The Last of Us: Odcinek 1 – Recenzja [SPOILERY]

W ostatnim czasie zrobiło się naprawdę głośno o serialu na podstawie kultowej gry The Last of Us. Samą grę znam bardzo dobrze i jest to jedna z moich ulubionych produkcji. Nie ideał, ale zdecydowanie góra osobistego rankingu. Nie tak dawno nawet sobie odświeżałem tę historię za sprawą wydanego na PS5 Part I, gdzie z przyjemnością zdobyłem platynowy pucharek. Swoją drogą poradnik jest na stronie. Tak więc należę do ludzi bardzo zainteresowanych tym, jak wypadła ta adaptacja. By się przekonać postanowiłem specjalnie zaopatrzyć się w HBO Max. The last of Us: Odcinek 1 – zapraszam do przeczytania mojej opinii.

Muszę przyznać, że mimo pierwszych pozytywnych opinii od krytyków – ten siedzący w głowie sceptycyzm mnie nie opuścił. Po pierwsze – gry jakoś nie radziły sobie do tej pory często w przekładaniu ich na filmy. Trafiały się pozycje zadowalające, ale z reguły raczej zawodziły, a czasem nawet bardzo – jak ostatnia nieudana próba przeniesienia marki Resident Evil na serial. Dodatkowo moje obawy pogłębiły także Pierścienie Władzy oraz drugi sezon Wiedźmina, o Rodowodzie Krwi nie wspominając.  Na szczęście z dniem premiery okazało się, że najnowszy hit HBO zyskuje nieporównywalnie lepsze przyjęcie także u zwykłych widzów. Z zaciekawieniem, tuż po pracy zasiadłem do seansu.

Postaram się w zasadzie na podstawie kilku fragmentów odnieść się do całego odcinka, porównywać je do growego pierwowzoru i opisać co mi się spodobało, a co nie. Jeśli drogi czytelniku jeszcze nie miałeś okazji oglądać to ostrzegam, że dalsza część tekstu będzie srogo spoilerowa.

Zacznijmy od początku…

Serial otwiera program wzorowany na klasycznych naukowych pogadankach. Uzyskujemy w nim krótkie wyjaśnienie zagrożenia z jakim niebawem przyjdzie się mierzyć ludzkości w tym świecie. Sympatycznie wprowadza to ogólny zarys naukowy i dodatkowo z uwagi na motyw ocieplenia klimatu zasiewa w głowie nutkę „a gdyby tak się stało naprawdę”. Po zakończeniu rozmowy ekspertów pojawia się intro z żywcem wyjętym motywem muzycznym z gry, co od razu nastraja pozytywnie osoby ceniące pierwowzór. Potem przechodzimy do właściwego prologu. I tu już na pierwszym ujęciu od razu rzucił mi się w oczy miły smaczek. Gra zaczyna się bowiem widokiem na białą zasłonę okienną falującą na wietrze. Dokładnie taki widok towarzyszył nam w głównym menu gry. Miła rzecz, a podobnych detali będzie można wyszukiwać więcej. W prologu, zupełnie jak w grze, przyjdzie nam wejść do tego świata oczami Sary – córki Joela. Tu fani odwzorowywania postaci zgodnie z pierwowzorem mogą kręcić nosem z dwóch względów. Po pierwsze wygląda zupełnie inaczej, a po drugie jest zdecydowanie starsza. Nie ma to jednak większego znaczenia w kontekście historii i na szczęście jednak aktorka bardzo dobrze wciela się w tę rolę.

W serialu ogólnie dostaliśmy poszerzony ten krótki etap przed właściwą historią. Lepiej niż w grze jest budowane stopniowe napięcie pokazujące, że coś w tym świecie się zaczyna sypać. Tu w radiu informacje o zamieszkach, tam interwencje służb porządkowych. Nawet taki detal, jak drgająca ręka jednego z uczniów w szkole ładnie pokazuje powoli drobne alarmowe sytuacje. A esencją niepokoju jest scena, w której Sara pożycza film od sąsiadki, gdzie w tle widzimy, że coś złego dzieje się ze starszą panią. 

