Joker: Folie à deux – Recenzja – Koszmar oczekiwań

6 października 2024
0
3.5/5
Opis:

Arthur Fleck zamknięty w szpitalu w Arkham, czeka na proces za przestępstwa, które popełnił jako Joker. Zmagając się z podwójną tożsamością, Arthur nie tylko poznaje, co to prawdziwa miłość, ale też odnajduje zamiłowanie do muzyki, które od zawsze w sobie krył.

Czas na ciąg dalszy przygód Jokera, tym razem w zupełnie innym charakterze. Kontynuacja filmu nagrodzonego kilka lat temu dwoma Oscarami wywołała niemałą burzę – zarówno w kinach, jak na forum internetowym. Czy „Joker: Folie à deux” jest naprawdę tak zły, jak się mówi i pisze? Czy zamykanie go z procentowej/liczbowej szufladzie złych filmów to na pewno dobry kierunek? Oto kilka słów ode mnie, zapraszam.

 

Obłęd niejedno ma imię

Przenosimy się do mrocznego szpitala w Arkham. Nasz bohater, Arthur, przebywa tam w oczekiwaniu na proces przed wymiarem sprawiedliwości, mający rozstrzygnąć sprawę zabójstw, których dopuścił się w pierwszej części filmu. Rozerwany między dwiema osobowościami, Fleck szuka lekarstwa na samotność, ogromną rządzę miłości i zrozumienia. Przez przypadek poznaje kobietę, Lee Quinzel, która desperacko pragnie być częścią jego życia. I to w zasadzie jest cała, dosyć prosta, oś fabularna tego filmu.

Zacznijmy tak naprawdę od tytułu. „Folie à deux” z francuskiego to w tłumaczeniu dosłownym „szaleństwo we dwoje”,  które opisuje medyczne określenie, jakim jest paranoja indukowana. Paranoja to system uporządkowanych, możliwych do zaistnienia zaburzeń spostrzegania m.in pod postacią urojeń. Natomiast skoro indykowana, to znaczy, że do tanga trzeba dwojga – w teorii zdrowa osoba z otoczenia pod wpływem osoby chorej doświadcza tych samych objawów pozytywnych, co paranoik. Jasnym jest więc fakt, że osobą chorą w tym filmie jest postać Arthura, a jego komiksowy obiekt pożądań, Harleen Quinzel, w wyniku zauroczenia przenosi się do jego świata. Dobrze jest być innym, ale nie jest przyjemnie być przy tym samotnym, więc zawsze raźniej we dwoje. Bohaterka grana przez Lady Gagę wywiera presję na Flecku bycia tą „lepszą wersją siebie„. Nie jest w stanie zaakceptować podwójnej osobowości naszego antybohatera. Pokłada ona w Jokerze całą swoją nadzieję idealnego życia, a zakochanej parze dobrze się żyje w fantazji obłędnej miłości. Jak to się skończy? Musicie zobaczyć sami.

„Joker: Folie à deux” to bardzo oszczędny w bezpośrednim przekazie obraz niezrozumienia. Nie jest to film o dualizmie charakteru, a właśnie problemie komunikacyjnym i stawianiu niemożliwych do spełnienia oczekiwań (w tym medialnych). Arthur ma problem, stworzony na bazie złych doświadczeń z przeszłości. Gdy już zaznał smak sławy, ciężko jednak sprostać oczekiwaniom wszystkich. Jedni chcą Arthura (np. obrończyni czy stary kolega z pracy), inni Jokera. Gdzie znaleźć w tym złoty środek? Wpisuje się to wszystko koniec końców w komentarz zarówno odnośnie odbioru pierwszego, jak i drugiego filmu o Jokerze. Każdy z nas miał wobec sequela wyobrażenia, którym Arthur/Todd nie jest w stanie sprostać. Nie dostajemy filmu w takiej formie, jakiej byśmy chcieli – jedni z nas pragnęli brutalnej historii, drudzy bezpiecznej, przemyślanej kontynuacji, a jeszcze inni oscarowego, scenariuszowego bajta. Joker nie jest pochłonięty swoim obłędem i ma tyle samo problemów, co jego film.

Wizualnie nie można się do niczego przyczepić. Piękna, kontrastowa sceneria i zarazem gra świateł sprawia, że kadry ucieszą oko każdego kinomana. Surowość codziennego życia przeplata się ze światem fantazji – przez dłuższy czas siedzimy z Arthurem w szarym, szpitalu, by zaraz przenieść się na dach jednego z budynków w „cukierkowym” Gotham City. Oprócz tego score Hildur Guðnadóttir, oparty niejako na pierwszej części, ma kilka nowych fajnych momentów. Aranżacje piosenek to jednakże pole do długiej rozmowy…

 

