Shadowkeep to drugi duży dodatek, sporo zmian i przede wszystkim indywidualna wizja Bungie na kontynuacje przygody, bez ingerencji innych wydawców. 😉 Nowi gracze mają tutaj czego szukać? Może to zabawa tylko dla najwytrwalszych weteranów? Czytajcie, a się dowiecie!
Nim w ogóle przystąpiłem do opinii, spędziłem z tym dodatkiem już sporo godzin, może nawet i ponad setkę. Zaliczyłem chyba wszystkie możliwe aktywności (w tym i nowy raid), praktycznie wymaksowałem swoją postać jak tylko można i wciąż chce wracać po więcej. To już chyba powinno mówić samo za siebie, ponieważ mówiąc krótko – jest dobrze. Nie obyło się jednak bez kolejnego niesmaku, ale o wadach porozmawiamy sobie na końcu. Najpierw chciałbym pochwalić Bungie za to co udało im się pozmieniać na lepsze i znów przyciągnąć mnie do gry, bo moja zabawa zakończyła się zaraz przed pojawieniem się zawartości z Annual Passa. Także jest co nadrabiać. Warto jeszcze dodać, że wraz z pojawieniem się dodatku, podstawowa gra + dodatki Curse of Osiris oraz Warmind stały się darmowe dla wszystkich, zarówno na konsolach oraz komputerach osobistych. Nie było chyba lepszej okazji, żeby w końcu sprawdzić jak dobre jest Destiny.
Zanim przejdziemy do opisu fabuły oraz zawartości dodatku, chciałbym przedstawić podstawowe zmiany związane z naszymi postaciami, ekwipunkiem i jaki to ma wpływ na nowych i starych graczy. Przede wszystkim, zniknęły poziomy doświadczenia, które były tak bardzo niepotrzebne. Na upartego można uznać, że stare poziomy zostały zastąpione teraz poziomem sezonowym, ale co to i jest i jak on działa opisałem w poniższych akapitach. Każdy startuje z bazowym poziomem światła o wartości 750 i tylko na nim się teraz skupiamy. Nie ważne czy tworzycie nową postać czy wracacie do starych, czy gracie w wersję free2play czy macie wszystkie dodatki, każdy na dzień dobry będzie startował z takim poziomem. Osobiście uważam, że jest to świetne rozwiązanie i eliminuje problem nadrabiania zaległości, żeby móc pograć ze znajomymi od. Można rzucić się praktycznie na większość aktywności bez konieczności mozolnego levelowania. Możliwe jednak, że trzeba będzie nadrobić zawartość fabularną, żeby odkryć niektóre rzeczy ze starszych dodatków. Nie znaczy to jednak, że nie ma aktywności, które wymagają znacznie wyższego poziomu. Takie tutaj również się znajdują, ale na nie przyjdzie pora w tzw. „end-game”, z perełką w postaci nowego raidu na czele. Soft-cap (czyli poziom do którego możecie levelować praktycznie wszędzie) został ustalony na 950. Powyżej można ubierać się już tylko z końcowych i najtrudniejszych aktywności. Całkowity limit nie został ustalony, jak donosi Bungie, można będzie dobić nawet do 1000 poziomu światła! Czekamy na pierwszego śmiałka.
