Vampire: The Masquerade – Swansong – Opinia

by
9 lipca 2022
1
3/5
Opis:

Wciel się w 3 wampiry, korzystaj rozsądnie ze swoich mocy i osiągnij właściwą równowagę pomiędzy człowieczą i zwierzęcą naturą w pasjonującej opowieści, w której twoje wybory zdecydują o losie Bostonu. Oparta na kultowej grze fabularnej i opracowana przez specjalistów gatunku gra Vampire: The Masquerade – Swansong to RPG, w którym każdy wybór decyduje o dalszych losach trzech głównych postaci oraz bostońskiej Camarilli.

Vampire: The Masquerade – Swansong to najnowsza gra od Big Bad Wolf, studia odpowiedzialnego za The Council, w mojej opinii bardzo udanej epizodycznej przygodówki z elementami RPG. Podobnie jak w ich pierwszej grze, postawiono na pokrewny schemat rozgrywki, zaś akcję umieszczono w znanym i ostatnio dość mocno eksploatowanym uniwersum Świata Mroku.

W grze wcielamy się w trójkę wampirów, których poczynaniami kierujemy naprzemiennie w kolejnych rozdziałach: Emem Louis, Galeba Bazory oraz Leyshę. Bohaterowie reprezentują różne klany, mające swoje korzenie w papierowym systemie Wampir: Maskarada, a których cechy charakterystyczne zostały pieczołowicie przeniesione do gry wideo. Leysha, reprezentująca Malkavian, to niestabilna osobowość zmagająca się z chorobami psychicznymi, którą od czasu do czasu nawiedzają wizje i przeczucia. Galeb, wytworny arystokrata, jak na prawdziwego Ventrue przystało, pod żadnym pozorem nie posili się szczurem, a nawet w przypadku zaspokajania pragnienia krwią śmiertelników jego menu jest mocno ograniczone. Emem z klanu Toreador, jest zdecydowanie mniej wybredna kulinarnie, a jej pochodzenie słusznie wskazuje, że mamy do czynienia z niezależnym i nieco buntowniczym charakterem z zapędami artystycznymi.

Nasi bohaterowie są członkami Camarilli, wpływowej bostońskiej sekty, zrzeszającej wampiry z wyższych sfer, których celem jest utrzymanie Maskarady. Czym jednak jest wspomniana Maskarada? Otóż to swoistego rodzaju misternie zaplanowana intryga, mająca na celu ukrycie faktu istnienia wampirów przed śmiertelnikami, poprzez stosowanie rozmaitych zabiegów, które będą „zasłaniać oczy żywym”. Wampiry muszą uniknąć wykrycia przez Drugą Inkwizycję, tajny międzynarodowy spisek, mający na celu wytępienie nieumarłych. I o ile Druga Inkwizycja dąży do całkowitej eksterminacji krwiopijców, o tyle członkowie Camarilli, nierzadko spragnieni i stojący w obliczu impulsów krwi, walczą o przetrwanie ludzkości. Jak sami podkreślają, są „pasterzami stad ślepych ludzi”.

Warstwa fabularna to jasny punkt produkcji Big Bad Wolf. Historia jest spójna, dobrze napisana i, co ważne, wciągająca. Jako że mamy do czynienia z grą RPG pozbawioną walki, to właśnie dialogi będą jej substytutem. Poza zwykłymi konwersacjami, od czasu do czasu przyjdzie nam się brać udział w konfrontacjach, swoistego rodzaju słownej szermierki, gdzie naszym zadaniem będzie zwycięstwo poprzez dobrnięcie do końca potyczki nie przekraczając określonej liczby błędów. Każdy wygrany pojedynek da nam punkty doświadczenia, które będziemy mogli przeznaczyć na rozwój umiejętności, które to z większą łatwością pozwolą wygrywać późniejsze potyczki. Z kolei każda kolejna przegrana skutecznie ograniczy nam możliwość rozwoju postaci, a szczęśliwe zakończenie coraz bardziej się oddali.

Gra pomimo pozornie liniowej konstrukcji, pozwala kończyć poszczególne akty opowieści na rozmaite sposoby, a na końcu każdego pojawia się podsumowanie mówiące które cele udało nam się zrealizować, a które pominęliśmy. Wtedy mamy też możliwość zainwestowania zdobytych punktów doświadczenia w atrybuty postaci lub umiejętności. Te ostatnie z kolei podzielone są na trzy kategorie – dialog, eksploracja oraz wiedza. Przykładowo, chcąc rozwinąć umiejętności dialogowe, możemy zainwestować doświadczenie w retorykę, zastraszanie, perswazję lub psychologię. Retoryka pomaga w rozpoznaniu konwenansów społecznych, zastraszanie zmusza przeciwnika do posłuszeństwa za pomocą werbalnej presji, perswazja ma celu przekonać interlokutora do przyjęcia naszego punktu widzenia za pomocą logicznych argumentów, wreszcie psychologia pomaga manipulować rozmówcami poprzez granie na ich emocjach. Oczywiście, zostajemy zmuszeni do ulepszenia jednych zdolności kosztem innych, a że na różnych rozmówców działają różne metody, wygrywanie werbalnych pojedynków jest ciężką sztuką, a już na pewno w początkowej fazie gry.

