Vault Hunterzy powracają, ale tym razem na nowej planecie i z najbardziej normalną warstwą fabularną w całej serii. „Borderlands 4” to kawał naprawdę świetnej gry, której warto dać szansę.
Seria Borderlands od lat kojarzyła mi się z tytułami, których potencjał wykorzystany został tylko raz, podczas premiery. Kolejne części i spin-offy miały swoje zalety i wady, ale za każdym razem przy premierze było o nich dość cicho (no dobra, może poza „Borderlands 2”). Dlatego też do zapowiedzi “czwórki” podchodziłem z niewielkim entuzjazmem. Spodziewałem się kolejnej części, która jest podobna do poprzednich i niespecjalnie będzie mnie miała czymś zaskoczyć. Okazuje się, że byłem w dużym błędzie. Nawet jeśli nadal to tytuł niepozbawiony wad.
“Borderlands 4” nadal ma w sobie to “coś”
Tym “czymś” jest oczywiście gameplay, a tak naprawdę gunplay, czyli nieskrępowana radość, przyjemność, a może nawet komfort ze strzelania. Z tego zapamiętałem poprzednie Borderlandsy, które kompletnie nie przyciągały mnie do siebie szaloną fabułą, pokręconymi bohaterami, czy charakterystycznym stylem graficznym. To super zręcznościowe, niezwykle zróżnicowane strzelanie (dodatkowo wzmocnione dziś możliwościami DualSense) utrzymywało mnie przy tej serii najdłużej i nie inaczej jest w “czwórce”.
Borderlandsy to dla wielu Diablo w stylu FPS i trudno się temu dziwić. To nadal tytuł, w którym najważniejszą rolę odgrywa zbieranie coraz to lepszego wyposażenia, a także rozwój jednej z czterech postaci, którą wybieramy na samym początku. Jednak gdy dodam do tego jeszcze występowanie w pełni otwartego świata, z mnóstwem znajdziek i charakterystycznych dla sandboxów elementów, Borderlands 4 zaczyna jawić się jako potężny tytuł na dziesiątki (jeśli nie setki) godzin rozgrywki.
Dlaczego więc “czwórka” w tytule? Długo zastanawiałem się, z jakiego powodu Gearbox Sotfware i 2K poszli w tym kierunku, bo nowe Borderlandsy – owszem – nawiązują w pewien sposób do poprzednich gier, ale to zupełnie nowa historia, osadzona na nowej planecie, która dodatkowo może przyciągnąć do siebie nowych graczy. Pierwszy tytuł z serii wydany został aż 16 lat temu i jestem przekonany, że dziś po nową odsłonę gry sięgnęło by więcej graczy, którzy niekoniecznie znają (lub pamiętają) wydarzenia z poprzednich części. Tymczasem “4” w tytule może odstraszać. Na szczęście z pomocą przychodzą recenzenci, tacy jak ja, którzy mogą napisać wprost – zagrajcie w Borderlandsy 4, nawet jeśli nie graliście w poprzednie części. Bo po prostu warto!
Jestem przekonany, że w tym tytule każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie. Bo to nie tylko niezwykle przystępna odsłona serii, ale też fabularnie całkiem zjadliwa rzecz. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że to najbardziej “normalna” część z logiczną, prostą, sensowną fabułą, bez szaleństw i totalnych odchyłów. Owszem, zdarzają się pokręcone misje, szczególnie poboczne, ale nie wykręcą wam one kolan na drugą stronę.
Zapraszam na Kairos, planetę zniewolenia w “Borderlands 4”
Wspomniałem wcześniej, że fabularne połączenie “czwórki” z poprzednimi odsłonami jest dość subtelne. Otrzymujemy je zaraz na samym początku gry, z którego dowiadujemy się, że dobrze nam znany księżyc Elpis został przeteleportowany w taki sposób, że uderzył w barierę chroniącą planetę Kairos. Bariera ta sprawiała, że planeta była niedostępna dla przybyszy z zewnątrz, by ukryć rządy tajemniczego Timekeepera i jego armię wyznawców. Zniszczenie bariery sprawiło, że na planetę dotarli nowi Vault Hunterzy, w tym nasz bohater, którego wybieramy – jak zawsze – na samym początku gry.