Tym razem cały dodatek obraca się wokół księżyca oraz powracających Vexów, którzy chcą przeprowadzić swoją inwazję, a my mamy im w tym przeszkodzić. Nim jednak do tego dojdzie, zwiedzimy dobrze znane nam lokacje oraz spotkamy postacie, o których zdążyliśmy już zapomnieć. Każdy powracający gracz będzie czuł się jak w domu, bo mapa księżyca to praktycznie kropla w kroplę ta sama co była w jedynce. Oczywiście odpowiednio podrasowana pod obecne standardy wraz z kilkoma nowymi miejscówkami oraz nowymi lost sectorami. Już na samym starcie wątku fabularnego jesteśmy rzucani w wir wydarzeń. Zapewne każdy, kto chociaż rozegrał kilka meczy PvP w jedynce, będzie wiedział gdzie się znajduje. Podczas grania wątku fabularnego spotkamy starą znajomą Eris oraz spróbujemy odkryć tajemnicę czarnej piramidy, która nadciąga już na nas od czasu jedynki. To właśnie nad nią Eris pieczołowicie pracuje i próbuje odkryć jej prawdziwy cel pojawienia się na księżycu. Już od pierwszych minut gry w jedynce, która miała premierę już 5 lat temu, byliśmy straszeni ciemnością (The Darkness), która podąża za Travelerem, który dał nam tak wiele. Gdyby tak spojrzeć na fabułę całego uniwersum, poczytać wszystkie dostępne teksty, to moglibyście zdziwić jak dobrze to wszystko zostało stworzone. Problemem było przeniesienie tego wszystkiego do gry. Czy tym razem w końcu poznamy sekret naszego arcywroga, a może to coś zupełnie innego niż się spodziewaliśmy? Wierzcie mi, że chciałbym Wam teraz napisać, że w końcu Bungie dało nam jakieś odpowiedzi, ale niestety… Końcówka dodatku została tragicznie zaprojektowana, kończy się dosłownie w połowie misji, która chyba była jedną z najciekawszych w całej serii, aby po prostu przenieść nas do strefy patrolowej i tyle. Domyślam się, że wątek będzie kontynuowany w przyszłych ewentualnych dodatkach albo sezonach, no ale można było to rozwiązać znacznie lepiej. Całość można ograć (nie licząc wymogu podniesienia poziomu do poszczególnych misji fabularnych) w dosłownie 2-3 godziny.
Skoro fabułę mniej więcej mamy omówioną, to pora na to co tak naprawdę powoduje ślinotok i spędzanie przed ekranami setek, a nawet tysięcy godzin, czyli loot! Największa zmiana to wprowadzenie systemu Armor 2.0. Od momentu wyjścia dodatku, każdy egzemplarz armoru posiada nowe statystyki oraz nowe modyfikacje. Tym razem mamy podział na 6 podstawowych statystyk oraz możliwość ulepszenia każdego sprzętu do 10 poziomu energii (co niestety sporo kosztuje). Im większa energia danego sprzętu, tym więcej ciekawych modyfikacji możemy wrzucić, a tych jest naprawdę sporo, zaczynając od podstawowych jak zwiększenie poszczególnych statystyk, poprzez odporność na zwykłych czy elitarnych przeciwników, a na modyfikacjach w stylu poprawienia celności dla tego typu broni czy szybszego przeładowania kończąc. Mało? Cały czas odkrywacie nowe modyfikacje, do tego dochodzą różne mody pod dany typ energii elementu armoru oraz mody z samego raidu. Brzmi skomplikowanie, ale nie jest tak źle. Kilka minut i wszystko macie opanowane. Co lepsze, każdy mod można zmieniać w locie, koniec już z chomikowaniem bo „może się przyda później”. Każdy zdobyty mod jest dostępny już na zawsze, a my po prostu musimy zapłacić małą cenę, aby go aktywować na danym armorze. Można żonglować nimi jak tylko się nam podoba, w każdym możliwym momencie.
