Disney puścił oczko fanom gier i wszelakiej maści platformówek, a przy tym widać wielki sentyment twórców i tęsknoty za dziecięcymi latami spędzonymi przy automatach do gier. Film więc bazuje na miłych wspomnieniach osób – powiedzmy starszych, natomiast młodsi niekoniecznie znajdą frajdę z oglądania animacji. Po prostu myślę, że wiele dzieci nie zrozumie nawiązań i aluzji do „epoki minionej”, przez co fabuła może wydać się im nudna i wtórna. Pierwsza część przygód Ralpha i Wandelopy nie przypadła mi do gustu, bo bazowała na przemielonych wielokrotnie stereotypach i była niezwykle schematyczna. Druga odsłona „Ralph Demolka w internecie” miło mnie zaskoczyła, z uwagi na kolaż wspomnień z lat minionych związanych z „pikselowymi” grami i nowoczesnym życiem w Internecie. Gry takie jak Pac-Man, tetris – mimo swej prostoty weszły do kanonu i legend cyfrowej zabawy. Niestety przegrały próbę czasu i zostały wyparte przez produkcje bardziej przypominające film niż gry.
Bohaterowie są zmęczeni rolami w swoich automatach, a ich świat ograniczał się do zakresu fabuły gry i listwy przepięciowej – swoistej poczekalni. Ralph utemperował swój charakter, natomiast Wandelopa – żądna przygód pragnie wyrwać się z marazmu, rozerwać łańcuchy i wyruszyć poza ograniczające ją granice jej własnej – oklepanej i wysłużonej – aplikacji. Zna ona bowiem każdy zakręt, każdy zaułek, a przyjaźń z Ralphem już jej nie wystarcza. Do salonu gier dotarła niespodziewanie nowoczesność i otworzyły się wrota przez tajemniczy korytarz Wi-Fi do wielkiej metropolii Internetu. Tym razem Ralph i Wandelopa wyruszają w nieznane, by odnaleźć brakującą część do automatu z grą. A gdzie znaleźć potrzebną rzecz? Oczywiście w sieci.
Internet przedstawiony jest niebywale i jest to czysta uczta dla konesera sieci. Nawiązania i wszelakiej maści „reklamy” biją po oczach. Jesteśmy wprost zalewani easter-eggami, nawiązaniami i licznymi hiperłączami po bezkresach Internetu. Internet to wielka metropolia – sklepy (Amazon, eBay), baza wiedzy (Google), fabryka memów (BuzzzTube), źródło komunikacji (Instagram, Facebook, Twitterowe ptaszki) oraz źródło zabaw sieciowych (internetowe aplikacje). Widzimy też ciemną stronę „Neta”: DarkNet, natarczywy Spam i wyskakujące okienka, Wirusy, Robaki i wszechobecną żądzę zdobycia popularności, lajków i serduszek nawet w przypadku infantylnej twórczości (memów).
Wykonanie animacji jak zawsze w przypadku Disneya – bez najmniejszych zastrzeżeń. Przeplatanie się postaci „pikselowych” i tych „graficznie” wymuskanych, przedstawiono fantastycznie. Widać setki nawiązań do popkultury (IronMan, StarWars, memiczne koty) i jest to po prostu wizualna uczta dla oka. Niezwykłym smaczkiem fabularnym jest ukazanie na ekranie wszystkich bohaterek Disneya, które przyjmują Wandelopę do grona księżniczek – mimo wyśrubowanych kryteriów. Scena jest komiczna i za takie nawiązanie MEGA SERDUCHO dla twórców animacji. Szkoda, że ten wątek nie został bardziej rozwinięty. Krótka scena, a naprawdę ukazano wielką ewolucję wizerunku kobiet na przestrzeni lat. Teraz księżniczką może być każda dziewczynka, nawet ta w kapturze, niepotrafiąca śpiewać, dla której najważniejszy cel w życiu, to zagrać w wymarzonej grze. Niezwykle urzekł mnie gag, z przedstawieniem „odmienności” Meridy, jako postaci z „innego studia”, niepasującej do kanonu księżniczek Disneya. Szkoda, że scena z bohaterkami była tak krótka i ograniczała się de facto do tej przedstawionej w zwiastunie i promującej animację.
