Little Hope to druga gra z serii The Dark Pictures Anthology stworzonej przez studio Supermassive Games odpowiedzialne między innymi też za takie tytuły jak Until Dawn, czy Ukryty Plan. Tym razem historia wrzuca nas do tajemniczego opuszczonego miasteczka w którym działają mroczne siły.
Little Hope to druga gra z serii The Dark Pictures Anthology stworzonej przez studio Supermassive Games, odpowiedzialne między innymi też za takie tytuły jak Until Dawn czy Ukryty Plan. Po poprzedniej grze – Man of Medan mój entuzjazm spadł, bo jednak się zawiodłem na niej. Z tego względu do tej małej nadziei podchodziłem na chłodno. nie spodziewając się niczego wspaniałego. No i przyznam już na wstępie, że tym razem pozytywnie się zaskoczyłem.
Oczywiście wiadomo, że gry z serii The Dark Pictures Anthology to opowieści w klimatach grozy. Tym razem padło na tajemnicze opuszczone miasteczko, wiedźmy oraz czarną magię. I muszę przyznać, że klimat jest naprawdę gęsty jak mgła, która stale nam towarzyszy. Widać tu konkretne inspiracje marką Silent Hill. Nie tylko wspomniana mgła, nie pozwalająca nam uciec, ale także i kreacje straszydeł mocno to sugerują. I w naprawdę całościowo dobrze to wygląda. Wykorzystano to, co najlepsze i sensownie zaadaptowano do tej produkcji.
Jeśli chodzi o wątek fabularny w The Dark Pictures: Little Hope to trudno stwierdzić, który z nich jest prawdziwy, a które są fałszywe. Ten główny opowiada historię czwórki studentów oraz ich profesora, którzy po wypadku drogowym trafiają do tytułowego miasteczka. Szukają ratunku, ale szybko okazuje się, że coś ich ściga. Oprócz tego pojawia się istotny wątek rodziny, której członkowie zginęli w wielkim pożarze. A na koniec jeszcze trafiają się wizje wydarzeń z XVII wieku, pokazujące alternatywne wersje naszych bohaterów, biorące udział w sądzie nad czarownicami. Wszystkie te wątki zgrabnie się ze sobą przeplatają i stale pozostawiają wiele pytań, dzięki czemu bardzo dobrze śledzi się całą przedstawioną opowieść.
Wśród bohaterów standardowo z początku występują dość ograne archetypy postaci. Wraz jednak z biegiem fabuły nabierają one dużo większej głębi. A już samo zakończenie pozostawia niezłe pole do interpretacji, co symbolizowali dani bohaterowie. Nieczęsto się to zdarza, ale w tej grze nie trafiła się żadna postać, której bym nie lubił czy życzył jej śmierci. Nikt nie jest na tyle irytujący, o ile celowo nie zaczniemy odgrywać totalnych buców. Jest to ciekawe, bo zazwyczaj w opowieściach tego typu trafi się przynajmniej jedna osoba, której szczerze życzymy, by marnie skończyła. Pamiętacie Emily z Until Dawn? Właśnie o kimś takim mówię.
Mechanika w zasadzie nie zmieniła się znacząco względem poprzedniej odsłony cyklu. Głownie skupiamy się na spokojnej eksploracji kolejnych lokacji. Do tego znane wybory dialogowe oparte na sercu i rozumie. A na koniec sekwencje QTE w przypadku bardziej dynamicznej akcji. I to te ostatnie w zasadzie doczekały się największej innowacji. Gra wprowadziła system informowania o zbliżającym się QTE za pomocą pojawiającej się na ekranie ikonki. Może się to podobać lub nie. Ja osobiście jestem względem tego pomysłu neutralny. Ani mi to nie przeszkadzało, ani nie pomagało. Oprócz tego część sekwencji została zauważalnie zbudowana w scenach akcji. Mamy bowiem sytuacje, gdzie bierze udział więcej postaci i kamera w zwolnionym tempie przeskakuje między jedną a drugą. Wygląda to naprawdę świetnie i podkreśla filmowość całej produkcji.