Bungie od jakiegoś czasu stosuje się już do sezonowania swojej zawartości. Obecny dodatek to już 8 sezon. Wiąże się z tym wiele zmian oraz nowości. Zdobywanie poziomu doświadczenia w końcu ma sens. Pamiętacie sztucznie obniżanie zdobywanych punktów doświadczenia oraz engram za każdy poziom i zawód, gdy po jego otwarciu dostawaliśmy wielkie G? Tym razem mamy dokładnie przedstawione co dostaniemy za każdy kolejny poziom, a ilość wymaganych punktów do awansu jest zawsze taka sama. Podczas sezonu, możemy wbić 100 poziomów, gdzie za każdy otrzymujemy jakąś nagrodę. Tutaj właśnie pojawia się pierwsza zaleta posiadania przepustki sezonowej, ponieważ mamy 2 rzędy nagród, jeden dla ludzi bez przepustki, a drugi dla posiadaczy. Nie muszę chyba dodawać, że zawartość tego drugiego rzędu jest znacznie bogatsza? Co możemy zdobyć? Praktycznie wszystko, od egzotycznych engramów, elementów nowego sprzętu, kosmetycznych dupereli, broni, ornamentów, a na zwiększeniu zdobywanego poziomu doświadczenia oraz lekkiego ulepszeniu lootu kończąc. Sezon ma trwać mniej więcej 2 miesiące, potem wchodzi kolejny i zabawa zaczyna się od nowa, z nowymi gadżetami. Jeśli nie wbijecie setki przed resetem sezonu, to zapewne jego zawartość już Wam przepadnie, albo będzie dostępna tylko i wyłącznie przez sklep Eververse. Oj, nasz „ukochany” sklepik… Tutaj też zaszły zmiany i to spore. Wraz z przejściem gry na model free2play można było się spodziewać zalew śmiecia za hajs, ale niektóre zmiany to już lekka przesada. O tym, że niektóre ornamenty na bronie czy egzotyczne emotki potrafią kosztować nawet po 40zł i więcej nie chce mi się nawet pisać, ale to, że masakrycznie ograniczono zdobywany jasny pył, za który można było kupować niektóre elementy to już przegięcie. Cena takich przedmiotów nadal oscyluje w granicach kilku tysięcy, ale zdobywanie go już nie takie takie proste jak kiedyś. Poza dodatkowymi zleceniami (bounty) tak naprawdę nigdzie go już nie znajdziemy. Jeszcze to całe sztuczne straszenie graczy, że niektóre elementy z danego sezonu mogą już nigdy nie być dostępne, żeby tylko podsycić chęć zakupu kolejnych zbędnych kosmetycznych pierdółek. Bardzo nieładne zachowanie, którego spodziewałbym się za czasów Activision, ale nie gdy Bungie działa na własną rękę. Rozumiem, że model free2play musi się jakoś finansować, ale pamiętajmy, że dodatek kosztuje 145zł, także heloł!
Trochę się uniosłem, pora wrócić na ziemię, czy może na księżyc? No właśnie, pomimo że nowy dodatek to będziemy znów zwiedzać sporo starej zawartości, ale na tym etapie chyba nikogo to już nie dziwi? Co dostajemy z zupełnie nowych aktywności, poza samym księżycem? Do gry wchodzi Eris oraz jej polowania na koszmary. Co bardziej spostrzegawczy gracze zapewne zauważą kolejne nawiązania do jedynki, ponieważ część z tych polowań to elementy starych strajków (np. znany i lubiany Phogoth). Można tutaj zagrać na wyższych poziomach trudności, co daje szansę na lepsze nagrody. Słowo „szansa” jest tutaj kluczem. Obok polowań pojawia się Inwazja Vexów, która co prawda jest związana już z Ikorą, bo to ona daje nam zadania dla tej aktywności. Ciekawostką jest fakt, że od momentu uruchomienia tej aktywności (nie była dostępna od samego początku), za Ikorą zaczęła powstawać jakaś konstrukcja, coś w rodzaju portalu, czyżby szykowało się coś nowego? Inwazja Vexów dawała spore nadzieje na kolejną Menażerię. Mamy tutaj 6 osobową aktywność, matchmaking dla każdego i totalną rozróbę na mapie. Przechodzimy przez kilka etapów, gdzie bijemy tony Vexów, po drodze otwieramy kilka skrzynek z całkowicie nowym lootem oraz bijemy bossa, po którym również otwieramy skrzynkę. To wszystko… W porównaniu do Menażerii, Inwazja Vexów jest bardzo biedna i już po 3 razach mieliśmy jej dość ze znajomymi. Nie oferuje ona po prostu żadnej „głębi”, nie daje uczucia jakiegokolwiek progresu, a zadania od Ikory na bronie to też lekka porażka, ponieważ bierzemy questa na nową broń, która może wylecieć ze skrzynki podczas robienia Inwazji, jaki jest sens w takim razie tego questa? Od razu mówię, że perki są całkowicie losowe. Bungie zapowiedziało już, że pod koniec sezonu pojawi się coś nowego związanego z tą aktywnością, oby to „coś” było czymś więcej niż nowym questem.
