Indiana Jones i Wielki Krąg – Recenzja – Magia filmów znów żywa

6 grudnia 2024
5
3/5
Opis:

Nowa gra studia Machinegames, w której gracz wciela się w doskonale znanego bohatera z filmów George’a Lucasa – Indianę Jonesa. „Indiana Jones i Wielki Krąg” rozgrywa się w tych samych czasach co oryginalna trylogia i pozwala przeżyć z tytułowym archeologiem zupełnie nową przygodę, odwiedzając m.in. Watykan i egipską Gizę.

Cover Art:Indiana Jones i Wielki Krąg – Recenzja – Magia filmów znów żywa

Kultowa seria filmów o amerykańskim archeologu w końcu zaznacza swoją obecność w świecie gier wideo. “Indiana Jones i Wielki Krąg” wydaje się być pozycją obowiązkową zarówno dla fanów starszych produkcji z Harrisonem Fordem w roli głównej, jak i dla graczy lubiących przygodówki akcji z widokiem FPP. Ale czy w tej pozycji odnajdą się też inni gracze, którzy nie są fanami gatunku i nie znają filmów?

“Indiana Jones i Wielki Krąg” to gra, która idealnie wpisuje się w popkulturowy trend wykorzystywania nostalgii i tęsknoty za ulubionymi bohaterami, by w ten sposób podbijać zainteresowanie swoim tytułem. Lucasfilm robił to z powodzeniem w kinie w ostatniej trylogii “Gwiezdnych wojen” i próbował też (dość nieudolnie) w “Artefakcie przeznaczenia” – ostatnim filmie o Indianie Jonesie, w którym główną rolę zagrał Harrison Ford. Twórcy “Wielkiego Kręgu” od zawsze zapowiadali jednak, że ich celem było opowiedzenie historii młodego Indiany, dlatego też akcję gry osadzili pomiędzy “Poszukiwaczami zaginionej Arki” a “Ostatnią krucjatą”. Czyli dokładnie w tym okresie, który uznawany był za najlepszy (a nawet kultowy) w całej filmowej sadze.

Fani “Indiany Jonesa” wychowani na oryginalnej trylogii z utęsknieniem wspominali stare filmy, szczególnie w momentach, gdy Ford dwukrotnie powracał do roli (w 2008 i w 2022 roku). Zarówno “Artefakt przeznaczenia” jak i “Królestwo kryształowej czaszki” nie były tak dobre, jak produkcje osadzone tuż przed II wojną światową. Machinegames słusznie sięgnęło więc po najlepszy okres dla Indy’ego, a do tego w bardzo umiejętny sposób skorzystało ze wszelkich charakterystycznych dla tamtego okresu zabiegów fabularnych.

 

Gra i film w jednym

“Wielki krąg” robi naprawdę dobre pierwsze wrażenie. Zaproponowany przez twórców cold-open jest dokładnie taki, jak w starych filmach i posiada wszystkie charakterystyczne motywy oraz specyfikę montażu dla tytułów tworzonych w latach 80. Są więc proste łamigłówki, chciwi i przebiegli towarzysze, pułapki, delikatne jump-scare’y klasyczne dla tej serii i bardzo dobre zawiązanie fabuły ze św. pamięci Tonym Toddem w roli głównej.

Zdaje sobie sprawę, że dla wielu graczy początek może być zbyt filmowy. To już jednak specyfika samego tytułu, który ma dużo spokojniejszych momentów i nie ma w nim przesadnie dużo akcji, o czym zresztą szerzej rozpiszę się później. Jeśli jednak kojarzycie Machinegames ze świetnego “Wolfensteina”, lojalnie uprzedzam – “Indiana Jones i Wielki Krąg” to zupełnie inna gra, a przez pierwsze godziny dużo bardziej pod względem gameplayu przypominała mi np. “Dishonored”, inną grę Bethesdy.

