Zanurz się w grach platformowych z lat 90. dzięki RISKY CHRONICLES and the Curse of Destiny! Przeżyj wciągającą przygodę, która sprytnie łączy elementy klasycznych gier platformowych z nowoczesną mechaniką. Wciel się w postać Risky’ego, nieustraszonego odkrywcy, przemierzając mityczne miejsca, takie jak starożytna piramida, tajemnicza świątynia Azteków, bezwzględna pustynia, czarujący podwodny świat, nawiedzony dom pełen tajemnic, starożytna fabryka wojskowa z intrygującymi mechanizmami, prehistoryczna jaskinia pełna tajemnic i wiele innych niespodzianek!
Nie istnieje taki motyw w literaturze, kulturze czy sztuce, który nie byłby eksploatowany na wszelkie możliwe sposoby. Należy tylko pamiętać o tym, że jeśli mamy się na kimś wzorować, niech to będą najlepsi. O tym zatem, czy warto odpalić sobie Risky’ego w oczekiwaniu na większą grę o Indym, opowiem Wam w tej recenzji gry Risky Chronicles and the Curse of Destiny.
Co oferuje nam dziecko studia Consulog Games? Wcielamy się w tytułowego bohatera, fana przygód i starożytnych cywilizacji. Gra jest action platformerem, wymaga sporo zręczności i sprytu. Nie jest jednak w tym aspekcie pozbawiona wad, o czym jeszcze napiszę w dalszej części tekstu. Risky podczas eksploracji wszelkiej maści świątyni nie jest bezsilny, ponieważ posiada pistolet, nóż oraz bomby. Choć ekwipunek się wyczerpuje, jest gęsto rozsiany po planszach, dzięki czemu nie grozi nam sytuacja, w której zostaniemy pozostawieni sami sobie z pustymi magazynkami.
Całość składa się z kilku różnorodnych leveli podzielonych na różne sekcje. Wielokrotnie ulegnie zmianie nie tylko sama sceneria, ale i styl rozgrywki. Inne opcje zapewni nam bowiem klasyczne podążanie „od lewa do prawa”, znane doskonale fanom gatunku, inne podróż przez podwodne krainy, czy próba dotarcia na motorze do piramidy. Twórcom zależało na tym, by ich produkcja nie była powtarzalna, co z pewnością udało się osiągnąć. Czasem można było odnieść wrażenie, że wręcz za wiele się dzieje. Na bohatera napierają kamienie, dinozaury, pod nogami ma lawę, przy innej okazji woda podnosi swój poziom. Dzieje się.
W każdym z poziomów znajdują się niebieskie obłoczki, pełniące rolę checkpointów. Jest ich na tyle sporo, do tego gęsto rozsianych, że gra nieco mniej frustruje. Nie zmusza nas wówczas do rozpoczynania ciągle i ciągle wszystkiego od nowa, a gwarantuję Wam, że trup będzie się tu ścielił gęsto. Komentarz ten dotyczy zarówno Waszych niedopatrzeń i braku zręczności, jak i błędów samej gry, o których niestety będzie w tej recenzji sporo.
Tym sposobem przechodzę do największej wady, jaką dostrzegam w Riskym. Logiczne jest dla mnie, że zetknięcie się z piłą czy kolcami powoduje zgon. Tym bardziej, gdy mamy do czynienia z systemem śmierci po jednym uderzeniu. Problem polega na tym, że tracimy życie także wtedy, kiedy staniemy za blisko wspomnianych przedmiotów. Wygląda to tak, jakby co najmniej wytwarzały jakieś pole energetyczne. Czym innym było oglądanie pośmiertnej pozy protagonisty, kiedy wpadałam w różne pułapki. Kiedy jednak miewały miejsce sytuacje, jakie przedstawiłam, naprawdę miałam ochotę odłożyć grę i więcej do niej nie wracać. Jako że te elementy pojawiają się już na wstępnych etapach rozgrywki, prawdopodobnie wielu graczy jej nie ukończy, gdyż się od niej odbije.
Kolejna sprawa ma związek z naszym uzbrojeniem. Teoretycznie mamy aż trzy opcje ataku, które wymieniłam wcześniej, ale tak naprawdę pistolet wystarczy nam do sprostania wszystkim naszym wyzwaniom. To dobrze, że nie trzeba kombinować, ale w tej sytuacji dodatkowe uzbrojenie nie stanowi wyraźnego wzmacniania.
Słów kilka należy się także bossom. Stanowią oni pewne urozmaicenie od przeskakiwania małych węży i przesuwania wajch. Nie napisałam o zagadkach logicznych, gdyż takowe nie występują, wystarczy zaufać intuicji, by przejść dalej. Każdy z szefów ma swój schemat działania, dzięki czemu można pokonać ich prostym sposobem. Pewną konsternację wywoływało we mnie tylko pokonanie ich. Postać o wyglądzie egipskiego boga pada bez życia, a z jego trzewi wydobywa się jakiś kolorowy pył. Czy to jego dusza? Spacerowałam Riskym po planszy, szukając wyjścia, a tu po prostu trzeba było poczekać nieco dłużej, nim trafimy do kolejnego etapu. To może nieco konfundować gracza.
O ile wcześniejszy zarzut związany jest ze zwykłymi preferencjami, tak już ten w grze o takim profilu jest niewybaczalny. Otóż strzelać możemy wyłącznie w pozycji stojącej. Kiedy Risky się czołga lub podskakuje, jest zbyt zajęty tymi czynnościami, aby wyciągnąć broń. To bardzo nieintuicyjne i kilka razy traciłam życie, zapominając o tym, że w powietrzu lub tuż przy ziemi nie jestem bezpieczna. Przy okazji mogę jeszcze wspomnieć o spacerach naszych przeciwników z plansz. Nie mają jednej drogi, którą by się poruszali. Kiedy nas zobaczą, schodzą z platformy lub cofają się w nieco innych miejscach. Trzeba zatem stale pozostawać czujnym i pilnować, gdzie mogą spaść.
Ta kumulacja wad sprawia, że trudno polecić tę grę z czystym sumieniem. Nie jestem w stanie wskazać adresatów omawianej produkcji. Oczywiście, ciężko odmówić twórcom dobrych chęci i ciekawych pomysłów. To jednak za mało, gdy pozostałe elementy i ich wykonanie pozostawiają wiele do życzenia. Produkcja przypomina mi klimatem grę z NES-a Digger T. Rock: Legend of the Lost City i powiem szczerze, że jeśli lubicie takie tematy, chyba lepiej do niej wracać, niż, nomen omen, ryzykować z Riskym.
Podsumowanie
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Twórcy mieli wiele pomysłów, ale wykonanie jest bardzo słabe, szybko można się zniechęcić do gry.
Zalety
- dużo różnych pomysłów,
- różnorodne levele,
- ładna grafika, jeśli ktoś lubi taki styl,
- gęsto rozsiane checkpointy.
Wady
- nie można strzelać podczas skoku,
- przeciwnicy zabijają nas nawet wtedy, gdy nas nie dotykają,
- schematyczni bossowie.