Przez ostatnie lata branża wrestlingu przeżywa prawdziwy renesans. To już nie jest świat WWE i „reszty”. Sceny niezależna, już dawno przestała być grupką entuzjastów, która spotyka się w garażu, by nasmarować się olejem roślinnym, poobijać się po ringu zrobionym z prześcieradeł i upamiętnić wszystko na kasetach VHS. Gale organizowane przez takie federacje jak ROH czy NJPW ściągają tłumy z całego świata, a fani wrestlingu dają dowód na to, że jeśli impreza jest przemyślana i dobrze zorganizowana to nie musi mieć biało czerwonego logotypu WWE by stawić się na nią tłumnie. To prawdziwa alternatywa dla zawodników, którzy z różnych względów nie chcą trafić do WWE.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Gdy 2K Games przejął licencję do gier spod znaku WWE, podjął bardzo odważną decyzję. Dodał do tytułu datę. Oznacza to, że za każdym razem developer ma zaledwie rok, by nadążyć za coraz to nowszymi trendami i zmianami. W ostatnich latach to prawdziwe wyzwanie, nawet w sytuacji gdy na rynku gier wrestlingowych nie ma się kompletnie żadnej konkurencji. Jakby tego było mało, samo WWE też się zmienia i przechodzi mocną ewolucję. Wszystko za sprawą najważniejszego po samym szefie Paula Michaela Levesque, znanego Wam pewnie bardziej jako Triple H. Jego dywizja NXT ze zwykłej rozwojówki do sprawdzania umiejętności nowicjuszy, przerodziła się w jeden z najlepszych programów na świecie. Niektórzy – w tym i ja – twierdzą, że jakością walk przerasta nawet samo WWE. To HHH podróżuje po całym świecie wyłapując nie tylko najbardziej obiecujące talenty, ale i takie które cieszą się już teraz międzynarodową sławą.
I nie mam tu na myśli tylko mężczyzn. Kobiety, choć w wrestlingu były oczywiście zawsze obecne, pełniły raczej funkcję niestety ozdobną. Jeśli pojawiały się w ringu to tylko po to by męska część publiczności mogła popatrzeć na kobiece wdzięki, bardziej niż na coś, co można by było nazwać walką. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Do federacji trafiły niesamowite zawodniczki, które totalnie zmieniły oblicze kobiecej dywizji. Na ich walki czeka się z utęsknieniem, a za każdym razem gdy ekran na arenie wyświetli takie imiona jak Asuka, Bayley, Charlotte Flair czy Alexa Bliss fani zaczynają szaleć.
Monopol pod presją
Czy WWE 2k19 mimo braku jakiejkolwiek konkurencji nadąża za trendami i światem? Czy w końcu dostaliśmy grę, którą można z czystym sumieniem polecić. A może dalej powinniśmy trzymać kciuki, by w końcu pojawił się inny wydawca, który wymusi na 2K inne podejście do tematu? Odpowiedź niestety nie jest prosta. Cykl roczny niestety nie wychodzi WWE 2K na dobre. Gra rozrosła się już do takich rozmiarów, że jakiekolwiek zmiany wymagałyby ogromnych nakładów pracy, na które najzwyczajniej w świecie nie ma czasu. W dodatku przy tak dużym natłoku nowych zawodników, ciężko jest wymyślać coś co zadowoli fanów i graczy do tego stopnia, by rok w rok chcieli kupować tą samą grę. Na rynku znam tylko jedną markę której to się udaje z powodzeniem. Dlatego z pewną dozą niepewności podchodziłem do edycji 2k19. Z tyłu głowy cały czas mam jak nieudana była zeszłoroczna edycja. Z drugiej strony wiem też, że nie mam co oczekiwać absolutnej rewolucji. Niestety jako fanowi wrestlingu nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się, że jest choć jedna gra, która na poważnie podchodzi do tej tematyki.
YES! YES! YES!