Wybór nie jest prosty, bo bohaterowie jak zawsze są bardzo zróżnicowani. Twórcy zadbali o to, aby maksymalnie zachęcić gracza do przechodzenia gry kilka razy (różnymi bohaterami). Otrzymujemy więc do wyboru: Rafę – ex-żołnierza z ogromem ofensywnych umiejętności, Amona – potężnego Wikinga z ciężkim pancerzem, Harlow – mistrzyni manipulacji grawitacją oraz Vex – nekromantkę korzystającą z energii fazowej. Długo wahałem się między Rafą oraz Vex i ostatecznie wybór padł na bohaterkę. Pod względem fabuły okazał się całkiem trafiony, bo w Borderlands 4 jesteśmy świadkami prawdziwych przerywników filmowych, gdzie nasz bohater (lub bohaterka) są widoczni na ekranie.
Wracając do fabuły. Początek gry to najsłabszy element całej historii. Uciekamy z więzienia, poznajemy początki historii i los ludności na Kairos. Moment w którym gra otwiera w pełni przed nami swoje sandboxowe bramy następuje po około 45 minutach. Wzniosłemu wydarzeniu towarzyszy – a jakże – Claptrap, jeden z najbardziej irytujących bohaterów w grach. Na szczęście jego rola jest w tej historii raczej drugoplanowa i dobrze, bo przebywanie w jego otoczeniu dość szybko stawało się męczące.
Kairos to planeta, która ma do zaoferowania graczowi naprawdę wiele. Do naszej dyspozycji oddana zostaje naprawdę potężna mapa, składająca się dodatkowo z trzech zróżnicowanych biomów i praktycznie brak ograniczeń. Możemy iść w każde miejsce, zwiedzać każdy element mapy, odkrywać charakterystyczne znaki zapytania oraz robić misje poboczne. Poziomy przeciwników skalują się bowiem w Borderlands 4 w zależności od poziomu naszej postaci. Często są one nieco wyższe, tak by gra zawsze stanowiła odpowiednie wyzwanie.
Borderlands 4 na start potrafi przytłoczyć ogromem możliwości. Dlatego też najrozsądniejszą opcją było dla mnie podążanie za wątkiem głównym, w którym to dołączając do rebeliantów stacjonujących na Kairos, staramy się pokonać Timekeepera. Gra w umiejętny sposób dozuje kolejne fabularne smaczki, kręcąc się wokół tematu niewolnictwa i braku własnej woli.
Po drodze okazuje się, że każdy biom ma swojego głównego złola, którego trzeba pokonać, a wybór w którym kierunku się udamy częściowo zostaje oddany graczowi. Uczciwie przyznaję – nie jestem mistrzem w FPS i niestety zdarzały się kilka razy sytuacje, w których gra zmuszała mnie do grindu, by móc przejść dalszy fragment głównego wątku. Grind polegał nie tyle na levelowaniu w górę, a bardziej na losowości związanej z wypadającym sprzętem. Czasem jedna, dobra, mocna fioletowa (a nawet niebieska!) broń potrafiła całkowicie odmienić przebieg kolejnych starć.
Te są oczywiście niezwykle dynamiczne. Wspominałem już o miodnym gunplayu. Dodajcie do niego wyraźnie odczuwalne na padzie headshoty, a także możliwość uników, ślizgu, a nawet… podwójnego skoku zakończonego lotem w powietrzu.
Build idealny nie istn…
Jak to w looter-shooterze, najważniejszym elementem z perspektywy gracza powinno być zbudowanie idealnego buildu, w którym współgra zarówno uzbrojenie jak i skille. W Borderlands 4 nie jest z tym tak łatwo! Przez długą część gry bazujemy głównie na niebieskich przedmiotach, a “fiolet” wypada nadzwyczaj rzadko, o legendarkach nie wspominając. Czasem nawet czułem irytację, gdy z trudem udało mi się pokonać randomowego bossa w otwartym świecie (są oni oznaczeni na mapie białą kopułą) i nie zostałem za to odpowiednio wynagrodzony.
Gra zachęca do eksperymentowania i szukania optymalnych buildów, by rozwałka stawała się prostsza. Za dobry przykład mogą posłużyć tutaj moce Vex. W zależności od używania danego rodzaju broni żywiołów (np. podpalającej, albo elektrycznej), jej moce specjalne również zadają tego typu obrażenia. Gra zachęca również do częstego re-specu, który niekiedy wydaje się być konieczny, gdy pod konkretną broń staramy się zbudować naszą postać.
