Call of Duty: Black Ops 7 – Miała być rewolucja…

25 listopada 2025
0
2.5/5
Opis:

Call of Duty: Black Ops 7 to rozgrywka destabilizująca rzeczywistość gracza, zbudowana na znanych zasadach, dzięki którym tak wielu uwielbia Black Ops.

Cover Art:Call of Duty: Black Ops 7 – Miała być rewolucja…

Premiera Black Ops 7 budziła, jak co roku, duże nadzieje, a wyszło niestety jak wyszło. Deweloperzy – Treyarch i Raven Software – zapowiadali ambitny miks: kooperacyjną kampanię (brzmi jak fun, prawda?), tryb wieloosobowy oraz klasyczny, znany dobrze wszystkim (a szczególnie tym, którzy platynowali poprzednie części) tryb „Zombie”. Świat osadzono w niedalekiej przyszłości (a dokładnie w roku 2035), więc wydawać by się mogło, że otrzymamy sporo rzeczywistego contentu, ale niestety studio poszło w połączenie klasycznego klimatu Black Ops z mocno futurystycznymi motywami. Zapraszam do przeczytania moich odczuć z „Call of Duty: Black Ops 7”.

Niestety, premiera Black Ops 7 okazała się bardziej kontrowersyjna, niż wielu się spodziewało. Zacznijmy od tego, co zawsze lubiłam najbardziej, od singla! Dla mnie (i dla wielu innych graczy również) jednym z najbardziej palących zarzutów jest fakt, że kampania wymaga podłączenia do sieci, nie da się jej przejść w pojedynkę. Co za tym idzie nie da się zapauzować misji, nie ma klasycznych checkpointów, a jeżeli zdarzy Wam się musieć odejść od TV, to po jakimś czasie oczywiście zostaniecie cofnięci do głównego menu – nawet jeżeli gracie w pojedynkę (tzn. nikogo Wam do gry nie przypisze losowanie). Kampania, która teoretycznie zawsze była, przynajmniej dla mnie, jednym z kluczowych filarów gry, w praktyce traci punkty przez narzucone ograniczenia i słabą elastyczność rozgrywki.

Niby emocje, a jednak emocji brak

Pod względem fabularnym Black Ops 7 próbuje opowiadać o wojnie psychologicznej, manipulacji lękiem i nowych technologiach. Twórcy wprowadzili motyw chemicznego środka „Cradle”, wywołującego halucynacje. Postacie zostały sprowadzone do kartek papieru: antagonistyczni bohaterowie bywają groteskowi, a konflikt mało wiarygodny. I tak, spośród 11 misji, w których mamy połączenie rzeczywistości i wspomnianych halucynacji, może dwie, albo trzy warte są sprawdzenia. Reszta do totalnego zapomnienia. Jak do tego wszystkiego dorzucimy jeszcze karygodne AI przeciwników, to naprawdę – jeżeli jesteście fanami fabuły w CoDach, jak ja dotychczas, to dajcie sobie w tym roku spokój – ewentualnie kupcie grę jak będzie na wyprzedaży -90%. 😉

W praktyce  dostałam historię, która mimo wysokiego budżetu i ogromnych możliwości, wydaje się zaskakująco płaska. Twórcy starają się zbudować napięcie, bazując na powrocie starego antagonisty i mrocznej atmosferze, ale im bardziej gra próbuje być „psychologiczna”, tym bardziej czułam, że oferuje jedynie pseudo psychologię.

Dialogi brzmią momentami jak z gry sprzed dekady – przerysowane, sztuczne, oderwane od naturalnego języka. Zamiast autentyczności dostajemy teatralność, której trudno brać na poważnie. Niektóre sceny, które miały być dramatyczne, wywoływały we mnie bardziej znużenie i uśmiech pod nosem niż poruszenie. Dostaliśmy półprodukt: coś, co miało być emocjonalne, ale zostało napisane tak powierzchownie, że nie potrafiłam się wczuć. Jedna z misji, która według twórców miała być kulminacją napięcia, sprawiła, że spojrzałam na zegarek, pytając samą siebie, ile jeszcze zostało do końca. Do tego dochodzi monotonia konstrukcji misji – niby są różnorodne lokacje, ale większość działań sprowadza się do identycznego schematu: wejdź, wyczyść, przejdź dalej, wejdź, wyczyść… I tak w kółko. Nie wiem, czy tworcy grając w swoją grę nie widzieli tej powtarzalności czy po prostu już mają na wszystko wylane?