Akcja filmu to swoista sinusoida. Zaczyna się rewelacyjne, potem zatraca tempa, by na końcu mile zaskoczyć. Szkoda że ogólnie cała przygoda jest mało porywająca i po prostu nudnawa, a ukazanie „antybohatera” jest kuriozalne i wieje schematyzmem. Wygląd „internetowego wirusa” można było przedstawić w o wiele ciekawszy sposób, a tak twórcy poszli na łatwiznę i wyszedł z tego odgrzewany kotlet. Smaczki „z Internetu” i gagi (choć liczne i zabawne) nie są w stanie podreperować kiepsko napisanego scenariusza, który jest dużą bolączką filmu. Widać, że twórcy mieli pomysł, ale został on zrealizowany bardzo powierzchownie. Nie rekompensuje też tego rewelacyjnie skrojony na miarę dubbing (świetna rola Jolanty Fraszyńskiej w roli Wandelopy). Wandelopa to nadal mała, złośliwa, zrzędliwa, wyszczekana, uparta i nieszablonowa księżniczka Disneya. Jej złośliwe i kąśliwe ale pełne uroku zwracanie się do Ralpha per „Synu Skarpety” jest naprawdę komiczne i wypowiadane jest z niezwykłą czułością. Ralph z kolei „dorósł”, ustatkował się, spokorniał. Wydaje się bardziej rozsądny i szczęśliwy z tego, że odnalazł przyjaźń. W pewnym momencie – co mi się nie podobało – więź Ralpha ukazana jest jako ta ograniczająca, hamująca, destrukcyjna. Chorobliwe i uparte uzależnienie od Wandelopy nie pasuje do roli Ralpha. Wandelopie z kolei niestety jest ciągle mało. Spełnienie odnajduje w grze internetowej „Spaliny i Krew”. Bohaterka będzie musiała wybrać między samorealizacją, a przyjaźnią. Jej decyzja i rozwiązanie fabularne jest moim zdaniem nieprzemyślane.
Boleję nad specyficznym zakończeniem, bo mimo wszystko – nie zdradzając fabuły – drogi bohaterów niestety trochę się rozchodzą. Internet wygrywa z tradycyjną przyjaźnią. Ale trzeba w końcu iść z duchem czasu… Ale czy taka decyzja bohaterów jest tego warta? Ukazanie świata Internetu obnażyły wszystkie jego słabości. Z filmu dowiadujemy się, że odmęty sieci nie są dla młodocianych widzów dobrym miejscem. Wszystko można kupić, z głupich filmików i lajków możemy zarobić łatwo i szybko wielkie pieniądze, możemy kraść i „kupić coś z nielegalnego źródła” . Disney ukazał to w bardzo kuszący dla dzieci sposób – wszystko bardziej zachęca, niż odstrasza. Jest to dziwne i myślę, że całkiem nieprzemyślany zabieg. Zmiana kontekstu przyjaźni również nie przypadła mi do gustu. Dotychczasowe „bohaterki Disneya” ukazano w prześmiewczy sposób, a przecież to ich działania były najczęściej wzorcowe i godne naśladowania. Teraz zrobiono z nich infantylne dziwadła. Przedkładanie własnych marzeń nad piękną przyjaźń? Wiem, że to dziecinne i naiwne, ale napewno bardziej pedagogiczne i moralizatorskie, niż ten pseudo moralny bełkot zaprezentowany w animacji. Zdecydowanie lepiej – obraz niezwykłej przyjaźni przedstawiono w części pierwszej. Bolało, że postępowanie Ralpha – pełne troski i opiekuńczości przedstawiono jako złe, a egoistyczne działanie Wandelopy – jako pozytywne. Dochodzimy do kuriozum edukacyjnego – że w życiu ważne są tylko lajki, kasa i kariera. Przyjaźń możemy ograniczyć do wirtualnej konwersacji i tylko wtedy, gdy znajdziemy czas i „okienko” w naszym napiętym grafiku. W dobie młodych ludzi zapatrzonych w komórki, gdzie zanikają kontakty interpersonalne – uważane za staromodne – zaprezentowane koncepcje wydają się w przypadku Disneya narracyjnym i moralizatorskim strzałem w kolano. Dzieciaki tracą dzieciństwo przez wirtualne życie. Zamiast piętnować złe nawyki i wskazywać na „ciemną stronę” Internetu – ukazuje się jego zalety i to co młodzież aktualnie uznaje za modne.
Podsumowując – morał animacji jest taki, że go nie ma, a samo stanowisko Disneya mnie trochę dziwi. Ja tego nie kupuję, a wręcz napawa mnie to smutkiem. Widza potraktowano jako naiwnego „fana”, a właściwie psycho-fana sieci. Rozumiem, że ukazano potrzebę rozwijania się, wolności i faktu, że niektóre przyjaźnie zanikają, inne ewoluują w znajomość. Niestety przekaz filmu nie jest przejrzysty dla dzieci – głównych adresatów filmu. Powinno się powielać i z uporem maniaka wałkować pozytywne, choćby przesłodzone postawy życiowe, a nie lansować nowoczesne przesłanie „o wolności i samorealizacji, kosztem kontaktów międzyludzkich”. Tym bardziej, że samo działanie Wandelopy jest bardzo kontrowersyjne, szybko, bez praktycznie wyrzutów sumienia podejmuje ważne dla jej przyjaźni decyzje i przy tym o problemach nie rozmawia z przyjacielem, tylko z nowo poznanymi „znajomymi w sieci”. Boli taka postawa i kreowanie takiego wizerunku jako prawidłowego i pożądanego. Zostajemy więc z promowaniem egoizmu, interesowności i co najgorsze – samotności. Już dzisiaj coraz bardziej rozpowszechnionym zjawiskiem staje się samotność młodzieży wśród setek lajków i „internetowych” znajomych. Jako dorosły widz dostrzegam, że Disney promuje nachalny konsumpcjonizm i kieruje się jedynie zyskiem i ilością „kliknięć”. Szkoda, bo animacja miała potencjał.
