The Sinking City – Opinia

4/5

Fani klimatów grozy w ostatnim czasie mogą być zadowoleni. To już druga, po Call of Cthulhu, wydana w ostatnim czasie produkcja inspirowana prozą H.P. Lovecrafta. The Sinking City z od początku wydawało się dość ambitnym projektem dla studia Frogwares, znanego z growych przygód najnowszej serii Sherlock Holmes. Czy studio podołało nowemu zadaniu? Zapraszam do zapoznania się z opinią.

 

Wizje i mroczne siły z głębin The Sinking City

Fabuła i klimat gry bardzo mocno trzymają z twórczością H.P. Lovecrafta. Wcielamy się bowiem w detektywa Charlesa W. Reeda, który wiedziony sennymi wizjami, przybywa do tajemniczego miasteczka Oakmont, w stanie Massachusetts. Zamierza wyjaśnić sprawę snów i szaleństwa, które nęka zarówno mieszkańców, jak i jego samego. Na miejscu okazuje się, że miasto na domiar złego nawiedziła potężna powódź, spowodowana przez jakąś nadprzyrodzoną siłę. Nastroje mieszkańców nie są najlepsze, nie ufają przyjezdnym, są podzieleni na wrogie względem siebie grupy społeczne. Nie jest to łatwa sprawa dla detektywa, a możliwych do wzięcia spraw tylko przybywa, ze względu na liczne zaginięcia i niebezpieczne regiony miasta, gdzie czają się potwory.

Miasteczko Oakmont wspaniale oddaje ten niesamowity klimat. Dosłownie czuć tutaj wyrzuconą na brzeg ośmiornicę. Z uwagi na stan powodziowy, duża część miasta została zalana i ulicami można się poruszać jedynie za pomocą łodzi. Niby można też płynąć wpław, ale takie kąpiele na dłuższa metę kończą się dość marnie. Po ukończeniu początku gry, w porcie całe miasto staje przed nami otworem i możemy się po nim dowolnie przemieszczać. Twórcy chwalili się stworzeniem, jak dotąd, największego otwartego świata w swej karierze. I muszę przyznać, że wyszło im to całkiem nieźle. Obszar jest dość rozległy i skrywa wiele tajemnic. Nie będzie to jednak beztroskie wakacyjne zwiedzanie, gdyż na nasze życie czyhać będzie wiele niebezpieczeństw.

Podczas naszej przygody przyjdzie nam odwiedzić wiele klimatycznych lokacji. Bogate wille tajemniczych mieszkańców, slumsy zamieszkane w dużej mierze przez uchodźców z Innsmouth, miejsca kultu… Jeśli jesteśmy zainteresowani takimi mrocznymi klimatami to zdecydowanie nie będzie nam ich brakować. Dużym plusem w kontekście klimatu jest też kilkukrotne zejście pod powierzchnie wody, wraz z biegiem fabuły. A jak wiadomo, to właśnie w głębinach czają się najmroczniejsze siły jakie opisywał Lovecraft. Są to co prawda dość krótkie sekwencje, ale świetnie wpasowują się w prowadzoną opowieść.

 

Sprawa dla detektywa

Jako że nowe gry z serii Sherlock Holmes były dziełem studia Frogwares, zaczerpnęli oni wiele dobra, które na przestrzeni lat udało im się stworzyć w swoich grach. Motorem napędowym wątku fabularnego w The Sinking City jest prowadzenie śledztw detektywistycznych. Przyjdzie nam badać miejsca zbrodni w poszukiwaniu dowodów. Następnie przeglądać je i łączyć ze sobą, aby wydedukować cóż począć dalej. Przyznam, że sprawiało mi to nie lada frajdę. Co ciekawe, niejednokrotnie, aby poczynić dalsze postępy w śledztwie, będziemy musieli skorzystać z miejscowych archiwów. Zależnie od tego jakiej informacji poszukujemy, będzie trzeba się udać w inne miejsce. Informacje dotyczące przestępstw znajdziemy w archiwach policyjnych, wywiady w gazecie, dane o mieszkańcach w ratuszu i tak dalej. Część graczy może zniechęcić takie bieganie, ale fajnie buduje to poczucie prowadzenia śledztwa, a system szybkiej podróży pozwala wygodnie przemieszczać się po mieście.

Same śledztwa mogą prowadzić też do kilku sposobów rozwiązania problemu. Niejednokrotnie staniemy przed trudnymi wyborami. Możemy ukrywać część podejrzanych, albo od razu ich wydać. Często przyjdzie nam decydować, kto z bohaterów zginie, a kto przeżyje. I czy będziemy się kierować kodeksem moralnym, czy też czysto nastawimy się na to, co nam się opłaca – zależy od nas.

Gra pozwala na początku wybrać dwa rodzaje poziomów trudności. Jeden tyczy się walki i jest oczywisty. Ale drugi dotyczy prowadzenia śledztw. Zależnie od tego jaką opcję wybierzemy, gra może nam podpowiadać o możliwościach połączenia śledztw czy konieczności skorzystania z archiwów, bądź też nie. Niezła opcja dla osób, które nie lubią, gdy gra im za dużo podpowiada. Nawet na najłatwiejszej opcji jednak nie jest to samograj. Gra nie rzuca nam od razu znacznikami na mapie , po których po kolei latamy. Wraz z postępami śledztwa, zdobywamy informację w jakiej dzielnicy, na jakiej ulicy szukać dalszych dowodów. I sami przeszukując mapę, musimy sobie ustawić znacznik. Z początku miałem z tym mały problem, ale szybko się nauczyłem i przyjemnie samemu szukałem kolejnego punktu do śledztwa.