Kiedy pierwszy raz włączyłam Call of Duty: Black Ops 7, miałam w sobie to znane uczucie mieszanki ciekawości i wielkiego niepokoju, które zawsze pojawia się, kiedy staję przed kolejną odsłoną serii. Z jednej strony uwielbiam dynamikę i intensywność CoD-ów, z drugiej – mam odczucie, że każda następna część jest jedynie powieleniem głównie błędów swoich poprzedniczek. I chociaż kilka plusów znajdziemy, bo BO7 to bardziej psychologiczna gałąź franczyzy, to całość niestety się po prostu nie broni.

Za każdym razem to samo i daję się troszkę oszukać na ten obiecywany powiew świeżości. Po latach przygody z serią, pełnej wzlotów i upadków (zgodzicie się, że jednak więcej upadków?), miałam nadzieję, że tym razem dostanę coś, co przypomni mi, za co pokochałam strzelanki – intensywność, emocje, dobrą fabułę i poczucie, że każda kolejna odsłona ma sens. Niestety, już od pierwszych godzin z grą odczułam przede wszystkim… wkurzenie :). A im dłużej grałam, tym bardziej narastało we mnie przekonanie, że BO7 jest jak film, na który bardzo się czekało, tylko po to, by 20 minut po seansie zastanawiać się: „dlaczego ja w ogóle wydałam pieniądze na te bilety do kina i zmarnowałam swój czas?”.

Mobilność – nowość, która powinna być atutem, a stała się źródłem frustracji

Wall-jumpy, wingsuity, grapplowanie – na papierze brzmi to świetnie, prawda? W praktyce? Miałam wrażenie, że gra próbuje udawać coś, czym nie jest i nigdy nie była. Zupełnie jakbym odpaliła Titanfalla za starych (dobra, przesadzam), pięknych czasów. O ile sama doceniam szybkie, dynamiczne tytuły – bawię się świetnie w grach, które stawiają na zwinność i parkour – o tyle w Black Ops 7 wszystko to jest… po prostu źle zaimplementowane. Wall-jump niby działa, ale momentami przypomina loterię – raz postać odbije się jak trzeba, innym razem zsunie się po ścianie jak worek ziemniaków. Wingsuit mógłby być ekscytujący, ale sterowanie wydaje się gumowe, nieprecyzyjne i nadmiernie uproszczone. Zamiast poczuć przypływ adrenaliny, często czułam irytację. Nie dlatego, że system jest trudny, ale dlatego, że jest nieintuicyjny i nieprzyjemny w użyciu. W kilku misjach, które wyraźnie zaprojektowano z myślą o nowych mechanikach, czułam się bardziej jak w niedopracowanym prototypie niż w pełnoprawnej grze AAA.

Chaos, chaos i jeszcze raz chaos!

W multi czeka na Was szesnaście map, z czego 13 nowych (a trzy przeniesione z BO II). Standardowo możemy wskoczyć w klasyki gatunki: deathmatch, drużynowy deathmatch, dominacja, zabójstwo potwierdzone, punkty kontrolne oraz przeciążenie. Strzelamy na mapach dwunasto-, albo czterdziestoosobowych. Fajną nowością są szalone starcia 2 na 2, w których runda trwa mniej niż minutę, a każdemu graczowi przypisana jest określona klasa i ekwipunek. Cel jest prosty, ale brutalnie skuteczny: wyeliminować przeciwników. Brak leczenia i respawnów sprawia, że każdy strzał i każda decyzja mają znaczenie – jedna wpadka i… po rundzie. To idealny tryb, jeśli lubisz adrenalinę, szybkie decyzje i momenty, które przyprawiają o szybsze bicie serca. Jeśli lubisz szybkie pojedynki albo wielkie bitwy pełne akcji – multi sprawi, że nie oderwiesz się od ekranu!

Ale szczerze? Po kilku godzinach multiplayera miałam dość. Nie dlatego, że przegrywałam (dobra, dobra :D),  ale dlatego, że mechaniki i tempo nie dają mi przyjemności. Brakuje spójności, balansu, sensu. Warto jednak zauważyć, że tym razem twórcy postanowili pozbyć się SBMM (Skill Based Matchmaking) – ma to swoje plusy i minusy, więc jeżeli jesteście raczej niedzielnymi graczami strzelankowymi, to czeka Was twarde zderzenie z ziemią multiplayera. Ale spokojna Wasza rozczochrana – twórcy w opcjach zostawili możliwość włączenia klasycznego dobierania przeciwników.