Twórcy “Wielkiego kręgu” postawili na maksymalną immersyjność, decydując się na rozgrywkę z widoku pierwszej osoby. W wywiadach przed premierą dzielnie starali się bronić tego pomysłu zapowiadając, że chcą, by gracz poczuł się, jakby sam był amerykańskim archeologiem. Nie da się ukryć – udało im się to świetnie i z każdą kolejną godziną coraz bardziej zachwycałem się tym, jak mocno dopracowane jest to “poczucie” wcielania się w tytułowego bohatera. Doceniam małe rzeczy, takie jak odpowiednia kombinacja przycisków przy otwieraniu drzwi kluczem czy korzystanie z wszelkiego rodzaju “wspomagaczy”, jak jedzenie czy bandaże. Jest jednak jeszcze jeden konkretny powód, dla którego widok FPP był dla Machinegames łatwiejszy do implementacji, niż TPP, który pojawia się tylko w sekwencjach, takich jak np. wspinanie.

Nie od dziś wiemy, że gry Bethesdy mają problem z  TPP i poziomem animacji w tego typu widoku. Charakterystyczne było to choćby w zeszłorocznym “Starfieldzie”, który na widok zza pleców pozwalał, ale był kompletnie bezcelowy przez specyfikę gry, która nastawiona była na strzelanie. Decydując się w “Wielkim Kręgu” na widok z oczu bohatera, twórcom odszedł ogrom pracy, w której musieliby przystosowywać grę do innych wymagań. W moim odczuciu, obecny silnik graficzny Bethesdy zwyczajnie na to nie pozwala i jak zwrócicie uwagę na tytuły wydawane przez nich w ostatnich latach – nie jest to przypadek. Dlatego też postawienie na widok TPP nie było wyborem, a jedyną opcją, która – na szczęście – w przypadku przygód Indiany Jonesa całkiem nieźle się broni.

Pomaga w tym też szeroko-pojęta analogowość czasów, w jakich toczy się akcja gry. Jones korzysta z klasycznych map w taki sposób, jak powinien, czyli trzyma ją w rękach, a twórcy postawili na kompromis pomiędzy prostotą a wspieraniem gracza w kierowaniu do konkretnych miejsc. Szczególnie, że w niektórych lokacjach łatwo się zgubić. 

 

“Indiana Jones i Wielki Krąg” to podróż niemal dookoła świata

Jak już wspominałem wcześniej – zawiązanie akcji i zmuszenie tytułowego bohatera, by porzucił tymczasowo pracę w college’u i udał się na kolejną wielką przygodę, chwyta od pierwszych minut. Intryga zawiązana jest wokół Upadłych Aniołów, tajemniczego zakonu pochodzącego z Watykanu. To właśnie tam Indiana udaje się w poszukiwaniu złodzieja, który wykradł z uczelnianego muzeum pewien artefakt.

Watykan z 1937 roku robi całkiem niezłe wrażenie. Na ulicach porządku pilnują oddziały Mussoliniego, a sama gra w tym momencie uruchamia bardzo potrzebne elementy swobody. “Wielki Krąg” to tytuł, który bardzo umiejętnie zarządza dostępnymi miejscówkami oraz ich otwartością. Takie lokacje jak Watykan, egipska Giza czy tajlandzkie tereny Sukhotai są dla Indiany w pełni otwarte, a gra przeistacza się wtedy w przygodowego sandboxa. Poza główną fabułą, Jones ma możliwość wykonywania dodatkowych, pobocznych zadań, a także odkrywania tajemnic i sekretów. Pozwalają one lepiej zrozumieć miejsce w jakim się znajdujemy i choć są całkowicie opcjonalne, czasem warto poświęcić kwadrans (lub kilka) na ich wykonanie.

To jednak “przygoda” (bo tak określany jest główny wątek fabularny) utrzymywała mnie przy “Wielkim kręgu” najmocniej i naprawdę niełatwo jest mi o niej pisać bez spoilerów. Bo to trochę jak opowiadanie kolejnego filmu z Harrisonem Fordem, który każdy z Was powinien “przeżyć” na własnej skórze. Scenariusz niczym nie ustępuje pracy George’a Lucasa, ale brakuje w nim tak dużych twistów i widowiskowości, jakie znamy np. z serii “Uncharted”. Znów jednak miałem wrażenie, że twórcom na drodze stanął silnik graficzny, który nie pozwala na wodotryski i przesadną efektowność znaną z gier Sony. 

