Transference – Opinia

3.5/5

Transference od początku intrygowało swoim istnieniem, gdyż było współtworzone przez SpectreVision, studio produkcji filmowej, którego jednym z założycieli jest znany aktor Elijah Wood. Próby łączenia gier z filmami pojawiały się już od dawna, tak naprawdę odkąd do głosu doszły nośniki optyczne, mogące pomieścić odpowiednią ilość danych. Po wstępnej modzie i wątpliwych sukcesach większości takich produkcji przez wiele lat pomysł ten nie był masowo używany. Transference nie podąża do końca trendem gier takich jak 7th Guest czy nawet Myst, gdyż występujące w nim postaci są renderowane w silniku gry. Zawiera jednak przerywniki filmowe, w których grają prawdziwi aktorzy a twarz Wooda, która promuje grę w mediach wymusza wręcz myślenie o Transference inaczej niż jak o zwykłej grze.

Jump scare’y w Transference pojawiają się kilkakrotnie

Zacznijmy jednak od samej historii. Wprowadzenie do gry przedstawione jest przez nagranie Raymonda Hayesa, którego celem jest przeniesienie stanu umysłu ludzkiego do przestrzeni wirtualnej. Jego praca, jak to z takimi naukowcami bywa, coraz bardziej popycha go w ramiona szaleństwa i oddala od  żony Katherine i syna Benjamina. Zwiedzając ich mieszkanie, gdzie odbywa się większa część gry, i przyglądając się różnym przedmiotom, budujemy sobie obraz rodziny Hayesów i dowiadujemy się o nękających ich problemach i poświęceniach, które zdecydowali się ponieść, aby wspierać marzenia ojca. W zwiedzanym świecie nic nie jest jednak normalne. Już w jednej z początkowych scen po raz pierwszy spotykamy czarno-czerwonego, 'cyfrowego’ potwora, który zdaje się atakować zarówno gracza jak i pozostałe postaci. Dodatkowo, korzystając z włącznikach świateł na ścianach możemy przenosić się między 'wymiarami’, dzięki czemu te same lokacje w domu wyglądają inaczej, zawierają inne przedmioty i odpowiadają innemu członkowi rodziny.

Raymondowi zabrakło kartek i musiał zabrać się za ściany

Celem gracza, którego właściwa tożsamość pozostała dla mnie do tej pory zagadką, jest 'zsynchronizowanie’ Raya, Kat i Bena, połączenie ich we wspólnym wymiarze, poprzez zebranie czterech kryształów i umieszczenie ich w urządzeniu, najprawdopodobniej zaprojektowanym przez ojca. Przedmioty te dostajemy od gry w 'nagrodę’ za rozwiązanie kolejnych zagadek, które blokują nasz postęp. Te intelektualne przeszkody nie należą do najtrudniejszych, a gra dodatkowo w ciekawy sposób wspomaga gracza, ograniczając frustrację. Robi to przez podpowiedzi audio, na przykład grając dźwięki pianina, co ma nakierować gracza w kierunku tego instrumentu, gdzie czeka na niego kolejna zagadka. W innych miejscach, przedmioty, które nie są tylko częścią otoczki fabularnej, lecz stanowią element wyzwania logicznego, drżą lub mienią się bardziej od pozostałych, co jest naprawdę pomocne, gdyż rzeczy do podniesienia i obejrzenia jest w Transference dziesiątki. W typowym zabiegu dla gier z pogranicza gatunku 'symulatorów chodzenia’, a do takich niewątpliwie zaliczyłbym Transference, będziemy też mogli znaleźć dodatkowe dzienniki audio i wideo, które pomagają rozjaśnić trochę historię, w której bierzemy udział lub obserwujemy.

Muszę przyznać, że jestem pewien, że nie zrozumiałem wszystkiego, co Transference chciało mi przekazać w warstwie fabularnej. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć czy dobrze interpretuję zakończenie. Mimo iż nie znam całej twórczości tego reżysera, miałem uczucie, że oglądam historię napisaną przez Davida Lyncha. Niby wszystko do siebie pasuje, układanka zaczyna nabierać kształtów, lecz kolejna zmiana wymiaru, kolejny dziennik audio, rzuca nowe światło, które zmusza do zastanowienia się nad całością od nowa. Zdecydowanie pomogło obejrzenie filmików dodatkowych, które przynajmniej wytłumaczyły co stało się z rodziną Hayesów w świecie rzeczywistym. To, co dzieje się w innych wymiarach jest dla mnie ciągle zagadką. Lubię, jak gry i filmy oferują coś więcej niż tylko płytką historię o bohaterach, ratujących świat. Transference przerosło jednak moje zdolności nadążania za fabułą i nie wiem czy jest to problem mój czy gry.

Jedna z kilku zagadek w grze wymaga uzupełnienia hasła, które otworzy drzwi

Istotny może być też fakt, że dla osób, które nie mają problemów z zagadkami, gra może zająć niecałą godzinę. Oczywiście podnoszenie wszystkich przedmiotów, słuchanie wszystkich komentarzy i oglądanie wszystkich dodatkowych filmów przedłuży czas gry może o drugie tyle, lecz na pewno nie można mówić o długiej przygodzie. Z drugiej strony, jest to czas porównywalny z czasem typowego filmu, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę kto współtworzył tę grę. Pod względem mechanicznym dostajemy tytuł, który przypomina Gone Home polane dużą łyżką sosu grozy. Co prawda, w grze studia Fullbright też panowała atmosfera niepewności, w Transference zastosowane są typowe zabiegi horrorowe, takie jak głośne, skrzeczące hałasy czy niespodziewane pojawianie się na ekranie strasznych postaci. Nie chcę przez to powiedzieć, że gra ogranicza się tylko do takich tanich sztuczek, aby budować napięcie. Ja czułem jeżący się włos przez większą część pierwszego, a nawet drugiego, przejścia tej gry, więc atmosfera budowana jest dobrze. Na tyle dobrze, że po pierwszych kilku scenach zrezygnowałem z ogrywania Transference w PSVR i przełączyłem się na telewizor. Cóż, nie jestem fanem horrorów.

Czy warto dać Transference szansę? Gra wykonana jest bardzo poprawnie w kontekście gatunku, do którego należy. Świat 'symulatora chodzenia’ zbudowany jest tak, jak do tego przywykliśmy a zagadki mają odpowiedni poziom trudności. Czas trwania może działać na niekorzyść tego tytułu, a cena powyżej 100 złotych nie poprawia jego sytuacji. Jeśli jednak Gone Home czy Tacoma to gry, które wysoko cenicie, Transference doskonale odnajdzie się w tym towarzystwie.

 

Plusy:

  • atmosfera grozy,
  • przedmioty i dzienniki budujące świat gry.

Minusy:

  • przekombinowana historia,
  • ’straszące’ zagrywki z tanich horrorów.
Grę do opinii udostępnił wydawca - Ubisoft Polska.