Obok Inwazji Vexów oraz Polowań na Koszmary mamy również szereg mniejszych zmian, poprawiających tzw. „jakość życia” (quality of life). Wszystkie questy oraz bounty dostały osobną zakładkę i są odpowiednio pogrupowane. Chociaż przy większej ilości questów i tak można się pogubić. Zwiększono też limit na ilość questów oraz bounty, chociaż na te drugie przydałby się znacznie większy limit, a najlepiej jego brak. Bounty można brać jak zwykle u naszych ulubionych NPC’ów, takich jak Shaxx czy Zavala. Tym razem jednak możemy sobie dobierać bounty w nieskończoność jeśli chcemy. Za mała opłatą, można wziąć kilka kolejnych bounty jeśli planujemy spędzić z jakąś aktywnością więcej czasu. Brakowało czegoś takiego już od dawna. Infuzja również doczekała się małej zmiany, bo potrzebujemy osobny moduł do jej zrobienia, który możemy kupić u Bansheego na Wieży, albo dostać w ramach niektórych zadań. Nie trzeba również latać za każdym razem do sklepu Eververse jeśli dostaniemy jakiś engram. Sklepik dostał osobną zakładkę w menu i jest tam wszystko dostępne na wyciągnięcie ręki. Pewnie, żeby ktoś się czasem nie zrezygnował z zakupu podczas długiego lotu na Wieżę 😉 Nie wspomniałem jeszcze o zupełnie nowym systemie finisherów, który został zaczerpnięty rodem z DooM’a i wg mnie jest świetny! Gdy zjedziemy odpowiednio dowolnego mobka (a czasem nawet bossa!), zaświeca się nad nim mała ikonka oraz sam ma jasną poświatę. Możemy wtedy do niego podbiec, wcisnąć przycisk i wykończyć gościa efektownym kopem albo strzałem w japę. Bawi cały czas tak samo i nie przestaje. To jeszcze nie koniec. Kolejny „ficzer” to artefakt, który otrzymujemy po zrobieniu ostatniej misji fabularnej. Jest to taka zabaweczka, która może nam podnieść poziom nawet o 14 punktów oraz posiada szereg własnych wyjątkowych modów. Do gry zostali wprowadzeni tzw. czempioni, którzy pojawiają się na aktywnościach z wyższym poziomem. Posiadają kilka rodzajów barier, które można zdjąć tylko i wyłącznie posiadając modyfikacje z owego artefaktu. Zmiany zaszły również w trybie PvP i to w końcu na lepsze! Możemy sami wybrać jaki tryb chcemy grać, a nie polegać z losowości gry. Tryb Rywalizacji w końcu dał szansę samotnym graczom, ponieważ oferuje tryb „Wolny Strzelec”, gdzie dostęp mają tylko i wyłączni samotni gracze, przez co unikacie szansy trafienia na zgrany zespół po drugiej stronie. Nie dajcie się jednak zwieść, niekiedy traficie tutaj na takich kotów, którzy sami wygrywają całe mecze. Do tego ułatwienie zdobywania rangi, aby więcej osób mogło zdobyć takie bronie jak Lunę czy Redrixa. Oby więcej takich niuansów w przyszłości!
Pora na danie główne, gwóźdź programu oraz sens tego całego levelowania, czyli raid Garden of Salvation, który dzieje się nigdzie indziej jak w Black Garden. Końcowa aktywność dla 6 osób, w której znajduje się najlepszy loot w całej grze, a przynajmniej najlepiej wyglądający. Nim w ogóle przystąpiłem do niego, słyszałem wiele porównań do Croty z jedynki, ale nikt nie mówił dlaczego. Dopiero jak zagrałem to zrozumiałem to porównanie. Bungie rzuciło nam świetny i szybki raid, który ze zgraną ekipą można ukończyć nawet w 30-40 minut (bardzo zgraną). Nim jednak dojdziecie do takiego etapu to spędzicie tutaj kilkadziesiąt godzin. Sam osobiście siedziałem z ekipą dobrych 5 godzin na pierwszym bossie. Co ważniejsze, raid nie męczy nas nadmiarem dziwnych mechanik, wszystkie są w miarę proste do zrozumienia, a większość z nich opiera się na łączeniu między sobą wiązki (bez skojarzeń…), aby połączyć pewne elementy. Nowe i ciekawe rozwiązanie, które zmusza każdego członka do działania. Zanim jednak dojdziemy do pierwszego bossa, czeka nas sporo biegania, zupełnie jak w przypadku Croty, ponieważ pierwsze dwa „encountery” opierają się na szybkości i przebiegnięciu przez pewne miejsca. Dopiero potem przyjdzie pora na pierwszego i drugiego bossa. Nie chcę spojlerować, ale ostatni boss jest dość sztampowy. Nie zrobił na mnie takiego efektu jak Riven z Last Wisha czy chociażby sam Calus. Dużo ciekawsza jest mechanika odblokowania fazy DPS’u i chyba to właśnie to miało być daniem głównym. Co by nie było, raid jak zwykle trzyma poziom i został zrobiony z dbałością o każdy detal, widoki są przepiękne, niektóre lokacje powodują chęć pozostania tam na dłużej, a sprzęt z niego jest naprawdę warty poświęcenia. Uważam, że jest to najlepiej wyglądający set od czasu VoG’a z jedynki (z nowymi świecidełkami).
