem możemy ulepszać istniejące już miejsca, a także tworzyć nowe, choćby ogrody. Następne budynki także mają głównie charakter użytkowy. Nie ma ich zbyt wiele, ale można rzec, że w sam raz. Podobny balans kojarzy mi się z innym jRPG-iem związanym z rządami, Ni No Kuni II: Revenant Kingdom. Ciekawy wątek dotyczy też tajemniczego Pana S. To żółta postać z wielkim okiem, mimo swej karykaturalności nieco niepasująca do otoczenia. W różnych miejscach możemy go znaleźć, co przypomina nieco system pieczątek z niedawno wydanych przygód księżniczki Zeldy. W niczym nie przeszkadza, a jest fajnym urozmaiceniem.

Oryginał SNES-owy został stworzony w pixel arcie. Uwielbiam ten styl graficzny, jednak jestem urzeczona tym, jak dobrze wygląda remake. Postaci, mimo japońskiego vibe’u, nie są kiczowate. Lokacje w większości są korytarzowe, ale naprawdę robią wrażenie. Po samym zamku w Avalon chodzimy przez kilka minut, nawet jeśli nie ma tam zbyt wiele roboty. Całość jest piękna, co będziecie mogli obejrzeć na załączonych screenach.

Muzyka, jak na jRPG-a przystało, jest orkiestrowa, ale jednak brakuje jej pewnej epickości. Soundtrack składa się z względnie krótkiej playlisty. Oznacza to, że po pewnym czasie niektóre kawałki mogą po prostu nużyć. Jednakże, gdybym miała płytę z utworami, z pewnością co jakiś czas gościłaby w moim napędzie.

Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven przerosła moje oczekiwania. Nie ma zbyt skomplikowanego systemu, jest niebywale grywalna. Historia, mimo względnie częstej zmiany bohaterów, potrafi w pełni zaangażować. Całość jesteśmy w stanie ukończyć w 30 godzin, co jest wynikiem bardzo dobrym. Produkcja nie jest zbyt długa, ale też ma sporo zawartości. Ogrywałam ją na Switchu, ale muszę kiedyś spróbować na PS4, by móc zdobywać trofea. Polecam każdemu, dla fanów gatunku to wręcz pozycja obowiązkowa.

Podsumowanie

Wzór dla innych studiów, jak należy tworzyć remake’i.

Zalety

  • nieliniowa fabuła,
  • sporo różnych stylów walki,
  • satysfakcjonująca długość rozgrywki,
  • mnogość technik,
  • wciągająca fabuła,
  • przepiękna grafika.

Wady

  • muzyka mogłaby być lepsza,
  • jeżeli ktoś mocno przywiązuje się do bohaterów, ich zmiana pokoleniowa może przeszkadzać.