Tainted Grail: The Fall of Avalon – Skyrim… tylko z dobrą fabułą

20 listopada 2025
0
Cover Art:Tainted Grail: The Fall of Avalon – Skyrim… tylko z dobrą fabułą

Budzisz się w mrocznej celi, czekając na dalsze losy swojego nędznego życia. Nie wiesz, co się stanie, czy ktoś w ogóle przyjdzie. Strażnicy potrafią jedynie patrzeć na ciebie z pogardą i zadawać pytania, na które nie znasz odpowiedzi lub starasz się odpowiadać tak, by nie ponieść żadnych konsekwencji. Nagle strzała trafiła strażnika i chaos – kompletnie nic nie rozumiesz, co się dzieje, a z każdą minutą pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. I teraz… gdybyście czytali tylko ten opis, pewnie pomyślelibyście, że mówię o The Elder Scrolls IV: Oblivion. Ale nie… to Tainted Grail: The Fall of Avalon. Gra zaczyna się uderzająco podobnie do czwartej części Starych Zwojów, i to nie jedyne nawiązanie do serii Bethesdy. Konstrukcyjnie przypomina Skyrim, tyle że w świecie legend arturiańskich, próbując wywołać w nas to charakterystyczne poczucie przygody. Z różnym skutkiem, ale jednak.

Zapraszam was na wrażenia z Tainted Grail: The Fall of Avalon – gry, która zadebiutowała na Xboxie, PC oraz PlayStation 5, na którym miałem okazję ją ogrywać.

 

Skyrim… tylko z dobrą fabułą

Muszę przyznać, że mam tu pewien dysonans. Na starcie gra serwuje nam imponujące cutscenki: ładne animacje, płynne przejścia, wszystko wygląda naprawdę dobrze. Ale gdy przechodzimy do właściwej rozgrywki, czar trochę pryska, ponieważ graficznie jest nierówno, a animacje momentami potrafią być drewniane. Drewniane, ale powiedzmy… z tego szlachetniejszego drewna. O tym jednak później.

Fabuła rusza po naszej ucieczce z więzienia w Królestwie Albionu, czyli krainy, której lata świetności dawno minęły, a sam Król Artur od dawna nie żyje. W wyniku splotu dość dziwnych wydarzeń trafiamy do tajemniczego miejsca, mamy dziwne wizje, a na koniec niczym V w Cyberpunk 2077 otrzymujemy część duszy Króla Artura. Brzmi jak kalka konstruktu osobowości z gry CD Projekt RED – i faktycznie wywołało to u mnie lekkie przewrócenie oczami. Gdy usłyszałem o zbieraniu kolejnych fragmentów duszy rozsianych po świecie, na moment odłożyłem pada… bo pachniało to sztampą i pójściem na skróty. Na szczęście przynajmniej przez czas, jaki spędziłem z grą całość okazała się całkiem solidnie napisana. I co ważniejsze: w przeciwieństwie do Skyrim, w którym główny wątek wielu z nas porzucało i nawet powstało z tego tytułu wiele memów… po kilku godzinach, tutaj naprawdę chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Jest jedna mała głupotka narracyjna, która mnie bawiła i jednocześnie wybijała z immersji: w grze możemy postawić obozowisko z ogniskiem… i tam rozmawiać z imaginacją Króla Artura. Brzmi to absurdalnie i trochę takie jest, ale jednocześnie to świat Dark Fantasy i rządzi się swoimi prawami, więc wiecie. Jak to jednak bywa w „Bethesda-like RPG”, gra stoi przede wszystkim poczuciem przygody. Na Oblivionie wzorowało się chociażby tegoroczne Kingdom Come: Deliverance 2, co otwarcie przyznał sam Daniel Vávra i widać, że polskie studio Questline również wychowało się na hitach takich jak Oblivion, Skyrim, a może nawet Morrowind. Jak przekłada się to na rozgrywkę? Ano tak, że po przejściu prologu i popchnięciu fabuły naprzód, gdy tylko widzę pagórek, to wiem, że mogę tam wejść. Widzę ruiny? Też wiem, że coś tam na mnie będzie czekać. To poczucie eksploracji i przygody wypada po prostu… solidnie. Nie wybitnie jak w KCD2, nie tak żywo jak w nieśmiertelnym Skyrim, ale dobrze i wystarczająco, żeby chciało się iść dalej. Całość jest mroczna, ciężka, miejscami przytłaczająca. Czuć, że ludziom w tym świecie żyje się źle. Mają problemy, nawet bym powiedział dużo problemów i często to my będziemy musieli im pomóc.

 

Potworek szyty grubymi nićmi?

Tak jak wspomniałem na początku, warto zatrzymać się na chwilę przy grafice i animacjach, bo pod tym względem Tainted Grail jest bardzo nierówne. Momentami mamy tu potworka szytego grubymi nićmi i już spieszę z wyjaśnieniem: z jednej strony pojawiają się kadry i animacje kojarzące się wręcz z serią Gothic, toporne i nie do końca dopracowane, a z drugiej gra potrafi zaskoczyć niesamowitymi widokami. Już w prologu trafiamy na tła wyglądające jak obrazy Zdzisława Beksińskiego, co świetnie oddaje tę skrajność artystyczną i graficzną. Jeśli chodzi o postacie, werdykt jest raczej jednogłośny: wyglądają jak wyjęte z produkcji sprzed kilku lat, a ich animacje są często drewniane i nienaturalne… ale i to ważne jeśli ktoś nie oczekuje graficznych fajerwerków i wie, czego spodziewać się po tego typu tytule, to mimo tych niedoskonałości kreacja świata wypada całkiem spoko. Nierówna grafika ani średnie animacje nie zabijają poczucia przygody, a zawartości świecie gry wciąż jest tu naprawdę sporo.

 

O bogowie, walka…

Na koniec warto wspomnieć o samej walce, choć nie będę się nad nią specjalnie rozwodził, bo jest dość prosta i… przeciętna. To takie średnie połączenie tego, co znamy ze Skyrim, z elementami gier typu Souls. Żeby jednak było jasne – to nie jest pseudo-souls-like. Gra po prostu korzysta z kilku mechanik: lekkie i ciężkie ataki, uniki, zarządzanie wytrzymałością zużywaną przy atakach i unikach. Jako „Soulsowa” wariacja wypada to słabo, jako skyrimowa siekanka przeciętnie. Ogólnie jest po prostu znośnie i w tym temacie nie mam wiele więcej do dodania.

 

PODSUMOWANIE

Tainted Grail: The Fall of Avalon to nierówna, ale intrygująca mieszanka klimatów Bethesdy i mrocznego fantasy, która nadrabia braki techniczne fabułą oraz satysfakcjonującym poczuciem przygody i eksploracji. Mimo przeciętnej walki, nierównej grafiki i drewnianych animacji, świat gry potrafi wciągnąć na tyle, że chce się w nim zostać dłużej.

 

Grę udostępnił wydawca.