Pod względem graficznym Swansong jest dość nierówne. Elementy otoczenia prezentują się schludnie i funkcjonalnie, czego niestety nie można powiedzieć o samych postaciach, ze szczególnym naciskiem na ich twarze. Ich animacja, mimika i nieco „drewniany” wygląd sprawiają naprawdę kiepskie wrażenie na tle pozostałych obiektów. I można by to było przeboleć, gdyby sedno rozgrywki nie oscylowało wokół toczenia rozmów, tutaj jednak tego rodzaju niedopracowanie nie powinno mieć miejsca.

Gra nie prowadzi gracza za rączkę. Wręcz przeciwnie, to sam grający musi wydedukować kolejne kroki, czy to szukając tropów w konwersacjach, czy też poprzez interakcje z otoczeniem. Czasami o popchnięciu akcji decyduje dostrzeżenie maleńkiego przedmiotu, obok którego przebiegaliśmy dziesiątki razy. Jeśli do tego dodać, że przestrzenie do eksploracji bywają naprawdę duże i złożone, możemy spędzić więcej czasu niż byśmy chcieli „polując na piksele”. Z drugiej strony cieszy fakt, że nie jest to „samograj” pokroju przygodówek od Telltale i wymaga od gracza więcej, niż tylko wybieranie opcji dialogowych.

Istotnie, występują tu liczne zagadki i choć znaczna ich część sprowadza się do odgadnięcia prawidłowego szyfru, służącego na przykład do otwarcia drzwi, są też innego rodzaju zadania, jak chociażby przesuwanie kamiennych kręgów w taki sposób, aby krew mogła przedostać się do piedestału i aktywować windę. Poziom trudności łamigłówek jest dość dobrze wyważony, choć muszę przyznać, że w przypadku niektórych dawał się odczuć dysonans ludonarracyjny. Dobrym przykładem są wspomniane kamienne kręgi – w mojej opinii, umieszczenie tej zagadki zaburza imersję i sprawia wrażenie nie pasującego do całości elementu.

Kilka słów należy wspomnieć o warstwie dźwiękowej. Po pierwsze, każdy linia dialogowa jest udźwiękowiona, co więcej voice acting stoi na naprawdę dobrym poziomie. Za muzykę, podobnie jak w poprzedniej grze Big Bad Wolf, odpowiedzialny jest francuski kompozytor Olivier Deriviere, który zdążył już nas przyzwyczaić, że poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Jak możemy się domyślać, i tutaj stanął na wysokości zadania i zaserwował niezwykle smaczne i zróżnicowane kąski. Począwszy od cięższych rockowych brzmień w postaci The Night Has Come, które możemy usłyszeć na napisach końcowych, poprzez jazzowe Play with a Prey, czy nieco psychodeliczne Broken Mind, na dark ambientowym Nightmare skończywszy. Będąc tłem dla eksploracji, muzyka umiejętnie intensyfikuje atmosferę, zaś przy podkreślaniu dramatycznych wydarzeń, w istocie wysuwa się krok naprzód. Pozostaje tylko podsumować – chapeau bas, monsieur Deriviere.

Gra nie jest długa, ale i nie ukończymy jej w jeden wieczór. Pierwsze przejście zajęło mi nieco ponad 20 godzin, a starałem się przy tym zaglądać w każdy zakamarek i przeczytać wszystkie dostępne w grze zapiski, tak aby otrzymać możliwie najpełniejsze doświadczenie. Niestety, nie do końca mi się to udało, a moje kluczowe wyboru dotyczące rozwoju postaci okazały się chybione, przez co nie mogłem odpowiednio reagować na późniejsze wydarzenia. W dużej mierze z racji faktu, iż nie mamy jasności, co nas czeka w kolejnym rozdziale, a nasza inwestycja w konkretne umiejętności równie dobrze mogłaby polegać na rzucie kością. I tak naprawdę nie jestem do końca pewien, czy brać to na karb mojej fatalnej zdolności predykcji, czy też nie do końca trafnych decyzji na poziomie konstrukcji gry.

Ogólne wrażenie psują także występujące w grze błędy. Raz zdarzyło mi się, że nie mogłem obracać kamerą w gorę i w dół, co w połączeniu z faktem, że aby posunąć akcję, musiałem kliknąć wysoko znajdujący się ekran, pozostało mi jedynie wyjście do głównego menu i wczytanie ostatniego punktu kontrolnego. Kilka razy zdarzyło mi się także, że gra przestała reagować na moje, jak się później okazało, poprawne działania, przez co nie mogłem iść dalej, tracąc czas na szukanie alternatywnego rozwiązania. Na szczęście i tutaj pomógł powrót do menu i ponowny start od checkpointa.

Podsumowując Vampire The Masquerade: Swansong, to dobry tytuł, zrobiony z pietyzmem przez ludzi głęboko zanurzonych w uniwersum, posiadający jednak kilka mankamentów, które psują dobre ogólne wrażenie. Jeśli jesteś w stanie przymknąć oko na wspomniane niedostatki, zarówno graficzne, jak i gameplayowe i dasz się porwać fabule, czeka Cię co najmniej kilkanaście godzin ciekawej, wampirzej historii.

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

To dobry tytuł, zrobiony z pietyzmem przez ludzi głęboko zanurzonych w uniwersum, posiadający jednak kilka mankamentów, które psują dobre ogólne wrażenie.

Zalety

  • szacunek dla materiału źródłowego,
  • warstwa fabularna,
  • dialogi,
  • muzyka.

Wady

  • nierówna grafika,
  • okazjonalne błędy,
  • niespójne mechaniki.