Street Fighter 6 – Recenzja

by
12 czerwca 2023
0
4.5/5
Opis:

W Street Fighter 6 gracze będą mogli sprawdzić swoje umiejętności na całym świecie, aby odnaleźć wewnętrzną siłę. Nikt nie zaczyna jako mistrz. Nawet najsilniejsi fighterzy muszą zrobić ten pierwszy krok. Teraz twoja kolej, aby podjąć wyzwanie i przenieść swoją grę na wyższy poziom.

Capcom ostatnio ma dobrą passę. Ich wszystkie duże tytuły na przestrzeni kilku ostatnich lat okazały się większymi lub mniejszymi sukcesami – czy to doskonałe remake’i kolejnych odsłon Resident Evil, czy mająca gigantyczną społeczność oddanych fanów seria Monster Hunter. Street Fighter to bez wątpienia jeden z flagowych produktów japońskiej korporacji, kojarzony nawet przez osoby, które z wirtualną rozrywką mają niewiele wspólnego. Marka posiadała swoje wzloty i upadki – tych pierwszych zdecydowanie więcej, jednak to właśnie poprzednia główna odsłona, Street Fighter V, borykała się z wieloma problemami. Szczególnie w momencie premiery, kiedy to serwery padły pod naporem graczy, a singlowa część nie grzeszyła zawartością. Tym razem jednak jest inaczej – Capcom odrobił lekcje i nie popełnił błędów, które trapiły poprzedniczkę. Wręcz przeciwnie, gdyż już w momencie premiery Street Fighter 6 dostaliśmy wypakowany bo brzegi zawartością, niemal bezawaryjny produkt, który zadowoli zarówno starych wyjadaczy, jak i przyciągnie nowe grono odbiorców.

Do dyspozycji otrzymujemy trzy duże tryby – World Tour, Battle Hub oraz Fighting Ground. World Tour stanowi nowość dla serii i muszę przyznać, że byłem do niego dość sceptycznie nastawiony. Jak się okazało – bezpodstawnie. Z całą pewnością jest to tryb, który przyciągnie graczy, którzy dotychczas nie mieli z mordoklepkami wiele wspólnego. Pełni on po części funkcję bardzo rozbudowanego tutoriala, gdzie wraz z postępem uczymy się coraz bardziej skomplikowanych aspektów walki, po części jest swoistego rodzaju trybem fabularnym. Na początku tworzymy swoją postać. Kreator, w którym operujemy, wręcz przytłacza mnogością opcji i jest jednym z najbardziej rozbudowanych, z jakimi miałem do czynienia. Edytować możemy zarówno elementy wpływające na rozgrywkę (wzrost, budowa ciała, długość kończyn), jak i te czysto kosmetyczne. Sam co prawda nie jestem typem gracza, który potrafi siedzieć i dłubać godzinami nad swoim awatarem, jestem jednak przekonany, że miłośnicy kustomizacji poczują się tu jak ryba w wodzie. Mamy więc zawodnika, a co będziemy robić? Otóż jesteśmy wrzuceni do Metro City, lokalizacji znanej graczom przede wszystkim z serii Final Fight, a nasze zadanie jest proste – musimy „przypakować”, aby stawiać czoła coraz to trudniejszym oponentom. Miasto tętni życiem, a nasz awatar może zaczepić niemal każdego jego mieszkańca, czasem w celu odbycia pogawędki, a innym razem by obić delikwenta i zyskać kilka punktów doświadczenia. Mamy tutaj typową dla serii Yakuza mieszaninę patosu i absurdalnych, wręcz surrealistycznych sytuacji (np. walka ze sprzętami AGD), co nie każdemu przypadnie do gustu. Ot, japoński folklor. Wisienką na torcie są spotkania z postaciami znanymi fanom serii, którzy uczą nas swoich charakterystycznych technik. Tym samym, nasza lista ataków i kombinacji specjalnych może być konglomeratem stylów wielu różnych postaci. Jak można się domyślać, biegając po mieście i zdobywając walutę, możemy ją przeznaczać zarówno na jedzenie, które podnosi statystyki, jak i niezwykle bogatą gamę strojów. Te ostatnie poza aspektem wizualnym mogą także podnosić określone statystyki, jak np. ilość punktów życia czy wartość obrony. Zabawy w World Tour z pewnością nie dopiszemy do listy rzeczy do ogarnięcia w jeden wieczór – przejście linii fabularnej zajmie około 15 godzin, zaś wielbiciele masterowania statystyk spędzą w trybie co najmniej drugie tyle.