Jednym z głośniejszych zarzutów jest wykorzystanie sztucznej inteligencji przy tworzeniu grafik w grze – konkretnie, przy identyfikatorach, które gracz odblokowuje.To nie są jedynie estetyczne zarzuty – dla części społeczności to kwestia wartości twórczej i szacunku dla artystów. I jak najbardziej to popieram.

Światło, które i tak gaśnie po kilku rundach

Muszę przyznać, że tryb zombie zawsze był dla mnie pewnego rodzaju odpoczynkiem, szczególnie że siedziało się w tym trybie sporo czasu, by tworzyć dla Was poradniki. Niestety, tutaj także twórcy postanowili iść drogą „więcej i głośniej”, zamiast „lepiej i ciekawiej”. Atmosfera niby jest, ale wszystko wydaje się wtórne, przewidywalne i pozbawione tego pierwiastka kreatywności, który mógłby nadać trybowi nowe życie. Już po dwóch godzinach czułam, że widziałam wszystko – a przecież to właśnie zombie powinny być tą częścią gry, w której rozwijam strategie, eksperymentuję, szukam nowych dróg przetrwania i wkurzam się niemiłosiernie na te hordy. Zamiast tego dostałam tryb, który gra w bezpieczne klisze. A ja jestem zmęczona kliszami. Chcę emocji, napięcia, czegoś, co mnie zaskoczy – a tu nic nie zaskakuje. Pragnę zauważyć, że jeszcze nie miałam czasu przetestować Easter Egga – czekam na ekipę. 🙂

Brakuje szczypty magii…

Nie zrozumcie mnie źle – gra wygląda świetnie, ale w 2025 roku to już chyba za mało. W cutscenkach modele wyglądają wzorowo, w gameplayu już gorzej, a lokacje bywają mdłe, a kolorystyka momentami nużąca. Brakuje mi artystycznego wyczucia, pewnej śmiałości, która oddzieliłaby Black Ops 7 od setek innych futurystycznych shooterów – patrzcie na moje kochane Spec Ops: The Line! Dźwięk także sprawia wrażenie „poprawnego”. Nic mnie nie zachwyciło, nic nie zostało w pamięci. Gdzie te momenty, w których muzyka podnosiła ciśnienie, a odgłosy otoczenia budowały atmosferę? Tutaj są… zwyczajne. A zwyczajne co roku w Call of Duty to zdecydowanie za mało.

Jedno wielkie rozczarowanie

Jako kobieta, która gra od lat i która ceni nie tylko akcję, ale i wrażliwość, historię, emocje – czuję się zawiedziona. Naprawdę zawiedziona. Black Ops 7 miało potencjał, ale zostało przytłoczone własnymi ambicjami. Chciało być dynamiczne, taktyczne, emocjonalne, nowoczesne – a wyszło chaotyczne, puste i nijakie. To gra, która miała szansę porwać do świata pełnego napięcia i konfliktów przyszłości. Zamiast tego co chwilę spoglądałam na ekran z pytaniem: „Czy to naprawdę wszystko, na co było ich stać?”.

Twórcy nie wysłuchali głosu fanów. To nie jest typowa fala „ narzekań” – to realna fala krytyki, sugerująca, że spora część społeczności czuje, iż gra nie spełnia obietnic. Pozostaje mieć nadzieje, że twórcy postanowią teraz odbić się od dna, a kolejna część będzie już tak dobra, że zapomnimy o tej.

Z bólem serca muszę przyznać, że dawno żadna gra nie sprawiła mi takiego zawodu – i mówię to jako ktoś, kto angażuje się emocjonalnie w fabuły, relacje bohaterów, atmosferę i klimat produkcji, a przede wszystkim lubi się dobrze bawić ze znajomymi. Black Ops 7 niestety zgubiło się gdzieś po drodze, próbując być wszystkim naraz, a ostatecznie stając się tytułem bez tożsamości.

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

Black Ops 7 jest jak chłodna kawa w pracy – niby da się wypić, ale każdy kolejny łyk traktujesz jak obowiązek, nie przyjemność.

Zalety

  • gra działa płynnie – bez spadków FPS, przycinek etc.,
  • dynamika dla wymiataczy,
  • duża zawartość – dla każdego coś dobrego (oprócz dla tych, co lubią grę singleplayer),
  • mapy trybu multi są nienajgorsze,
  • przenoszenie levelowania broni z „singla” do multi,
  • zombie dla fanów zombie,

Wady

  • fabularnie to nieporozumienie,
  • wymaganie stałego połączenia z internetem,
  • wykorzystanie AI,
  • powtarzalny design zadań misji w singlu,
  • jak dla mnie za szybko w multi – ale dla wielu to będzie plus.