W miniony weekend odbyły się zamknięte testy Elden Ring – nowej gry ze stajni From Software, której premiera zapowiedziana jest na końcówkę lutego 2022 roku. Same testy odbywały się w 3 godzinnych sesjach zaplanowanych w ciągu dnia i w nocy, więc każdy chętny bez problemu znalazł pasujący mu termin niezależnie od strefy czasowej. Mi osobiście udało się rozegrać prawie dwie pełne sesje i szczerze przyznam, że po tych kilku godzinach poczułem wielki głód, jakiego dawno nie miałem.
From Software to marka, której nie trzeba przedstawiać hardkorowym graczom. W portfolio Japończyków znajdziemy Demon Soulsy, Sekiro czy serię Dark Souls – te gry zapisały się na kartach historii wysokim poziomem trudności oraz mechanikami, po które z chęcią sięgają twórcy innych gier. Elden Ring już od pierwszych zapowiedzi szokował i stawiał pewne niezmienne reguły soulsów do góry nogami. Gracze zostają przeniesieni z mniej lub bardziej liniowych map (genialnie zresztą zaprojektowanych, z mnóstwem skrótów i przejść do odblokowania) i zostają rzuceni do otwartego świata, który będziemy mogli przemierzać wierzchowcem. Dodatkowo wprowadzenie craftingu, zbierania ziólek, kwiatków i innych kawałków kory sprawiło, że gra ucieka od swoich korzeni w stronę popularnych dziś sandboksów naszpikowanych kropkami i innymi pobocznymi aktywnościami. Jednak te zmartwienia zostały bardzo szybko rozwiane w becie, gdzie po dosłownie kilku minutach w ciasnych lochach wychodzimy na otwarty teren, imponujący swoimi rozmiarami i zupełnie pozbawiony krzyczących kolorowych kropek na minimapie. Gra w swój standardowy dla gatunku soulsów sposób jest dosyć oszczędna w serwowaniu nam fabuły, którą musimy składać ze strzępków informacji pozyskanych od NPCów, jednak samo przedstawienie celu głównego jest jasno i przejrzyście wskazywane przez promienie światła unoszące się nad miejscami łaski (odpowiednikami klasycznych ognisk z poprzednich gier studia). Dzięki nim wiemy, w która stronę powinniśmy zmierzać, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wezwać wierzchowca i ruszyć w dowolnym kierunku wydającym się dla nas interesującym. Pomimo wspomnianego już braku znaczników na mapie, ku mojemu zdziwieniu każde zboczenie z głównej ścieżki nagradzało mnie w jakiś sposób. Raz błądząc koło jeziora, zostałem zaatakowany przez smoka, innym razem odkrywając jaskinie pełną wilków lub znajdując ukryte wejście do małych lochów, w których czekało na mnie nowe zaklęcie. Ten sposób eksploracji, w którym gra nie szczuje nas setkami kolorowych kropek, a mimo to zachęca i nagradza tych wszędobylskich graczy, bardzo przypomina to co mogliśmy spotkać w Zeldzie: Breath of the Wild. Osobiście zostałem oczarowany tym podejściem, a mój początkowy sceptycyzm odszedł w cień.
Jak wiadomo soulsy stoją walką, która z jednej strony jest wymagająca, z drugiej zaś bardzo sprawiedliwa i wszelka frustracja pojawiająca się podczas zmagań wynika głównie z naszych błędów, aniżeli z problemów z mechanikami gry. W przypadku Elden Ring nie zmieniło się wiele, dostajemy ten sam świetny system walki, który zawiera zmiany dosłownie kosmetyczne – czy to wada? Ależ skąd, bo skoro coś działa bardzo dobrze i jest uwielbiane przez graczy, to czy jest sens wywracać wszystko do góry nogami? Twórcy korzystają z możliwości idących wraz z otwartym światem, dzięki czemu oprócz głównych bossów czekających w mniej lub bardziej zamknietych arenach, możemy teraz spotkać minibossy przemierzające swobodnie świat z miejsca w miejsce. Osobiście w kilka godzin zmierzyłem się z czterema ciekawymi przeciwnikami, a z przecieków docierających do mnie wynika, że było ich przynajmniej drugie tyle.
Oprawa audiowizualna to aspekt, który zostawiłem na sam koniec, bo grę otrzymałem w wersji na PS4, która zapewne odbiega od tego, co może zaoferować konsola obecnej generacji. Mimo tego produkcja, pomimo swojej otwartości, ani razu nie chrupnęła, trzymając bardzo solidny frame rate (na pewno był wyższy niż 30 klatek, jednak brakowało mu sporo do obecnego standardu – za jaki uważam 60 fps). W internecie nie brakuje materiałów filmowych z PS5, które pokazują możliwości silnika gry, więc zainteresowani sprawdzą czego mogą się spodziewać. A muzyka? Nie było jej wiele, ale próbka jaką otrzymaliśmy i dotychczasowe fenomenalne soundtracki, jakimi raczyło nas From Software napawa optymizmem i zakładam (niczym rasowy fanboy), że pod tym względem na pewno się nie rozczaruję.
Końcowy wniosek? Fani From Software – nie macie powodów do obaw. Otwarty świat nie zamienił naszych ukochanych soulsów w generycznego sandboxa, naszpikowanego znajdźkami. Taka formuła mocno odświeża to, co doskonale znamy i kochamy. Nie pozostaje nic innego, jak zaznaczyć dużym czerwonym kółkiem datę 25 lutego w kalendarzu i czekać na premierę, bo to co zaoferowała beta zdecydowanie wskazuje, że warto czekać.