Jak już wspomniałem na początku, dodatek Shadowkeep pomimo wielu dobrych zmian dających nadzieję na przyszłość, posiada kilka rażących wad. Największą z nich jest wszędobylski recycling starych elementów. Ta sama mapa księżyca, używanie non-stop tych samych broni, brak ekscytujących egzotyków czy najbardziej rażący minus, czyli wciąż ci sami przeciwnicy. Zapowiedzi dały nadzieje w końcu na zupełnie nowy typ przeciwnika, związany z Ciemnością, a co dostajemy? Koszmary, które są po prostu starymi modelami przeciwników z czerwoną otoczką… Bądźmy poważni Bungie, od 5 lat nie dostaliśmy nowego przeciwnika (Scorn to po prostu przerobiony Fallen) , klasy postaci czy chociażby podklasy. Cały czas walimy z tych samych broni w tych samych przeciwników… Już chyba nawet się powtarzam, bo jak sobie przypominam, pisałem coś podobnego w poprzedniej opinii co mówi samo za siebie. Nie wiem czy studio czeka już na nową generację, żeby zaskoczyć czy odkładają bombę na sam koniec, ale najwyższa pora o jakiś duży powiew świeżości, którego tak bardzo ta seria potrzebuje. Z czystego obowiązku, jako że to strona poświęcona trofeom, muszę dodać brak nowych dzbanków. O ile w przypadku takich dodatków jak CoS czy Warmind byłem w stanie się tego spodziewać, tak przy tak dużym dlc liczyłem na to, że pojawi się coś nowego, a tutaj nic.
Poza tym jest naprawdę dobrze. Jeśli przełkniecie ślinę i przeżyjecie „festyn recyclingu” to będziecie się bawić przyzwoicie. Jest tutaj sporo aktywności dla samotnego gracza jak i grup znajomych. Poza raidem, możecie tak naprawdę spróbować wszystkiego, nawet Nocny Szturm dostał matchmaking i to na wyższym poziomie trudności. Nagrody sezonowe powodują, że warto w końcu farmić punkty doświadczenia, robić zadania czy publiczne wydarzenia, a kolejne sezony mają pojawiać się znacznie szybciej i oferować lepszą zawartość. Niech jeszcze dorzucą jakieś egzotyki, które zrywają beret i będzie wybornie. Ktoś czeka na powrót Gjallarhorna? W przypadku, gdybyście wracali po bardzo długim czasie, dochodzi Wam jeszcze zawartość z poprzednich dodatków, czyli naprawdę sporo roboty. Małe zmiany, czy to w systemie PvE czy PvP, są jak dobry lifting. Nie widać ich na pierwszy rzut oka, ale po dłuższym czasie doceniamy te zmiany. Gdyby jeszcze tylko Bungie zatrudniło w końcu lepszych ludzi od wprowadzania fabuły do gry to byłoby już cudownie. Jest to ich pierwszy dodatek, który robili na własną rękę i bez dwóch zdań widać sporo zmian na lepsze. Co lepsze, możecie sobie spokojnie sprawdzić grę w trybie free2play i jeśli Wam się spodoba to możecie śmiało kupić dodatek, co też zalecam ponieważ żadna inna gra nie zaoferowała mi takiego stosunku ceny do ilości przegranych godzin.
PLUSY:
- zdobywanie punktów doświadczenia w końcu ma sens (nagrody sezonowe),
- odświeżony księżyc wraz z nowymi aktywnościami,
- feeling broni to wciąż #1,
- finishery,
- w końcu można wybrać tryb w PvP,
- raid!
MINUSY:
- festyn recyclingu w wielu elementach,
- wciąż brak nowych przeciwników,
- inwazja Vexów mogłaby być bardziej rozbudowana,
- sporo elementów tylko i wyłącznie do zakupienia w sklepiku,
- brak nowych trofeów/osiągnięć,
- „zakończenie” fabuły dodatku,
Dodatek Shadowkeep udostępnił wydawca - Cenega.