“Indiana Jones i Wielki Krąg” ma w sobie sporo z “Uncharted” przez podobną, przygodową stylistykę, a także otwartość na wszelkiego rodzaju zagadki i łamigłówki. Co ciekawe – na samym początku gra pozwala zdecydować graczowi, czy chce uproszczoną, czy nieco bardziej utrudnioną wersję zagadek. Bez wahania postawiłem na tę drugą, a w samej grze dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że aparat będący na wyposażeniu Indiany przydaje się w sytuacjach, gdy gracz potrzebuje podpowiedzi. Zagadki w “Wielkim kręgu” są pomysłowe, a do tego mocno osadzone w miejscu, w którym akurat się znajdujemy. Moją ulubioną była chyba ta z początku, gdy przelewałem krew Chrystusa (w postaci poświęconego wina), by otworzyć drzwi do watykańskich katakumb.

 

Bicz i pięści – zestaw każdego uznanego archeologa

Machinegames stanęło przed naprawdę wymagającym zadaniem stworzenia gameplayu w taki sposób, by to nie strzelanie było na pierwszym planie. Tak, Indiana posiada rewolwer i może zabijać (choć gdy to robi, przeciwnicy nie pozostawiają ani grama krwi, nie mówiąc już o jakichkolwiek śladach na ubraniu). Z perspektywy immersyjności jest to jednak dość nienaturalne i z tej opcji korzystałem niezwykle rzadko. Jones to nie Rambo, a i gra dość oszczędnie podsuwa amunicję (na start bohater ma przy sobie tylko siedem nabojów). Tym bardziej dziwi absurdalna walka z mini bossem na końcu jednego z rozdziałów, na którym strzały z pistoletu prosto w głowę nie robią żadnego wrażenia, a pokonać da się go tylko w walce na pięści.

Gdy już trafimy na etapy z przeciwnikami (głównie mówiącymi po niemiecku) to gracz otrzymuje wybór pomiędzy: skradaniem się bez eliminacji przeciwników, skradaniem się z eliminacją czy zabawą…w Rocky’ego Balboę wspieraną różnego rodzaju przedmiotami. Indiana do bójki na pięści jest zawsze chętny, a i często korzysta z porozrzucanych pałek, łopat czy też grabi (które jednak mają dość ograniczoną moc i przeważnie po kilku zamachnięciach zostają zniszczone). Mam jednak wrażenie, że w przypadku walki twórcy byli dość niekonsekwentni. Cicha eliminacja w tej grze nie istnieje. Do przeciwnika można zakraść się od tyłu, naładować mocny cios i wyeliminować go jednym uderzeniem. Jest on jednak dość głośny i przeważnie alarmuje innych przeciwników. W efekcie gra nie pozwala na ulubiony dla mnie sposób skradania się i cichej eliminacji. Szkoda, ale zdaje sobie sprawę, że taki styl niekoniecznie musi pasować do Indiany.

Główny bohater posiada za to bicz, którym może ogłuszać przeciwników oraz przyciągać ich do siebie. Narzędzie przydatne, pomaga też w uspokajaniu psów, które towarzyszą patrolującym faszystom. Jednak największym problemem walki w “Wielkim Kręgu” jest jej powtarzalność. Sprawia wrażenie dodanej na siłę, a oklepywanie kolejnych tak samo wyglądających przeciwników (Atak Klonów niestety doskwiera mocno) robi się nudne po kilku godzinach gry.

Wspominałem wcześniej o analogowym świecie, w którym toczy się akcja gry. Twórcy inteligentnie wykorzystali to w przypadku rozwoju bohatera, który nowych umiejętności uczy się ze znalezionych wcześniej książek (przewodników łowcy przygód). Zaznajomienie się z ich treścią pozwala na odblokowanie nowej umiejętności, ale potrzebne są do tego dodatkowo punkty doświadczenia nazwane tutaj “punktami przygody”, które zdobywać możemy np. zbierając notatki, czy też robiąc zdjęcia w ciekawszych miejscówkach. 

 

Brzmi wybitnie, wygląda tak sobie, a polski dubbing…

O warstwie graficznej wspominałem już wcześniej. Jeśli graliście w inne gry wydawane przez Bethesdę, nie będziecie zaskoczeni. Styl wizualny jest dość surowy i całkiem często przypomina gry z poprzedniej generacji, czyli dokładnie tak, jak miało to miejsce np. ze “Starfield”. Przyzwoicie wypadają bogate w detale labirynty, katakumby i wszelkiego rodzaju podziemia, które Indiana zwiedza w trakcie swojej misji. Warto dodać, że gra oferuje dwa tryby graficzne na Xbox Series X i niespecjalnie czułem różnicę pomiędzy nimi (oczywiście poza klatkami na sekundę, wybierając jedyne słuszne 60 FPS). 