Skoro warstwę fabularną mamy za sobą, przejdźmy do kolejnego smakowitego dania zaserwowanego przez Capcom – Battle Hub. Jest to swoisty pomost pomiędzy omawianym wyżej trybem i klasycznymi trybami rozgrywki, znanymi z poprzednich odsłon serii. Sterując naszym awatarem przeniesionym wprost z World Tour, trafiamy do wielkiego salonu gier, gdzie spotykamy innych graczy. Na samym środku pomieszczenia znajduje się parkiet, gdzie mamy możliwość stoczenia bitwy awatarów – jeśli uprzednio nie poświęcimy odpowiedniej ilości czasu w trybie fabularnym, nie mamy tu czego szukać, gdyż nasza postać jest tak silna, jak ją zdołaliśmy dopakować w rzeczonym trybie. Innym znaczącym punktem są automaty arcade, gdzie możemy zająć jedno z miejsc i rzucić wyzwanie osobie siedzącej naprzeciwko. Tutaj jednak statystyki naszego awatara nie są istotne, gdyż po zajęciu stanowiska walczymy znanymi z gry postaciami. W Battle Hub jest także miejsce na mniej tradycyjne potyczki – kącik „ekstremalnych bitew” pozwala na wprowadzenie różnych zasad (np. losowe przeszkadzajki) i modyfikatorów, które czynią batalie mniej przewidywalnymi. Wreszcie, Game Center to raj dla wielbicieli tytułów retro. Podchodząc do jednego z automatów arcade możemy sprawdzić swoje siły w klasycznych grach Capcomu, np. Final Fight czy Street Fighter II. Lista dostępnych klasyków ma być co jakiś czas aktualizowana.

Trzecim daniem głównym jest Fighting Ground, czyli zestaw trybów dla staroszkolnych purystów. Mamy tu klasyczny tryb arcade, gdzie możemy poznać historię każdego z osiemnastu grywalnych bohaterów. Są też treningi i to nie byle jakie – każda postać ma dedykowany samouczek, który wyjaśnia mocne i słabe strony postaci, a także uczy jej kombinacji. Muszę przyznać, że w żadnej innej bijatyce nie zetknąłem się z tak dopracowanym, a zarazem przystępnym dla początkujących trybem treningowym i chylę tu czoła przed ekipą z Capcom aż do samej ziemi. Poza tym, w Fighting Ground nie mogło zabraknąć trybu „kanapowego”, gdzie możemy powalczyć na dwa pady w pojedynkę lub drużynowo. Wreszcie, mamy porcję zabawy sieciowej – jak można się domyślać, możemy tu stoczyć mecze rankingowe lub towarzyskie, a także stworzyć własny pokój, by pograć online ze znajomymi. A jak się prezentuje sama walka? Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Walki opierają się na trzonie znanym z poprzednich odsłon – mamy trzy pięści i trzy kopnięcia o różnych mocach i szybkości, mamy też niezwykle efektowne Super Arty.  Największą nowością jest zaimplementowanie systemu Drive. W skrócie – pod naszym paskiem energii widzimy pasek, który możemy wykorzystać na ofensywne lub defensywne techniki (tzw. Drive Impact i Drive Parry) i od gracza zależy, czy będzie grał powściągliwe i oszczędzał energię, by w odpowiednim momencie z wielką mocą wbić oponenta w glebę, czy też spróbuje szybkimi atakami z wykorzystaniem Drive Gauge zaskoczyć rywala. To drugie rozwiązanie przy dobrze broniącym przeciwniku może poskutkować wyczerpaniem paska, a tym samym „burnoutem”. Co to oznacza w praktyce? Otóż przy każdym bloku „wypalony” gracz dostaje kilka dodatkowych klatek opóźnienia, co mocno utrudnia „ukaranie” przeciwnika. Ponadto, taki zawodnik uderzony w ścianę jest podatny na charakterystyczne ogłuszenie, przedstawione za pomocą gwiazdek latających nad głową. Kolejną nowością, a zarazem ukłonem w stronę mniej doświadczonych graczy jest możliwość wyboru uproszczonego schematu
sterowania, dzięki czemu możemy wykonywać skomplikowane sekwencje bez żadnego trudu. Wiem doskonale, że spora część miłośników serii będzie kręcić na to rozwiązanie nosem, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by grać w tradycyjny sposób, kręcąc rozmaite młynki na kontrolerze.

Podsumowując, najnowsza odsłona flagowca Capcomu to jedna z najlepszych bijatyk ostatnich kilku lat. Zadowoli największych miłośników serii, ale dzięki przystępnym rozwiązaniom dotyczącym sterowania, świetnie napisanym samouczkom i trybowi World Tour przyciągnie także rzesze nowych adeptów. Gorąco polecam!

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

Jedna z najlepszych bijatyk ostatnich kilku lat.

Zalety

  • świetny system walki,
  • masa zawartości,
  • samouczki,
  • przystępność.

Wady

  • World Tour miewa monotonne momenty.