I w końcu natrafiamy na moment dokładnie znany z gry, czyli wręczenie Joelowi prezentu urodzinowego. Jest to jedna z tych scen przeniesionych niemalże 1:1. Nadchodzi noc i grający powoli przygotowują się na to, co ma się wydarzyć. Dużym plusem serialu jest dodatkowy dialog wyjaśniający dlaczego w ogóle tej nocy nie było Joela w domu, gdy Sara się obudziła. Musiał jechać po brata, bo ten wylądował w areszcie. Swoją drogą kolejna zła wskazówka – aresztowali go, bo bronił kelnerki, która została bez powodu zaatakowana przez jakiegoś typa. Zaczyna się…

Pandemia zyskuje na sile

Sara w serialu nie natrafia jednak na klimatyczny, zsynchronizowany wybuch relacjonowany w telewizji i dziejący się gdzieś nieopodal. Ma ona jednak bardziej niebezpieczną „przygodę”. Wychodzi na ulicę i udaje się do sąsiadki widząc otwarte drzwi. A tam niepokojąca wcześniej zarażona babcia już dobrała się do rodziny. Pierwsza faza zarażonych w serialu oddana jest fantastycznie. Lepiej nawet niż w grze za sprawą tych wystających z ust fragmentów grzyba. To dużo bardziej przerażający widok niż po prostu szaleni obdrapańcy znani z gry. Dziewczynce udaje się uciec trafiając wprost na Tommy’ego i Joela, który kładzie napastnika kluczem. Przyznam, że bardziej podobała mi scena wybicia szyby przez sąsiada w grze i zastrzeleniu go przez Joela, aczkolwiek ta mała gonitwa też miała klimat. Trója wsiada do samochodu i odjeżdża – początkowa sekwencja jazdy bardzo przypomina tę z gry. Bardzo podobne mijanie radiowozów na sygnałach czy płonącego domostwa i zablokowanej drogi. 

Po tym trafiamy do miasteczka i majstersztyku sekwencji początkowej gry. W serialu odbywa się to jednak nieco inaczej. Nie ma zderzenia z innym samochodem. Zamiast tego obserwujemy katastrofę samolotu. No i powiem, że to zrobiło wrażenie. Niestety po wyjściu z wraku pojazdu do samego finału serial przegrywa z grą. W grze mamy okazję biec z Sarą na rękach, widząc jak zarażeni tuż obok atakują innych ludzi, jakiś samochód wjeżdża wprost w stację benzynową, powodując eksplozję, widzimy płonące kino i czeka nas ucieczka przed zarażonymi oraz zostawienie Tommy’ego, by jakoś zablokował drzwi. W serialu zaś już na początku Joel rozdziela się z bratem i ucieka tylko przez jakiś bar goniony przez pojedynczego zarażonego. Mniej tu emocji i poczucia tego ogromu grozy. Nie zapominając o cieniu ścigającego nas świrusa.No i następuje kultowa, wyciskająca łzy scena, gdzie Joel traci swoją córkę. Udało się tu oddać to poczucie beznadziei. Zarówno aktorka odgrywająca Sarę, jak i Pedro Pascal fantastycznie się spisali. Czy ktoś grał już w grę, czy nie może go to autentycznie chwycić za serce.

Potem następuje przeskok o 20 lat do przodu i tu się zawiodłem. Po pierwsze liczyłem jednak, że w serialu uchylą rąbka tajemnicy o działalności Joela i Tommy’ego w początkach epidemii. Jeszcze nic straconego, bo to dopiero pierwszy odcinek, ale tu była dobra okazja, by pokazać coś więcej. Po drugie – w grze tu następowały napisy, a wśród nich pojawiały się bardzo klimatyczne głosy z radia, czy telewizji relacjonujące ogólną sytuację na świecie. Tego też mi zabrakło.

Nim spotykamy starszego Joela czeka nas jeszcze niewielka scenka pokazująca, że jest to świat brutalny i ocaleni się nie cackają. Dzieciak, którego znaleziono i wykryto zarażenie jest na miejscu usypiany przez służby. A potem mamy wgląd na codzienność ocalałych. Ciężka praca za kartki na jedzenie, palenie zwłok zarażonych czy publiczne egzekucje tych, co nie chcieli się dostosować do zasad. Podobnie jak miało to miejsce w grze. A Joel dość sprawnie się w tym ogólnym syfie odnajduje. Pojawia się wątek przemytnika Roberta, za którym podążamy w grze. Jest on jednak przedstawiony inaczej, bo nie ma żadnej strzelaniny. Tess namawia Joela do bardziej pokojowego rozwiązania. Na miejscu jednak okazuje się, że Robert nie tylko wrobił głównego bohatera, ale i świetlików, za co przypłacił życiem. Z jednej strony szkoda, bo gonitwa i walka dobrze pokazywała w grze, że Joel się nie cacka. Z drugiej strony dużo lepiej spięło to spotkanie z Marlene, która nie pojawiła się znikąd ranna i potrzebująca pomocy. No i płynniej pojawił się wątek z Ellie.

 

Co z tą Ellie?