Udźwiękowienie “Wielkiego Kręgu” jest z kolei fantastyczne. Muzyka jest dokładnie taka sama jak w filmach z przygrywającym w najważniejszych momentach, wpadającym w ucho głównym motywem muzycznym całej serii. Podobał mi się też dbałość o dźwiękowe detale w łamigłówkach. Te są archaiczne, bazują na bardzo starych mechanizmach, zębatkach, łańcuchach. Wszystko to słyszalne jest bardzo dobrze.

Po odpaleniu “Indiana Jones i Wielki Krąg” przeżyłem potężny zawód, gdy okazało się, że gra ze sklepu Xbox Store pobrała tylko polską wersję językową (napisy i dubbing). W menu nie znajdziecie opcji zmiany języka, który dostosowywany jest do ustawień konsoli. Byłem przekonany, że takie rozwiązania już dawno przestały być praktykowane i nie rozumiem, co stało za taką, a nie inną decyzją. Zmiana języka konsoli na angielski uruchomiła automatyczne pobieranie angielskich dialogów i odpaliła się po angielsku (również bez możliwości jakichkolwiek zmian).

Mógłbym znieść polski dubbing, gdyby był przyzwoity. Niestety jest tragiczny. Z resztą – kto chciałby grać po polsku, gdy w amerykańskiej wersji głos Harrisona Forda imituje sam Troy Baker (a równie ważną rolę ma wspomniany wcześniej Tony Todd)! Najbardziej uderzyło mnie to, że aktorzy odgrywający swoje role w polskiej wersji dźwiękowej kompletnie nie pasują do bohaterów na ekranie. Wielokrotnie łapałem się na tym, że stosunkowo młody głos podstawiony był pod postać po 50-tce.

Grę otrzymaliśmy do recenzji tydzień przed premierą, dlatego też pośpiesznie napisałem do polskiego oddziału Bethesdy z pytaniem, czy patch day-one cokolwiek zmieni i pozwoli graczom na wybór języka dialogów/napisów bez zmiany języka konsoli. Pytanie zostało przekazane bezpośrednio do studia Machinegames i niestety do dnia publikacji tej recenzji nie otrzymaliśmy odpowiedzi. 

Podsumowanie

“Indiana Jones i Wielki krąg” to gra wyjątkowo nierówna i trudna do oceny. To produkcja stworzona przez fanów kultowej trylogii filmowej z lat 80. i skierowana w dużej mierze do… takich samych fanów. Będą oni w stanie przymknąć oko na szereg niedoróbek, dziwacznych rozwiązań w gameplayu, bo pochłonie ich filmowa historia, godna scenariuszy George’a Lucasa. Gdy jednak na tytuł stworzony przez Machinegames spojrzymy bardziej drobiazgowo, znajdziemy w nim szereg problemów, które doskonale znamy z innych gier stworzonych na tym samym silniku Bethesdy.

Dlatego też fani filmów do końcowej oceny z powodzeniem mogą dodać jeden punkt więcej i spełnić swoje marzenie wcielenia się w Indianę Jonesa oraz poznania kolejnych jego przygód z czasów oryginalnej trylogii. 

Zalety

  • filmowy scenariusz idealnie pasujący do trylogii George’a Lucasa,
  • młody Indiana pełen wdzięku i uroku,
  • niezłe aktywności poboczne, skutecznie wydłużają rozgrywkę,
  • pomysłowo zaprojektowane łamigłówki,
  • analogowość świata mądrze wykorzystana przez twórców,
  • rozsądne elementy rozwoju bohatera,
  • oprawa dźwiękowa.

Wady

  • słabo zaprojektowana walka i niekonsekwentne podejście do strzelania,
  • skradanie się bez typowej cichej eliminacji nie ma sensu,
  • widok FPP to nie wybór twórców, a ograniczenie silnika gry,
  • okropny polski dubbing i brak możliwości zmiany języka w menu na angielski.