Nie mogło też zabraknąć tu znanych wyborów wpływających na rozgrywkę. Jest tego trochę i czuć, że pewne decyzję mają znaczenie. Oczywistym jest fakt doprowadzenia do śmierci lub ocalenia danych bohaterów. Ale są też i inne, dające bądź blokujące możliwość zdobycia niektórych znajdziek. A i przy okazji skoro już była mowa o znajdźkach, to też je pochwalę. Są naprawdę ciekawe i podbudowują całą historię, a ponad to bohaterowie nie raz się do nich odnoszą w rozmowach. Co ciekawe jest też interesując decyzja warunkująca wygląd jednego z potworów, które nas ścigają. I ma to fabularne uzasadnienie. Fajna sprawa.
Jako że jest to gra w klimatach grozy, pozostaje pytanie: Jak ze straszeniem? Sam klimat jest bardzo gęsty i świetnie buduje atmosferę. Wiele rzeczy też wywołuje to uczucie „creepy„. No i są oczywiście dyskusyjne scenki jump scare. Te związane ze świetnie zaprojektowanymi potworami są naprawdę niezłe. Jednak mamy też i te związane z duchami przenoszącymi nas do retrospekcji. I tu już można kręcić nosem, acz osobiście mi one nie przeszkadzały. Odbierałem je bardziej w kontekście symbolicznym niż jako coś, co miało mnie nagle wystraszyć.
Wizualnie gra prezentuje się naprawdę dobrze, choć trzeba brać pod uwagę, że przez praktycznie całą grę będziemy łazić w ciemnościach oraz we mgle. Modele także zasługują na uznanie. Bardzo dobrze oddają emocje poprzez wyraz twarzy. Aktorzy świetnie się sprawdzili w swoich rolach i można kupić kreowane przez nich postaci. Ale niestety muszę wspomnieć o minusie, który od poprzedniej odsłony nadal wisi nad serią. Brak polskiej lokalizacji jest w dzisiejszych czasach dość słaby. Tym bardziej, że nie ma tu znowu tak wiele tekstów, a jednak jest to pełnoprawna produkcja sprzedawana w pudełku i trudno inaczej to zinterpretować, jak olanie tego naszego rynku. I ze względu na sporo nawiązań do wydarzeń z XVII wieku nawet osoby radzące sobie z językiem angielskim mogą niekiedy napotkać na problem ze zrozumieniem.
Zdecydowanie największą bolączką podczas ogrywania Little Hope był dla mnie aspekt czysto techniczny. O ile spadków płynności czy podobnych rzeczy nie uświadczyłem, tak dręczył mnie inny problem. Gra notorycznie się wysypywała. Po zdobyciu platyny mogę powiedzieć, że łącznie wysypała mi się ponad 10 razy! A za pierwszym razem nawet uszkodziła plik zapisu, co było bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Ogrywałem grę na PS5, ale widziałem na forach, że na innych platformach część graczy też spotykały takie przykre problemy. No nie powinny się takie rzeczy wyprawiać.
Co zaś się tyczy naszych kochanych trofeów – gra nie wymyśliła nic specjalnie irytującego. Jest lepiej niż w Man of Medan, bo nie musimy już ogarniać kooperacji, ani trybu Currator’s Cut, jeśli chcemy zdobyć wszystkie pucharki. Spokojnie można to ogarnąć samemu. Nie zejdzie nam z tym specjalnie dużo czasu, acz ze trzy pełne przejścia gry powinny nas czekać. Z tego miejsca polecam jednak najpierw raz sobie przejść grę na spokojnie bez sprawdzania listy trofeów, by niepotrzebnie nie zepsuć sobie odbioru.
W słowach zakończenia przyznam, że Little Hope na nowo napełniła mnie nadzieją, że The Dark Pictures Anthology ma przed sobą dobrą przyszłość. Jeśli lubicie gry w takim filmowym stylu – ta odsłona jest zdecydowanie warta sprawdzenia. Klimat, historia i postaci działają tu naprawdę świetnie.
Grę udostępnił wydawca.
Podsumowanie
Little Hope na nowo napełniła mnie nadzieją, że The Dark Pictures Anthology ma przed sobą dobrą przyszłość. Klimat, historia i postaci działają tu naprawdę świetnie. Tytuł godzien polecenia dla fanów filmowych przeżyć w grach.
Zalety
- świetnie oddany klimat,
- nieoczywisty i dający do myślenia wątek fabularny,
- sceny akcji wyglądają bardzo filmowo,
- projekt postaci i potworów,
- bardzo dobrze zaprojektowane znajdźki.
Wady
- brak polskiej wersji językowej,
- części graczy może nie pasować podejście do niektórych jump scare’ów,
- zauważalne i dokuczliwe problemy techniczne.