Tym samym jednak przy pisaniu opinii trafiam co roku na ten sam problem. O czym pisać? Gra jest tak ogromna, ale jeśli graliście w jakąkolwiek poprzednią edycję to dokładnie wiecie czego można się spodziewać. Liczba opcji, różnorodności walk, zasad, aren jest dalej przytłaczająca. Odkrycie absolutnie wszystkiego zajmie Wam miesiące. W dodatku nieustannie rozwijane są kreatory. O samych zawodnikach jeszcze wspomnę, ale mamy tu możliwość robienia własnych aren, filmów pod wejściówki, pasów czy nawet walizek pod Money In The Bank. Jeśli kręci Was tworzenie własnej wizji świata wrestlingu to w tym tytule przepadniecie na zawsze. Tryb WWE Universe nadal daje praktycznie nieskończone możliwości walk czy pisania całych scenariuszy, układania sojuszy czy konfliktów pomiędzy poszczególnymi zawodnikami. Skupię się więc na tym co w tym roku szczególnie przykuło moją uwagę.
Zazwyczaj wyznacznikiem danej edycji jest dla mnie tryb kariery, ale w tym roku zacznę od innego trybu. Showcase. W WWE2k19 w całości został poświęcony żywej legendzie, człowiekowi, który jak nikt inny jest w stanie porwać za sobą tłum – Danielowi Bryanowi. Showcase został wyśmienicie zaplanowany i jeśli dobierzecie się do tegorocznej edycji to polecam Wam zacząć właśnie od tego trybu. Po pierwsze nauczycie się nowych mechanik występujących w grze, a po drugie sposób jego realizacji niesamowicie przypadł mi do gustu.
Każda z walk poprzedzona jest materiałem filmowym nagranym przez samego Daniela, który w bardzo otwarty i szczery sposób opowiada o wzlotach i upadkach swojej kariery. Jego wypowiedzi przeplatane są prawdziwymi materiałami z walk – a same walki odgrywamy my. By jednak była zachowana zgodność z historią, w każdej z walk musimy wykonywać pewne mniejsze wyzwania, tak by sama walka, choć kontrolowana przez nas – nawiązywała do historycznego odpowiednika. Szkoda, że wystarczy kilka godzin, by przejść od pierwszej do ostatniej potyczki. Na sam koniec miałem ogromny niedosyt i marzy mi się by właśnie w tym kierunku rozwijała się gra. Chciałbym poznawać historie innych zawodników, właśnie w formie takiej wirtualnej opowieści.
BCW 4 LIFE
Czas przejść do wspomnianego wcześniej trybu kariery, którego szalenie się bałem. Rok temu musiałem się zmuszać by przedostać się dalej, scenariusz był tak płytki i najzwyczajniej w świecie głupi, że stał się dla mnie prawdziwą męczarnią. Z ogromną niepewnością odpalałem więc tegoroczny MyCareer. Tutaj z góry muszę zaznaczyć największą bolączkę gry, którą odkryłem bardzo późno. Seria WWE znana jest z jednego z najlepszych i najbardziej bogatych kreatorów postaci dostępnych na rynku gier wideo. Cuda jakie można tu tworzyć potrafią przechodzić moje najśmielsze oczekiwania. Dodam tylko, że niekoniecznie trzeba tworzyć ludzi…
Wyobraźcie sobie przez chwilę, że na stworzenie swojego wymarzonego zawodnika poświęcacie kilka godzin. Starannie dobieracie mu każdy mięsień na ciele, farbujecie włosy, wybieracie strój, a zabawa przecież na tym się nie kończy. Trzeba jeszcze stworzyć wejściówkę, gdzie w trybie zaawansowanym możecie bawić się światłami, sztucznymi ogniami, ujęciami, ruchami i masą innych rzeczy. Nawet nie wspominam o wyborach odpowiednich ciosów i chwytów, których jest tyle, że zanim po raz pierwszy stawicie się na ringu, może się okazać, że gracie już kilka wieczorów.
W końcu, po godzinach ciężkiej pracy – jest. Wasz zawodnik. Zabieracie się za tryb kariery, spędzacie w nim kilkanaście godzin, budujecie jego siłę, przywiązujecie się, walczycie z całą zaciekłością by dążyć do upragnionego celu, pojawiają się napisy końcowe i… nic. Swojego własnego zawodnika, którego stworzyliście pod tryb kariery nie można przenieść do innych trybów, jak chociażby tryb WWE Universe. Nie można nawet zrobić klona, który pominąłby konieczność ustawiania każdego pieprzyka i stopnia naolejkowania (serio) ciała. Strasznie mnie to zabolało. Zabolało mnie to tym bardziej mocno, że tryb kariery w tym roku jest prawie idealny. Pierwszy raz w historii nasz bohater nie jest niemy, co kompletnie zmienia dynamikę gry. Oczywiście, część kwestii jest nadal pisanych jak w poprzednich tytułach, ale to co najważniejsze i budujące klimat ma pełen podkład głosowy. Nie sądziłem, że tak drobny zabieg potrafi tak zmienić odbiór gry.