 

Nie samym śledztwem detektyw żyje

Warto zaznaczyć, że w The Sinking City mamy do czniania z rozwojem postaci. Przyjemnie to motywuje do większego zaangażowania w badanie miejsc zbrodni. Jeśli bowiem przeanalizujemy dosłownie każdy dowód, nagrodzeni zostaniemy solidną liczbą punktów doświadczenia. Bez tego można spokojnie opuszczać badane miejsca, po znalezieniu dowodu koronnego, ale warto inwestować w rozwój. Mamy trzy zakładki umiejętności dla postaci: sprawność bojowa, żywotność oraz umysł. Wraz ze zdobywaniem doświadczenia odblokowujemy punkty, które możemy przydzielać do konkretnego drzewka. A warto się w to bawić, bo umiejętności generują przydatne w każdej dziedzinie bonusy.

Rozwój ma najistotniejsze znaczenie w przypadku walki. Sama w sobie jest niestety zauważalnie toporna i warto sobie ją jak najbardziej ułatwić. Szczęśliwie gra nie jest strzelanką i starcia nie są zbyt częste, a co ważne i wrogów nie pojawia się aż tak wielu jednocześnie. Dostępny arsenał jednak jest dość spory. Pistolet, rewolwer, strzelba, karabin i pistolet maszynowy, a do tego pułapki, bomby zapalające i granaty. Na deser mamy łopatę do walki wręcz, która świetnie się sprawdza na mniejszych przeciwników. Jednak dłuższe obcowanie z przeciwnikami czy różnymi makabrycznymi scenami negatywnie działa na psychikę bohatera. Zaczną się pojawiać nam różne omamy, a niektóre nawet mogą nas zaatakować.

Nasz detektyw nie może też przenosić ton amunicji i nasze zapasy są zauważalnie ograniczone. Dlatego też warto się zastanowić, nim skoczymy do boju. Obecny system craftingu pozwala nam też w razie potrzeby wytwarzać zarówno amunicję, jak i środki medyczne. Jednak także nie w ilościach hurtowych – trzeba mieć to na względzie. Wspomniana wcześniej łopata okazuje się bardzo przydatnym narzędziem do walki, bo pozwala zaoszczędzić zapasy, powalając prawie każdego przeciwnika serią ciosów, bez odniesienia zbyt dużych ran. Samych wrogów mamy raptem cztery rodzaje – jeśli chodzi o potwory. Małe pająkowate, humanoidalne plujące z dystansu, większe wyposażone w zęby bardziej niebezpieczne kreatury oraz wielkie bydle mogące nas załatwić na dwa ciosy. Ostatecznie łopata nie dawała rady jedynie na ten ostatni typ potworów. Są też ludzcy przeciwnicy i tych z reguły też lepiej ostrzelać, bo sami także posiadają broń palną. No chyba, że się zbliżą. Wtedy można też ich potraktować łopatą.

 

Grzechy tonącego miasta

Niestety jednak mimo tych wielu świetnie zaprojektowanych rzeczy trafiło się też i coś, na co należy ponarzekać. Gra ma dość zauważalne problemy z płynnością. Dość często zauważałem gubione klatki, a nie jestem specjalnie wyczulony na takie rzeczy. Bywały też lekkie przycinki, gdy przełączałem się do ekranu dedukcjin i parokrotnie byłem świadkiem brzydko i powolnie zmieniających się tekstur obiektów. Szczęśliwie nie zdarzyło mi się nigdzie zawiesić postacią, choć przeciwnikom się zdarzało. Szczególnie potworom w drzwiach pomieszczeń.

Jeśli chodzi o warstwę audiowizualną – to też niestety szału nie robi – gra nie wygląda okazale. Czuć tu zeszłą epokę w tej dziedzinie. Same modele postaci też są widocznie z niższej półki, a na domiar nieszczęścia, muzycznie gra nie oferuje nic ciekawego, a szkoda. Przynajmniej jeśli chodzi o głosy postaci, to jest jak najbardziej w porządku. Ale to nie oprawą ta gra stoi – to było wiadome od początku.

Wspominając zestaw trofeów dostępny w grze, to platyna będzie łatwa do zdobycia. W zasadzie wszystko opiera się na prowadzonych sprawach i kilka razy będzie trzeba zachować starszy zapis, aby dokonać innego wyboru dla pucharka. Można też przejść grę na dwa razy, ale ta jest dość długa i znacząco się nie różni, jeśli chodzi dokonane wybory. Z poradnikiem nie będzie żadnych problemów ze zdobyciem platynowego trofeum. A uważam, ze warto się o niego pokusić, bo gra się naprawdę przyjemnie.

The Sinking City okazało się dla mnie naprawdę dobrym tytułem. Owszem, ma on swoje problemu z aspektem technicznym i nie za ciekawą oprawą audiowizualną, ale nie na tym opiera się produkcja. Jeśli chodzi o sam klimat i pomysł na detektywistyczne podejście do gry, to muszę przyznać, że wyszło to znakomicie. Plusem jest też fakt iż na tle innych produkcji z otwartym światem – nie jest to samograj. Sami musimy ogarniać temat, bo gra nas za rączkę nie prowadzi. Osobiście jestem bardzo zadowolony, że miałem okazję zapoznać się z tym Tonącym Miastem, które owiane mroczną tajemnicą, było dla mnie idealną lokacją do odwiedzania w czerwcowe wieczory.

 

PLUSY:
– świetnie oddany klimat H.P. Lovecrafta,
– dedukcja i detektywistyczne rozwiązywanie spraw,
– rozwój postaci,
– przyjemny system craftingu i zarządzania ekwipunkiem,
– nie jest to samograj.

MINUSY:
– dość toporny system walki,
– problemy z płynnością,
– graficznie nie zachwyca.

The Sinking City udostępniło CDP Dystrybucja Gier.