Jestem świeżo po seansie nowego filmu „Doktor Dolittle”. Nie, to nie jest kolejna komedyjka z Eddiem Murphym. Nowa, odświeżona opowieść o medyku kochającym zwierzęta to bardzo przyjemny, pozytywny film i świetna zabawa dla całej rodziny. Premiera niestety przypadła na początek epidemii i dopiero teraz po otrzymaniu wydania Blu-ray mogłam zapoznać się z tą produkcją. Film przed seansem wydawał mi się niepotrzebnym odgrzaniem kotleta, ale powiem szczerze, że akurat w tym przypadku odświeżenie historii wyszło na dobre. Jest to opowieść mimo wszystko ponadczasowa i dobrze, że „dzisiejsza” młodzież może zobaczyć tak dobrze zrealizowaną historię opowiedzianą na nowo.
Już początkowy prolog filmu mnie pozytywnie zaskoczył. Wstęp jest bardzo ładny i o dziwo animowany. Krótko zakreślono historię małżeństwa i pracy doktora. Żona niespodziewanie ginie, a doktor zamyka się na cztery spusty w swojej niezwykłej posiadłości, pełnej wszelakiej maści fauny. Do rezydencji niespodziewanie wpada młody chłopak, który ponad wszystko kocha zwierzęta i pragnie zostać asystentem doktora. Jego wizyta zbiega się z przybyciem wysłanniczki królowej Anglii, która zapadła na niespodziewaną i rzadką chorobę. By nie stracić swojego azylu (tu osobiście ta pobudka doktora mnie denerwowała) wyrusza w pełną niebezpiecznych zdarzeń podróż, by odnaleźć tajemniczą wyspę, gdzie rośnie legendarne Drzewo Życia – antidotum na wszelkie dolegliwości zdrowotne. Po drodze zmierzy się z żywiącym urazę demonicznym byłym teściem Królem Rassouli – w tej roli niezwykle charyzmatyczny Antonio Banderas oraz drepczącym mu piętach zazdrosnym lekarzem Dr Blairem Müdfly (niestety postać grana przez Micheala Scheen nie do końca przypadła mi do gustu). Wspominając obsadę warto wspomnieć o polskim akcencie w filmie. Mianowicie zmarłą żonę doktora zagrała nasza niezwykle urodziwa i utalentowana rodaczka Kasia Smutniak. Robert Downey Junior jest bardzo dobrym, charyzmatycznym aktorem i ma predyspozycje do przejęcia po Johnnym Deppie roli „wariata od zadań specjalnych”. Jego Holmes, Iron Man to bardzo dobrze zagrane postaci i nie wyobrażam sobie innych aktorów mogących go zastąpić. W najnowszym filmie stworzył równie charakterną i wyraźną postać i nie da się go nie polubić. Do tego bardzo dobrze wypadł jego kompan w filmie, asystent Tommy (Harry Collet). Widać, że młody aktor ma zadatki na karierę w Hollywood. Chłopak grał szczerze i w wielu scenach było widać jego miłość do czworonożnych kompanów. Dodamy do tego komputerowo wykreowane zwierzęta i wyciągnięcie doktora z kryzysu emocjonalnego po stracie ukochanej zajmuje kilka chwil antenowych.
Dialogi są zgrabnie napisane i przeplatane humorem. Świetnie wypadł polski dubbing i tutaj wielkie brawa dla naszej ekipy. Oryginalnym głosom w filmie użyczyła lubiana i popularna śmietanka Hollywood m.in. jak zawsze rewelacyjna Emma Thompson, Rami Malek, John Cena, Kumail Nanjiani, Octavia Spencer, Tom Holland, Ralph Fiennes, Selena Gomez, Marion Cotillard oraz Frances de la Tour. Produkcję ogląda się i słucha bardzo przyjemnie. Dziwię się, że wśród opinii krytyków film wypada raczej przeciętnie, a jest przecież bardzo smacznie zrealizowany. Przygoda goni przygodę. Mamy naprawdę wiele komicznych sytuacji (np. fantastyczna gra w mysie szachy). Zwierzęta to wielki atut opisywanego obrazu, a szczególnie żartobliwe sytuacje z ich udziałem. To właśnie one – posiadając cechy antropomorficzne są odzwierciedleniem ludzkich problemów – tak samo się boją, mają kryzysy emocjonalne, depresję, nadpobudliwość czy umiejętność pakowania się w kłopoty. Na uwagę w szczególności zasługują relacje strusia z niedźwiedziem, mądrość papugi, lęki goryla czy detektywistyczne zapędy wiewióra. O dziwo wszystko pięknie i zgrabnie oklejono typowo amerykańskim patosem. Jedno co przykuło moją uwagę i miło zaskoczyło to przedstawienie smoka. Tak dobrze „przeniesionego na ekran” gada nie widziałam od czasów Hobbita. Smok przedstawiony w ekranizacji wygląda pięknie, a ponadto pewne elementy „oświetlenia” pancerza dodały mu niebywałego uroku. Twórcy netfliksowego Wiedźmina powinni brać przykład z kolegów „jak wzorcowo zaprezentować smoka”.