Ralph Demolka w Internecie to chyba pierwszy film Disneya tak nierówny, niespójny i moralizatorsko wątpliwy. Film przynosi wiele frajdy i zabawy od strony wizualnej i komizmu sytuacyjnego. Każdy uśmiechnie się na widok GrumpyCat czy uroczego „spersonalizowanego” pana Wyszukiwarki, tak wdzięcznego za proste – jakże rzadkie dzisiaj słowo – dziękuję. Od wytwórni z takim dorobkiem animacyjnym oczekuje się perełek, wzruszeń, nadziei i budowania pozytywnych relacji. Vaiana też biegła za marzeniami, podobnie jak Mulan, Roszpunka, Jasmina i wiele innych. Nie rezygnowały one z przyjaźni, rodziny, miłości a wręcz przeciwnie – realizowały swoje marzenia i jednocześnie budowały relację międzyludzkie. Tylko Wandelopa wolała wybrać „karierę”, ograniczając kontakty z Ralphem (głównym bohaterem filmu!), który de facto został sam. Jego przyjaciółka spełniła marzenia, ale kosztem wspaniale rozwijającej się przyjaźni. Wiem, że przedstawione rozwiązanie fabularne jest bardziej życiowe, bardziej codzienne, ludzkie, ale proza życia jest wystarczająco przygnębiająca. Brakuje mi tej disneyowskiej idealizacji, która pozwalała widzowi identyfikować się z bohaterami. Disney w swojej produkcji jest po prostu mocno niewiarygodny i nieszczery. Dziwi mnie to, że tak zagmatwany moralnie problem Internetu został przedstawiony w tak kontrowersyjny i skomplikowany, jak dla młodego, widza sposób. Przyzwyczajona jestem do tradycyjnych postaw i empatii. Tutaj zdecydowanie czegoś zabrakło, a co istotne – motyw przyjaźni diametralnie zmieniono względem części pierwszej, co jest argumentem nie do obronienia.
WYDANIE:
Ralph Demolka w internecie ma naprawdę ładnie zaprojektowane wydanie. Z przodu obyło się bez zbędnych dodatków i jest po prostu ładnie i minimalistycznie. Bok znacznie różni się od tego, które dostaliśmy wraz z pierwszą częścią filmu. Natomiast na tyle znajdziemy 3 screeny z animacji, opis dystrybutora, jeden cytat oraz standardową specyfikację. Na krążku znajdziemy oryginalny dźwięk w formacie DTS-HD MA 7.1, a nasz polski dubbing w Dolby Digital 5.1.
Na płytce znajdziemy zaanimowane menu, które jest bardzo sympatyczne i śmieszne. Jeżeli chodzi o dodatki – jak na animację – jest naprawdę sporo materiałow. Na szczególny szacunek zasługuje fakt, że znajdziemy tutaj ponad pół godziny samego procesu pracy nad filmem. Po prostu musicie obejrzeć filmiki z kotami – być może Disney pokusi się o animację z tymi zwierzakami w tle, bo jak widać, mają świetne pomysły. Dodatki są przetłumaczone na język polski – w postaci napisów.
SPECYFIKACJA WYDANIA „RALPH DEMOLKA W INTERNECIE”:
Czas trwania: | 112 minut |
Obraz: | 1080 High Definition ; 2.39:1 |
Dźwięk: |
DTS-HD MA 7.1: angielskie DD 5.1: czeski, grecki, polski (dubbing), rosyjski |
Napisy: | angielskie, czeskie, greckie, polskie, rosyjskie |
Menu: | j. polski |
EAN: | 7321941507001 |
Dystrybucja: | Galapagos |
LISTA DODATKÓW:
- W poszukiwaniu Easter Eggs – 00:03:36 – W filmie znajduje się sporo easter eggów, a większość z nich opiera się na wstawionych rzeczach w tle – zobaczcie czego nie zauważyliście!
- Muzyka z filmu Ralph Demolka w Internecie – 00:10:18 – Ścieżka dźwiękowa, główna piosenka w wersji filmowej i studyjnej oraz Imagine Dragons.
- Buzzztubowe koty – 00:01:47 – Przeurocze dwie minuty w świecie kotów.
- Demolka w internecie – 00:32:57 – Dosyć długi materiał o powstawaniu filmu – projektowanie świata, bohaterów, easter eggów.
- Wstępo
- Internetowa społeczność
- Knowsmore
- eBay
- Stary net
- Spaliny i krew
- BuzzzTube
- Ohmydisney
- Ralphzilla
- Pożegnanie
- Sceny niewykorzystane – Szkice i omówienie usuniętych scen.
- W internecie – 00:04:55
- Przeciwieństwa – 00:03:18
- Wojna domowa – 00:02:43
- Samotność – 00:05:56
- Rekrutacja Babci – 00:02:16
- Teledyski
- „Zero” – w wykonaniu Imagine Dragons – 00:03:52
- „In this place” – w wykonaniu Julii Michaels – 00:03:23