Sakura Wars – Opinia

3.5/5

Nie zdziwię się, jeżeli większość z Was zastanawia się właśnie co to jest to całe Sakura Wars. „Pewnie jakieś chińskie bajki?” – myślicie. No i w sumie to się nie mylicie. Jest to najnowsza odsłona bardzo popularnej w Kraju Kwitnącej Wiśni serii gier o tym samym tytule, która powstałą jeszcze w 1996 roku. Zarówno cała seria, jak i najnowsza odsłona, jest na wskroś japońska: wielkie mechy pilotowane przez anime dziewczyny i czające się na każdym kroku romanse to chleb powszedni. Tym, co wyróżnia natomiast Sakura Wars jest zdecydowanie setting. Mamy tu bowiem do czynienia z alternatywną wizją lat XX, silnie podlaną steampunkowym sosem. Na niebie latają sterowce, po ulicy przechadzają się panowie w surdutach i z cylindrami, a bardzo nowoczesna technologia (mechy, komórki) napędzana jest parą. I do tego wszystkiego dochodzi element fantastyczny w postaci inwazji demów z mrocznego wymiaru.

Jak sama nazwa wskazuję, nowa odsłona Sakura Wars jest swego rodzaju rebootem serii. Znaczy się jest to ciągle kontynuacja historii z poprzedników, jednak akcja ma miejsce kilkanaście lat w przód. Otóż teraz poznajemy nową historię, nowej grupy bohaterów, która stara się dorównać bohaterstwem swoim mentorom i udowodnić, że są Dywizją Kwiatów nie tylko z nazwy. Jest to idealne rozwiązanie zarówno dla fanów, jak i przede wszystkim dla nowych graczy. Nie trzeba znać wcześniejszych historii, aby czerpać przyjemność z poznawania nowych przygód. Co prawda pojawiają się nawiązania i powracają bohaterowie, ale są to raczej smaczki.

W samej grze wcielimy się w Seijuro Kamiyama, młodego oficera marynarki, który zostaje oddelegowany do poprowadzenia Dywizji Kwiatów tokijskiego Imperial Combat Revue. Formacja to jest dosyć nietypowa, ponieważ składa się z 5 młodych dziewczyn, które oprócz walki w mechach z demonicznymi siłami – musi też odgrywać role na deskach teatru. Otóż oprócz dbania o bezpieczeństwo miasta, dba także o morale i szczęście mieszkańców. Siedzibą dywizji jest teatr Grand Imperial, który w momencie przybycia protagonisty jest w cieniu swojej dawnej świetności i powoli podupada w ruinę. Na naszych barkach spoczywać więc będzie odbudowanie dawnej chwały teatru i poprowadzenie Dywizji Kwiatów do zwycięstwa w zbliżających się zawodach zmechanizowanych jednostek z całego świata. Po drodze oczywiście zostaniemy wplątani w intrygi zagrażające całemu światu i jak to zazwyczaj bywa, będziemy musieli uratować ludzkość. Gra w swojej konstrukcji przypomina nieco kolejne odcinki serialu anime. Podzielona jest na epizody – każdy ma swoją historię (i często skupia się na konkretnej dziewczynie) i kończy się słynnym „w następnym odcinku”. Ba, są nawet przerwy przypominające nieco miejsca, gdzie mogłyby być puszczone reklamy. Ogólnie historia jest dosyć nieskomplikowana i sztampowa na maksa. Podobne motyw przerabialiśmy już niezliczoną ilość razy. To jest taka opowiastka, gdzie wszystko ma prowadzić do radosnego happy endu, a my podniesieni na duchu mamy zostać z przesłaniem, że siłą przyjaźni można przezwyciężyć wszystko. Zdarzają się co prawda plot-twisty, jednak fabuła jest poniekąd tłem.