Kadry z filmu wyglądają naprawdę bardzo ładnie i kolorowo. Pejzaże czy wykreowane komputerowo zwierzęta nie biją aż tak bardzo po oczach swą sztucznością. Posiadłość doktora zapiera dech w piersiach, rozwiązania komunikacyjne dla myszy, system karmienia są miłym dodatkiem podczas seansu. Zdjęcia są po prostu bajkowe – na myśl przyszły mi kadry z gry Uncharted 4. Do tego dochodzi wyjątkowo ładna muzyka, magiczna i tajemnicza, potęgująca wartką akcję. Wielkie fanfary dla twórcy muzyki Dannyego Elfmana. Stworzył on naprawdę solidne podwaliny dla – może nie pozbawionej wad – ale dobrze sklejonej fabuły. Fabuła niestety jest bardzo liniowa i mało oryginalna, ale z książką było podobnie jeżeli mnie pamięć nie myli.
Niedostatki scenariusza rekompensuje w tym przypadku dobra gra aktorska, muzyka, humor i piękne kadry. Przygoda jako tako się klei. Ja bynajmniej na seansie się nie nudziłam. Do filmu podeszłam po prostu obojętnie, bo nie oczekiwałam arcydzieła. Miło się rozczarowałam. Film na pewno przypadnie do gustu młodszej widowni, bo zabawnych scen ze zwierzętami jest naprawdę wiele. Gagi wylewające się z ekranu nie budzą politowania, a pozwalają na chwilę chociaż się uśmiechnąć. Jest to film bardzo poprawny, dobrze zrealizowany i warty obejrzenia. To zdecydowanie najlepiej zekranizowana (choć luźno nawiązująca do książki) opowieść o Doktorze Dolittle. Morał w filmie mamy niezwykle prosty: pomagając innym, możemy pomóc sobie.
WYDANIE PUDEŁKOWE:
Pudełko produkcji „Doktor Dolittle” od Filmostrady o dziwo jest pozbawione slipcovera, ale to w sumie nie jest żaden rażący problem. Przód okładki jest skromny, co się bardzo ceni, a z boku znajdziemy tylko tytuł. Na tyle widnieje standardowo specyfikacja, opis oraz informacja o materiałach dodatkowych, wszystko opatrzone jednym kadrem z filmu. Co warto podkreślić, oryginalna wersja językowa została umieszczona na krążku w formacie Dolby Atmos, którego nie trzeba nikomu przedstawiać, ale o dziwo nie jest na jakimś szalenie wysokim poziomie. Dziwi fakt, że bardzo wyróżnione zostały dialogi, które zagłuszają praktycznie wszystkie inne odgłosy tła. CGI czasami daje po oczach, ale pod względem obrazu jest to dopracowane wydanie o szerokiej palecie kolorów.
Dodatków niestety nie ma dużo i żałuję, że nie pojawiła się w nich chociaż raz Kasia Smutniak. Niemniej na płycie znajdziecie dubbingową obsadę, trochę lukrowania postaci Roberta Downey Jr. i innych bohaterów i omówienie scenografii. I to by było niestety na tyle. Nic, co by skłaniało do zakupu.
SPECYFIKACJA WYDANIA „DOKTOR DOLITTLE”:
Czas trwania: | 101 minut |
Obraz: | 1080 High Definition ; 16×9 ; 1.85:1 |
Dźwięk: |
DA: angielski DD 7.1 Plus: czeski, hiszpański, węgierski DD 5.1: polski (dubbing), rosyjski |
Napisy | angielskie, bułgarskie, chorwackie, czeskie, estońskie, greckie, hiszpańskie, litewskie, łotewskie, polskie, portugalskie, rosyjskie, rumuńskie, słoweńskie, węgierskie |
Menu: | j. angielski |
EAN: | 5902115612220 |
Dystrybucja: | Filmostrada |
LISTA DODATKÓW:
- Talk to the animals – 00:05:05 – Bohaterowie zwierzęcych głosów.
- RDJ & Harry: Mentor and mentee – 00:03:30 – Chemia na ekranie i w prawdziwym życiu.
- Becoming the good doctor – 00:02:54 – Stworzony aktor do roli doktora.
- Antonio Banderas: Pirate king – 00:02:59 – Banderas i jego zabawa na planie.
- The Wicked Dr Mudfly – 00:02:00 – Michael Sheen na ekranie.
- A most unusual house – 00:03:58 – Niesamowita scenografia filmu to coś, na co warto zwrócić uwagę.