Plama dziegciu na pasie mistrzowskim
Zanim jednak wyleję fontannę radosnej tęczy, napiszę o tych złych rzeczach. Niestety w tym roku znów w bezczelny sposób zostało pominięte niemalże całe NXT. Jeśli więc liczycie na dłuższy pobyt w tej dywizji w trybie kariery to możecie zapomnieć. Najbardziej bolącym w oczy elementem jest jednak fakt, że developer kompletnie nie nadąża za rozwojem dywizji kobiet. Nie chodzi już nawet o to, że kampanii nie można rozegrać jako kobieta. W WWE 2k19 wrestlerki dalej występują bardziej jako elementy ozdobne i piszę to z pełnym zrozumieniem tak brutalnych słów. Nie jestem w stanie tego niestety inaczej określić. Moim zdaniem to kolejny przykład jak developera boli brak potrzebnego czasu. Widać, że ta potrzeba jest. Zwiastuny do gry był przeplatane licznymi zawodniczkami, a do zamówień przedpremierowych dawany był kod m.in. na Rondę Rousey. Tymczasem w trybie kariery są praktycznie niewidoczne. Jeśli się pojawiają to tylko po to by z pogadać z wami za kulisami, a jedyny wątek związany ze scenariuszem trybu kariery był niestety słaby. To coś co musi się zmienić, szczególnie jeśli developer nadal liczy na to, że najwięksi fani w przyszłym roku będą skłonni sięgnąć do kieszeni by zapłacić za WWE 2k20.
Pod przykrywką tej warstwy goryczy, mimo wszystko kryje się jeden z najlepszych scenariuszy w grach WWE od lat. Jestem zaskoczony jak dużo jest tu nie tylko o scenie niezależnej, ale o jej istocie i wadze dla światka wrestlingowego. Oczywiście WWE jest pokazane jako to najważniejsze miejsce, które jest marzeniem absolutnie wszystkich, ale nawet już w grze nie można oszukiwać, że jest to jedyna opcja dla zawodnika chcącego prowadzić karierę amerykańskich zapasów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak przyjemnie mi się grało w tym trybie. Bez zbędnych udziwnień, sztucznych wyborów na każdym kroku i obietnic nieliniowości. Choć jest to znów historia z serii „od zera do bohatera” to jest tak skutecznie poprowadzona w swojej prostocie, że nie będziecie mogli się doczekać jej dalszego przebiegu. Jest tu masa prostych rozwiązań i smaczków, które szalenie wpływają na imersję, na którą tak bardzo liczę w każdej grze. Jedną z najfajniejszych drobnostek jest możliwość słuchania podcastów. To krótkie audycje nagrane na potrzeby gry, które co jakiś czas pojawiają się na naszym smartfonie. Prowadzący zawsze odnoszą się do wydarzeń z naszej kampanii komentując je w różnoraki sposób.
Zaskoczył mnie też system rozwoju postaci. Ocena gwiazdkowa walk, znana z poprzedniej części została ograniczona tylko do walk dodatkowych, które możemy odbywać pomiędzy prowadzeniem głównej kampanii. Całe szczęście, bo system ten nadal uważam za zepsuty. Każdy fan wrestlingu wie, że do dobrze poprowadzonej i widowiskowej walki trzeba dwóch dobrze współpracujących zawodników. Tymczasem developer nieustannie wciska nam, że tylko od nas zależy jakość walki. Częściowa rezygnacja z tego systemu oznacza, że chyba nie jestem sam w tym przekonaniu. Kolejnym dobrym ruchem było wyłączenie ograniczeń czasowych podczas „promo” czyli przemówień pomiędzy lub przed walkami. Do tej pory system opierał się na daniu nam bardzo ograniczonego czasu na to by przeczytać kilka zdań, zastanowić się które z nich ma sens i co wybrałby zawodnik którego stworzyliśmy. W praktyce oznaczało to, że wszyscy dla których język angielski nie jest językiem ojczystym, musieli wybierać opcje na chybił trafił. To sztuczne budowanie presji było kompletnie niepotrzebnie i bardzo się ucieszyłem widząc, że w tym roku z niego zrezygnowano.