Najważniejsi są bowiem sympatyczni bohaterowie, których perypetie chcemy poznawać. Każda dziewczyna różni się od siebie charakterem i jest niezwykle barwna. Sakura, druga najważniejsza postać po protagoniście (a może nawet i ważniejsza) to silna i zdecydowana do realizacji swojego marzenia troskliwa panna. Hatsuho, jej najlepsza koleżanka, jest bezpośrednia i odważna (czasem działa zanim pomyśli), jednocześnie będąc tym członkiem ekipy, który potrafi rozśmieszyć i rozweselić resztę. Claris jest cicha i wycofana, większość czasu spędza w bibliotece czytając, ale też pisząc sztuki teatralne. Azami, może niewielka, za to niezwykle zabójcza. Jest bowiem wojownikiem ninja w przebraniu pokojówki, która w wolnych chwilach zajada słodycze. Ostatnim członkiem drużyny jest tajemnicza i dystyngowana Anastasia. Jest to światowej sławy aktorka, która uwielbia spoglądać w gwiazdy. Oprócz tego na swojej drodze spotkamy całą plejadę barwnych (i często zabawnych) postaci, których losy będziemy śledzić z zaciekawieniem. W samej grze, mimo kilku momentów powagi, sporo jest humoru. Poczynania głównego bohatera (a czasami nasze wybory) doprowadzają do różnych naprawdę zabawnych gagów. Sporo jest też typowego japońskiego, trochę zbereźnego poczucia humoru. A to Seijuro znajdzie porzuconą damską bieliznę, a innym razem w stroju maskotki będzie podglądał panny w łaźni.

Dobrze, napisałem już trochę o historii, więc pora najwyższa zająć się mechaniką i elementami gameplayu. Tu mnie spotkało największe zaskoczenie. Był to mój pierwszy kontakt z serią i w sumie nie wiedziałem czego się spodziewać. Wydawało mi się, że będzie to przede wszystkim gra o walkach wielkich mechów. Dosyć się zdziwiłem, kiedy odkryłem, że to przede wszystkim symulator randkowania, a elementy walki w wielkich robotach są w zasadzie dostawką. Masa jest długich cutscenek, co potęguję odczucie, że trochę niby gramy w grę, a trochę jakby jednak oglądamy anime. Przez większość część produkcji chodzimy po naszym teatrze (i kilku niewielkich lokacjach poza, w mieście) i rozmawiamy z ludźmi. Podczas dialogów musimy wybrać na czas odpowiednie odpowiedzi, aby przypaść do gustu rozmówcy. Czasami zamiast wyboru odpowiedzi, wybieramy sam jej ton. Zdarzają się małe zróżnicowania gry w postaci znalezienia na czas odpowiedniego przedmiotu, gry w zapamiętywanie czy opcjonalne znajdźki, jednak zdecydowanie najwięcej czasu spędzimy podczas dialogów. Ich poprawne prowadzenie jest konieczne, aby zdobyć serca naszych wybranek. To z kolei poprawia morale podczas samych walk. Tak, walki, ten element, który stanowi tak może maksymalnie 20% gry (przy czym w ostatnich 2 rozdziałach jest ich zdecydowanie więcej niż w 6 pierwszych). Walki są w miarę ok. Znaczy się teraz, po patchu premierowym, który dodał lock-on. Wcześniej były dosyć irytujące, ponieważ ciężko było trafić przeciwnika, którego chcieliśmy (a jeżeli był on latający, to już zupełnie kaplica). Mamy do dyspozycji szybki cios i silny cios, które łączymy w kombosy, skakanie, dashowanie, 2 typy speciali i w sumie tyle. No może jeszcze poza mechaniką wyjętą wprost z Bayonetty, gdzie po uniku w ostatniej chwili przed ciosem wroga odpala się spowolnienie czasu. Walki są szybkie, jednak nie czuć, że walczymy w potężnych mechach. Brakuje też w nich trochę głębi. W sumie to tylko 1 walka w środku fabuły (walczymy 1 na 1) sprawiła, że musiałem grać trochę bardziej taktycznie niż zwyczajowe mashowanie przycisków i odpalanie speciala po naładowaniu odpowiedniego paska. Szkoda też, że nie czujemy zupełnie żadnego progresu w ciągu gry. Mechy nie zdobywają żadnego doświadczenia, nie odblokowujemy nowych umiejętności czy nie doczepiamy nowych części. Nic, zupełnie nic. Pierwsza i ostatnia walka wyglądają w sumie tak samo. Lokacje, w których walczymy – niestety nie zachwycają. Parę razy walczymy na arenie podczas zmagań mistrzostw, a reszta to „mroczny wymiar”, który wygląda zawsze bardzo podobnie. Nie pomaga też fakt, że i typów przeciwników jest bardzo mało. Cały czas walczymy z falami powtarzających się roboto-demonów i demonów, których projekt jest strasznie bez polotu. Ba, nawet boss się powtarza. Dodatkowo wrogowie nie grzeszą inteligencją i nieraz widziałem jak rzucali się w przepaść (nie mówiąc już o tym, że zazwyczaj czekają po prosty na nasze ataki). Czuć, że zabrakło to budżetu lub pomysłu (albo obu tych rzeczy). Podczas tych kilku misji w mechach gramy jako nasz protagonista Seijuro z możliwością przełączenia na jedną przydzieloną dziewczynę. Seijuro walczy przy pomocy swoich 2 katan, natomiast reszta naszych heroin ma przydzielone na stałe swoje bronie, w których skład wchodzą: pojedyncza katana, młot, pięści, magia i pistolety. Na wczesnym etapie gry do naszej dyspozycji oddana zostania maszyna do treningu. W praktyce sprowadza się to do tego, że podczas zwiedzania teatru, możemy udać się do hangaru i powtórzyć każdą ukończoną misję, tym razem samemu wybierając partnerkę. W ten sposób możemy zaserwować sobie trochę więcej akcyjnej rozrywki, jeżeli znudzą nas już dialogi. Innym urozmaiceniem jest gra karciana koi-koi. W każdej chwili (prócz walki w robotach) możemy na swojej parowej „komórce” odpalić rozgrywkę w tę tradycyjną japońską grę (znaną chociażby z serii Yakuza). Dodatkowo możemy pobawić się w kolekcjonera zdjęć i szukać ich we wszystkich dostępnych lokacjach (otrzymujemy je też za powtarzanie misji treningowych).