Dość napisać, że każda postać ma 3 niezależne od siebie umiejętności specjalne w postaci drzewka rozwoju. Tylko od nas zależy, w którym kierunku pójdziemy i która z mocy okaże się najbardziej optymalna.
Czytając tę recenzje już powoli zaczyna rysować wam się ocena końcowa, czyli 5 gwiazdek i szybki bieg do sklepu. Niestety nie jest tak pięknie, jak mogłoby się na początku wydawać. Największą bolączką Borderlands 4 jest silnik graficzny. Twórcy skorzystali z Unreal Engine 5, który w założeniach powinien zbudować najpiękniejszy świat w tej serii, z charakterystycznym, nieco komiksowym stylem graficznym. W praktyce gra wygląda tylko przyzwoicie, a sandboxowy świat ma szereg ograniczeń. Jeśli spodziewacie się przełomu względem poprzedniej części, to niestety mocno się rozczarujecie.
Błyskawicznie w oczy rzuciły mi się czarne jaskinie, do których nie da się wejść. Mimo tego, że mapy są wertykalne, poruszanie się w górę i w dół nie jest proste, ponieważ nie jesteśmy w stanie wskoczyć na nieco wyższe skały/budowle. Linka z hakiem pomaga, ale tylko w konkretnych, wyznaczonych przez twórców miejscach.
Najgorzej jest jednak z optymalizacją. Tytuł ogrywałem na standardowej wersji PlayStation 5 w trybie nastawionym na dużą liczbę klatek na sekundę. Niestety sandboxowy świat i możliwość szybkiego poruszania się po nim m.in. na pokładzie pojazdów sprawia, że gra krztusi się w szybszych momentach. Klatki na sekundę spadają też podczas walk, co tylko potwierdza, że budowanie specyficznie wyglądającej gry na UE5 nie było dobrym wyborem. Czekam na łatki, licząc, że twórcy mają pomysł, jak to poprawić.
Niestety jest też sporo problemów z polską lokalizacją. Błędów w napisach da się znaleźć mnóstwo, a do tego sporo elementów interfejsu jest nie przetłumaczona.
Podsumowanie
Na Borderlands 4 patrzę przez pryzmat ceny do jakości. Wydawca zażyczył sobie ponad 300 zł za ten tytuł (choć znajdziecie ją na promocji za 229 zł), do czego zapewne powinniśmy przywyknąć, ale gdyby ktoś spojrzał na warstwę wizualną totalnie z boku i nie znałby poprzednich gier z serii, z pewnością stwierdziłby, że cena jest wygórowana. Twórcy nie poradzili sobie z implementacją Unreal Engine 5, który do tej serii zwyczajnie nie pasuje. Nie dość, że grafika jest przeciętna jak na dzisiejsze czasy, to dodatkowo gra ma problemy optymalizacyjne nie tylko na PlayStation 5, ale tak naprawdę na każdym sprzęcie.
Z drugiej jednak strony Borderlands 4 to potężny looter-shooter, przy którym spędzicie spokojnie ponad 100 godzin. Czuć w tym tytule ogrom pracy developerów i miłość, jaką darzą swoją serię. I pewnie nie każdy z Was będzie w stanie tego doświadczyć, bo najmocniej czuć to w powracających z poprzednich części bohaterach i kilku misjach pobocznych. Pod względem rozgrywki i strzelania to tytuł, który mocno daje radę.
Borderlands 4 to tytuł, który sprawił mi ogrom frajdy i przyjemności w trakcie kilkudziesięciu godzin grania. Niech to będzie największy wyznacznik wysokiej oceny, a sam tytuł idealnie wpisuje się w bardzo mocny 2025 rok w branży gier. Zagrajcie koniecznie.
Zalety
- absolutnie fantastyczna mechanika strzelania i walki
- solidnie rozbudowane elementy gameplayu znane z poprzednich odsłon, każda nowa decyzja się broni
- czwórka zróżnicowanych głównych bohaterów, z których każdy znajdzie coś dla siebie
- potężne drzewka rozwoju postaci i pogoń za najlepszym buildem
- Kairos to wielka planeta, która potrafi urzekać
- najnormalniejsza warstwa fabularna w całej serii (i to duży atut!)
Wady
- pod względem wizualnym to nadal gra, która mogłaby wyjść z 5-7 lat temu
- bardzo słaby poziom optymalizacji, niedopuszczalny na tym poziomie