Za dema nie łapię prawie nigdy. Nawet jeśli przychodzi festiwal na Steam i na coś szczególnie czekam, to dzisiejszy ogrom nowych pozycji rzadko mi na to pozwala – tłumaczę sobie, że lepiej poczekać na pełniaka. Wyjątkiem od reguły podzielę się dzisiaj, ale paradoksalnie nie dlatego, że to demo jest tak dobre, a dlatego, że poprzednia część tej serii została tak brutalnie pominięta przez wszystkich. Mam nadzieję, że druga dowiezie podobną jakość w momencie premiery.
Descend Into Madness
W październiku 2023 roku na wszystkie sprzęty zawitał Vlad Circus: Descend Into Madness. Jak mało która gra wykorzystał on swoje 5 minut. Jeśli jakiś tytuł, szczególnie mniejszy, ma zaledwie chwilę, żeby chwycić za gardło i podpowiedzieć graczowi, że tu warto zostać dłużej, to on to zrobił świetnie. Przenosił nas do czasów, kiedy cyrki były dobrze prosperującym biznesem. Dawały chwile wytchnienia. Cieszyły i zachwycały odwiedzających, ale przede wszystkim były bezpiecznym miejscem dla odmieńców. Pozwalały na akceptowalne życie tym publicznie nieakceptowanym.
My podpinaliśmy się do tej historii 8 lat po wielkim pożarze tytułowego cyrku, za który obwiniony został brat właściciela, Josef. Ci, którym udało się przetrwać, rozeszli się we wszystkie strony świata, po czym po latach dostali jakąś złudną obietnicę odbudowy. Naszym protagonistą był klaun Oliver Mills, nad którym wciąż wisiało widmo ognistej traumy. Od lat był pacjentem w szpitalu psychiatrycznym i cały czas musi zażywać leki nieznanego pochodzenia. W głowie mętlik, a starzy znajomi wracają do jego życia ze swoim zestawem problemów.
I ta psychodela mnie pochłonęła. Była zgrabnie opowiedzianą historią, która dopiero pod koniec się wykoleiła w moich oczach. Nie jest to żaden tytuł najwyższej próby, a pikselowa gra przygodowa z elementami survival horroru – nawet pokuszę się o nazwanie jej małym hidden gemem. Znajdziecie w niej walkę, zagadki, ale to głównie zagęszczająca się atmosfera, świetne dialogi i fajna historia zatrzymają na dłużej.
Curse of Asmodeus
Ucieszyłem się, że studio Indiesruption nie zrezygnowało z tego uniwersum i planuje opowiedzieć kolejny rozdział historii, rozbudowując jednocześnie ten znany z pierwowzoru. Znów próbie poddane będzie to, co realne, a co wytworem chorej wyobraźni. Tym razem wcielimy się we wspomnianego Josefa, który w jedynce był tylko częścią wspomnień i pogardy członków zespołu. Wszystko wskazuje na to, że hasła o jego śmierci były przedwczesne, bo wybudza się on na naszych oczach w bardzo ciężkim stanie i ze zdeformowaną twarzą. Jest obiektem badań jakiegoś ośrodka, który przejawia dziwną fascynację demonem Asmodeusem.
Spotkamy więc ponownie zestaw postaci niepoczytalnych. Co gorsza, każde spojrzenie w lustrze na swoją “nową twarz”, odświeży pamięć i przypomni momenty sprzed wypadku. To dlatego całość dopisuje nowy rozdział, wyjaśniając jednocześnie ten znany. Gra ma cały czas działać w dwóch strefach czasowych, co patrząc po jakości poprzedniej odsłony, potęguje mój entuzjazm. Może to naiwne, ale ufam, że szykują tam trafne fabularne twisty.
Szkoda, że na ten moment muszę się opierać głównie na takich mrzonkach, bo demo dwójki nie jest tak dobre na pierwszych metrach, jak Descend Into Madness. Tam od pierwszych chwil byłeś w tym świecie. Czułeś intrygę i chciałeś odwiedzić każdy pokój tej posiadłości – choć gra jest zbudowana tak, żeby otwierać je przed Tobą stopniowo. Tu na ten moment jestem rozdarty. Widać, że ten ośrodek jest daleki od normalności, a biegająca zakonnica to jakaś definicja szaleństwa, ale nie wiem, czy to wystarczy.
Dalej taplamy się w (niekoniecznie moich ulubionych) pikselach, a grafika, choć bazująca na ponurej aurze, może zostać uznana za dość biedną. Najgorsze, że Josef, podobnie jak wtedy Oliver, znów ma problemy z tempem poruszania się. Tu jego powolny krok jest podyktowany ciężkim urazem, a tam klaun męczył się, co kilka metrów. Oby chłop od klątwy Asmodeusa odzyskał trochę wigoru i pokazał, że jakieś wnioski z pierwowzoru zostały wyciągnięte, bo takie sztuczki z wolnym poruszaniem się, nawet jeśli są podyktowane fabularnie, zawsze będę odbierał jako kulę u nogi – bo jak inaczej?! Chcę postać dynamiczną, zwinną, a jak Wy chcecie, żebym bardziej się wczuł i podziwiał otoczenie, to zmuście mnie do tego jego jakością, a nie rzuceniem gameplayowej kłody.
Demo Vlad Circus: Curse of Asmodeus to zaledwie 45 minut historii, gdzie rozwiążemy kilka zagadek i połączymy parę przedmiotów. Zaledwie liźniemy mechaniki doskonale wszystkim znane. Nie zrobili oni tu nic, żeby zaintrygować nowych odbiorców. Rozumiem, że taki fabularny prequelo-sequel jest w głównej mierze kierowany do obeznanych, ale w takim razie, po co demo? My już wiemy, że chcemy zanurzyć się tam ponownie i taki garść oczywistości nic nam nie dał. Fajnie, że mogłem spotkać niektóre ze znanych postaci, ale na razie ich obecność była związana z dość pokraczną sekwencją ukrywania się przed ich wzrokiem – w wyznaczonych punktach, bo to przygodówka, a nie skradanka. Czekam na więcej, wierzę, że będzie dobrze, ale na osądy przyjdzie czas. Tekst należy traktować jako polecajkę dla pierwszej odsłony, która będzie niezbędna dla pełnego obrazu drugiej.