Jeśli chodzi o Ellie w międzyczasie mogliśmy zobaczyć ją w siedzibie świetlików, gdzie była przetrzymywana. I tam średnio mi ona pasowała. Bo tak, dziewczyna była buntownicza i nie szczędziła brzydkich słów. Jednak w serialu trochę za bardzo to poszło. Taką Ellie w grach widziałem dopiero po przejściach. Np. w akcie „Zima”, gdy opiekowała się rannym Joelem i została złapana. Na tym etapie jednak powinna być mniej porywcza. Same świetliki jednak wypadają tu lepiej, bo mamy pokazane, że mają jakiś plan, czego w grze zabrakło. Tam bardziej wydawało się wszystko dziełem przypadku.

Początek znajomości z Joelem jest zadowalający. Dobrze wypadła scena, gdy ją sprawnie obala i odbiera nóż – już tu coś zaiskrzyło. Moim zdaniem jednak za szybko się zgodzili na jej przetransportowanie. Mógł być trochę bardziej niechętny, jak w grze, ale trudno. Przed samą podróżą mamy kolejną scenę żywcem wyciętą z gry, gdy Ellie zwraca uwagę, że Joel ma zepsuty zegarek, a ten tylko na chwilę wyrazem twarzy daje po sobie poznać, że coś poczuł. Do tego pojawia się też nowość w postaci wątku o kontaktowaniu się Joela z Billem poprzez kod na postawie utworów w radiu. 

Ogólny początek podróży nocą podczas burzy jest skrócony względem gry. Nie ma bowiem przed nami tak dużej sekwencji skradankowej. Stosunkowo szybko bohaterowie wpadają na żołnierza, który postanawia sprawdzić, czy nie są zarażeni i podobnie jak w grze – obrywa od Ellie nożem. Potem jednak Joel szybko włącza się do akcji i tu mamy coś nowego. Pokazana jest jego trauma związana z tym mierzącym do niego żołnierzem, która przypomina mu śmierć Sary. No i tu bohater pokazuje, jak potrafi się brutalnie obejść z przeciwnikiem. Więc czego nie widzieliśmy na Robercie, mogliśmy dostać tu. Swoją drogą Ellie też akurat wypada w tej scenie świetnie patrząc z zaciekawieniem na całe zdarzenie. 

Po wyeliminowaniu przeciwnika, Joel i Tess wydawałoby dość szybko dochodzą do porządku z faktem, że Ellie jest zarażona. W grze to jeszcze powróciło i mam nadzieję, że w serialu też tak będzie. Bo jednak to jest konkretny temat do obgadania w tym świecie. Bohaterowie jednak szybko się oddalają, by uniknąć wojska i kierują do centrum miasta i widocznych w świetle błyskawic zniszczonych wieżowców. Co po raz kolejny jest obrazkiem dosłownie z gry wyjętym. I na tym odcinek się kończy.

 

Aktorski majstersztyk

Pod kątem doboru aktorów na tym etapie w zasadzie ciężko jest na co marudzić. Pedro Pascal fantastycznie sobie poradził z wcieleniem się w Joela. Bella Ramsey na bazie pierwszego odcinka wypada nieco gorzej z opisanych wyżej scen, ale odbiór się może jeszcze zmienić, bo wiele przed nami. Przede wszystkim istotne jest to, że zapowiada się na dobrze odegraną relację, bo już dało się to poczuć. Pozostali aktorzy też wypadają solidnie. Tommy nie miał wiele czasu na razie, ale naprawdę pasuje jako brat do wyglądu Joela. No i Marlene to wyjęta wprost z gry przywódczyni świetlików. Swoją drogą nic dziwnego, skoro to dokładnie ta sama aktorka, która użyczała głosu tej postaci w grze.

Na koniec warto zwrócić jednak uwagę na pewną różnicę. W grze epidemia wybuchła w roku 2013, natomiast w serialu w 2003. To jednak 10 lat różnicy. Ciekawi mnie, czy wynikną z tego jakieś większe zmiany. Taki wybór miałby sens w przypadku wrzucenia retrospekcji do czasów początku epidemii. Wcześniejsze lata wykluczają takie poleganie na socialmediach, co miałoby wpływ na cały przebieg pandemii i tego jak ludzie się przygotowali do niej. Bo jeśli chodzi o skok technologiczny, to raczej nie powinno to generować większej różnicy.

No i nie wiem jak Wy, ale ja tam jestem zadowolony. Naprawdę solidnie wypadł ten pierwszy odcinek dając nadzieję na udaną adaptację. Czuć tu bardzo mocno szacunek do materiału źródłowego. Rzecz, której ostatnio często brakuje naprawdę wielu filmom i serialom. Mam nadzieję, że w dalszej części to się utrzyma i sukces serialu pokaże wreszcie tym innym niewypałom jak się powinno podchodzić do tematu. Wszystko się może jeszcze zdarzyć, ale wątpię, by po tak dobrym początku ruszyło to dalej w jakąś złą stronę.