Dramat muzyczny, o jaki nikt nie walczył

Sama decyzja, że film będzie zawierał w sobie elementy musicalu, była ogromnie odważna. Bo raz – nasz główny aktor nie umie kompletnie śpiewać, a dwa – musical w popkulturze jest odbierany jako synonim kiczu, tandety i braku gustu. Twórcy natomiast bardzo nie chcieli, aby sequel był postrzegany jako czysty musical i trochę rozumiem dlaczego. Wiadomym jest nie od dzisiaj, że muzyka potrafi przenosić do innego świata. Arthur ma w sobie duszę wirtuoza, a w kulminacyjnych momentach jego życia, to właśnie muzyka jest lektorem – przewodnikiem po szeregu emocji targających bohaterami. Owszem, w filmie znajduje się sporo (ale też nie przesadnie) wstawek musicalowych, ale nie ma ich aż tyle, by zawładnęły całą osią filmu. Jedne piosenki są gorsze, inne (w mniejszości) lepsze. Ze wszystkich utworów podobały mi się tylko dwa momenty: „To Love Somebody” i „The Joker” – były naprawdę przemyślanymi, cieszącymi oko sekwencjami. Przez cały czas jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że sceny te są wklejone w film jakby na siłę – być może ten kontrast pomiędzy ponurą rzeczywistością i musicalowymi elementami był przemyślany i miał być integralną częścią filmu (co jest też niejako podkreślane w końcowych chwilach filmu). Nie mówię, że nic ze sobą nie niosą, tylko że realizacja tych scen na tle reszty filmu wypada po prostu blado, bez pomysłu. Widać też, że Phoenix nie do końca swobodnie czuł się w roli śpiewanej, a Lady Gaga wokalnie oczywiście broni się perfekcyjnie. Gorzej jeżeli chodzi o aktorstwo…

Może jestem uprzedzona, może (a raczej na pewno) nie mam żadnych uprawnień, żeby wchodzić w buty aktorów i ich oceniać, ale w moim odczuciu Lady Gaga kompletnie nie poradziła sobie z rolą Quinn. Raczej na pewno jej postać miała być autystyczna (odsyłam do teorii 4A w schizofrenii), ale ja tego nie kupuję i po prostu źle mi się ogląda jej ekspresję, a raczej jej brak. Postać Lee była mi totalnie obojętna, nie sprzedała ani jednej emocji, a uwierzcie mi – jest kilka momentów, w których można by było wnieść sceny na poziom Crowe’a w „Gladiatorze” – My name is Maximus Decimus Meridius! 😉 Natomiast Phoenix w roli zarówno Arthura, jak i Jokera to najwyższa klasa aktorstwa, chociaż odnoszę wrażenie, że już podczas tworzenia filmu był już całą postacią zmęczony. Być może wiedział, co go czeka na press junketach. 😉

 

Żyjemy w ciekawym społeczeństwie

Najbardziej z całej struktury filmu podobały się sceny sądowe, ukazujące zarówno aspekt medialności, obłędu, jak i człowieczeństwa. To właśnie tutaj dokonają się najbardziej ekspresyjne momenty w życiu Arthura. To tutaj będzie on zarówno zideologizowanym, medialnym Jokerem, jak i zabłąkanym, prostym człowiekiem. Dynamika całej produkcji zmienia się w momencie wejścia wysokiego sądu. Dodatkowo jeden ze świadków odegra kluczową rolę w rozwikłaniu może nie samej sprawy kryminalnej, a złożoności charakteru tytułowego bohatera. Jeżeli wynudzicie się w kinie na pierwszej godzinie (bo tak też może być), to obiecuję, że druga godzina Wam to wynagrodzi.

Oglądamy filmy, żeby coś poczuć. Często się śmieję, że nie pamiętam do końca, co się działo na ekranie, ale pamiętam emocje po wyjściu z kina. Czasami są to wyrzucające z kapci pozytywne emocje, innym razem coś, co nas skłania ku refleksji. Tym razem, po wyjściu z seansu, zaczęłam się zastanawiać, jak silnym narzędziem są oceny internetowe. Moja opinia wśród tysiąca innych może się kompletnie nie liczyć. Znajdą się osoby, które poklepią mnie po plecach, ale znajdą się też i takie które powiedzą, żebym to ja puknęła się w czoło. „Joker: Folie à deux” nie sprostał oczekiwaniom wielu osób, ale proszę pamiętajcie, że to wcale nie stawia tego filmu w kategorii tych „kiepskich”. Tak samo to, że ja go bronię nie znaczy, że jest arcydziełem. Usiądźcie w fotelu i przeżyjcie to sami. O to w tym wszystkim chodzi.

Czy jest to film zły? Nie. Czy jest to arcydzieło? A skąd. Czy jest to film rewolucyjny? Też nie. Ale jest na tyle ciekawy, że zostanie ze mną na długi czas, a przy pierwszej możliwej okazji powtórzenia go, z chęcią przeniosę się ponownie do Arkham, by ponownie poczuć tę bezsilność, z którą borykał się Arthur. Nie znajdziecie tutaj Jokera, na którego większość z nas czekała. Oczekiwaliśmy wszyscy spektualrnego rozwoju postaci, a otrzymaliśmy film o małym człowieku i jego problemach, który nie do końca odnajduje się w przypisanej mu roli. Koniec końców przecież chyba każdy z nas marzy jedynie o odrobinie miłości i odrobinie zrozumienia.

Podsumowanie

„Joker: Folie à deux” ma tyle samo problemów, co tytułowy bohater. Oczekiwaliśmy wszyscy spektakularnego rozwoju postaci, a otrzymaliśmy film o małym człowieku i jego problemach, który nie do końca odnajduje się w przypisanej mu roli.  Tak czy inaczej warto obejrzeć. 

Zalety

  • trafny komentarz społeczny,
  • surowość przeplatana z fantazją,
  • score,
  • sceny na sali sądowej.
  • Phoenix aktorsko przez większość czasu jest bezbłędny,
  • zamysł elementów musicalowych był odważny, ale…
  • dosadna końcówka.

Wady

  • wstawki musicalowe o różnej jakości, niestety w większości w tej gorszej,
  • mało zaskakująca aranżacja piosenek,
  • Phoenix źle się czuje w śpiewanej roli,
  • Lady Gaga aktorsko mocno odstaje od reszty ekipy aktorskiej,
  • obojętność względem postaci Lee,
  • tempo pierwszej połowy filmu.