Najdziwniejszym dodatkiem tego roku jest nowy system PAYBACK, który jest dostępny w całej grze, ale najlepiej go poznajemy właśnie w trybie kariery. Wyposaża naszych zawodników w dodatkowe możliwości, które aktywują się po otrzymaniu konkretnej ilości obrażeń. O ile jeszcze takie rzeczy jak dodatkowy reversal czy dirty pin są zrozumiałe, tak moce nadprzyrodzone powodują już wędrówkę brwi w okolice znane tylko The Rockowi. Poza potrzebą wykorzystania każdego systemu do odblokowania osiągnięcia, pomijałem je szerokim łukiem. Jakoś teleportacja, super świecące pieści czy inne cuda, kompletnie wybijały mnie z rytmu i psuły imersję.
Piękne zmiany
Nie sposób też nie wspomnieć o samej grafice. Modele zawodników wyglądają o wiele lepiej niż rok temu, są mniej sztuczne i mniej „kreskówkowe”. Oczywiście mamy lepiej i gorzej wyglądające modele, ale chciałbym tylko zaznaczyć, że mówimy tu o liczcie zawodników która oscyluje w granicach 200. I nawet przy tak ogromnym nakładzie, zabrakło kilku bardzo ważnych nazwisk jak chociażby ulubiony obecnie heel NXT – Tomasso Ciampa. Powodów nie znamy, ale coś mi się wydaje, że znów poszło o ten tajemniczy czas i presję przed wydaniem gry. Zakładam też, że brakujące znane nazwiska pojawią się w najbliższych DLC. Wszelkie inne efekty świetlne, animacje i areny wyglądają z roku na rok coraz lepiej. Nie jest to oczywiście ideał, dalej zdarzają się problemy z detekcją kolizji, a czasami gdzieś jakiś przedmiot (lub zawodnik) może się zaklinować, ale na tyle czasu spędzonego z grą, zdarzało się to bardzo sporadycznie.
Nie wiem też czy to zasługa samej konsoli (grę ogrywałem na Xbox One X) czy developerzy w końcu odkryli magiczny sposób na przyspieszanie ekranów ładowania. W poprzednich latach grając w WWE 2K można było spokojnie zapisać się na kurs języka, posprzątać mieszkanie czy ugotować obiad. W tym roku przerywniki starczają zaledwie na kilka siorbnięć ostudzonej herbaty.
Sam system walki pozostał bez większych zmian, więc znawcy tematu poczują się jak w domu. Sterownie wymaga zrozumienia i drobnej nauki, ale gdy tylko opanujemy podstawy, nawet taka osoba jak ja, która nie potrafi kompletnie grać w bijatyki potrafi się świetnie bawić.
Jak co roku muszę też pochwalić osoby odpowiedzialne za dobór ścieżki muzycznej. Takiego natłoku świetnych kawałków, które natychmiastowo trafiły na moją prywatną playlistę nie pamiętam już od lat. Ogromna szkoda, że nie można ich wykorzystywać w kreatorze samych postaci, ale zakładam że tutaj w grę wchodzą już same licencje oraz smutni panowie w garniturach z ogromną ilością papierków do podpisania.
Bottom line is…
Koniec końców WWE 2k19 uważam za jedną z najbardziej dopracowanych i doszlifowanych edycji od lat. Jeśli wasza ostatnia przygoda z serią skończyła się gdzieś w okolicach 2015 roku to zdecydowanie warto sięgnąć po ten tytuł, bo ewolucja idzie w bardzo dobrą stronę. Szkoda, że nie możemy wrócić do czasów gdy gry wrestlingowe pojawiały się na rynku gdy miały konkretny pomysł na siebie, bo widać że developera stać na jeszcze więcej. Gdy pomyślę jak mogłaby wyglądać gra, która byłaby szykowana rok czy dwa lata dłużej to przechodzą mnie ciarki po plecach. Tymczasem jednak nie ma co narzekać, warto się skusić i wybrać na wirtualny ring, bo czekają was setki godzin świetnej zabawy.
PLUSY:
- kreatory,
- tryb kariery (mimo wszystko)
- muzyka,
- ogrom zawodników, aren i walk,
MINUSY:
- marginalizacja kobiet
- NXT,
Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości wydawcy - Cenega.