Na zakończenie wspomnieć należy jeszcze o kwestii audiowizualnej gry. Jest ona schludna i ogólnie ładna. Nie wyciska może ostatnich potów z naszych konsol, ale nie można jej odmówić bycia estetyczną i idealnie wpisującą się w styl anime (a same rysowane wstawki błyszczą tutaj najbardziej). Projekt świata, robotów i steampunkowej technologi jest naprawdę dobry (o przeciwnikach już pisałem), chociaż powtarzające się modele postaci 3 planowych już trochę mniej. Równie dobra, a może nawet i lepsza, jest warstwa audio. Co prawda większość kwestii nie jest dubbingowana i musimy je czytać sami, jednak kiedy już postacie przemówią, to słuchamy ich z przyjemnością. Japońskie, pełne ekspresji kwestie potęgują wrażenie oglądania dobrego anime. Cudowna jest też czołówka. Nie raz po rozpoczęciu gry zostawiałem ją sobie, aby posłuchać (i obejrzeć) jej jeszcze raz.

Ok, nadszedł więc czas na podsumowanie. Ogólnie grę mogę polecić z czystym sumieniem wszystkim fanom japońszczyzny, anime i visual noveli/dating simów. Reszta pewnie odbije się od Sakura Wars, ponieważ większość czasu spędzamy na dialogach lub oglądaniu przydługich cutscenek. Same elementy akcji i gameplayu są poprawne, chociaż bez większej rewelacji. Gra sporo nadrabia swoim humorem, lekką, przyjemną historyjką o przyjaźni oraz przede wszystkim zgrają naprawdę sympatycznych postaci. A więc: Flower Division, Move Out!

 

PLUSY:

  • przyjemna, lekka opowieść o przyjaźni,
  • ciekawi bohaterowie,
  • humor,
  • oprawa audiowizualna,
  • unikatowy klimat animo-steampunkowy.

MINUSY:

  • więcej oglądamy niż gramy,
  • przeciętne, powtarzalne walki.
Grę udostępnił wydawca.