Młody Donald Trump dopiero zaczynający swoją przygodę z biznesem wchodzi w świat pełen bezwzględności, mściwości i układów. Okazuje się, że środkiem do zdobycia fortuny są tutaj znajomości i kontakty, które kształtować będą jego charakter. The Apprentice zabiera nas w podróż po Nowym Jorku pełnym złota, przepychu i braku jakichkolwiek zasad.
Gdy w Stanach Zjednoczonych zaczyna się gorączka przedwyborczych kampanii, Ali Abbasi – reżyser iranśko-duńskiego pochodzenia serwuje nam film o wczesnych latach działalności jednego z kandydatów – Donalda Trumpa. „Wybraniec” zabiera nas w podróż przez brutalny i bezwzględny świat amerykańskiego kapitalizmu. Jest to opowieść nie tylko o Trumpie, a przede wszystkim o zgniliźnie systemu, upadku moralności oraz ciemnych stronach biznesu. Jako widzowie patrzymy na to oczami młodego businessmana, który dopiero raczkuje w świecie, gdzie takich jak on często skazuje się na pożarcie. Nie jest w tym jednak sam. Na swojej drodze spotyka człowieka kształtującego zasady, którymi Donald wydaje się podążać aż do dzisiaj.
Trzeba przyznać, że sam pomysł na film wydaje się co najmniej odważny. Ukazywanie życiorysu jednego z najbardziej szokujących kandydatów na prezydenta w historii USA jest pomysłem tak samo ryzykownym, jak i dochodowym. Co najbardziej szokuje w tym filmie, to właśnie brak kontrowersji. Jest to jednocześnie jego największą siłą i największą wadą. Widzowie oczekujący manifestów politycznych będą tu zawiedzeni. Nie dostajemy stronniczych opinii na temat jakichkolwiek frakcji politycznych. Dzieło to skupia się na realiach amerykańskiego biznesu, postaci Donalda Trumpa jako człowieka, a także na jego drodze do zdobycia sławy i pieniędzy.
Do biznesu trzeba dwojga
To, co zdecydowanie wychodzi na pierwszy plan, to duet głównych bohaterów. Zarówno Sebastian Stan grający Donalda Trumpa, jak i Jeremy Strong, który wciela się w rolę Roya Cohna, dają solidny popis aktorski. Drugi z nich wciela się w rolę mentora naszego młodego rekina biznesu, a chemię między nimi czujemy już od pierwszych minut filmu. Niesamowicie naturalnie wypada ten duet w kontekście dialogów czy pojedynczych scen. Oczywiście warsztat Stronga widzowie mogli poznać w serialu „Sukcesja”. To właśnie w tej produkcji grał on bliźniaczą rolę, w której odnajdywał się znakomicie. Pozytywnie natomiast zaskakuje nas gra Sebastiana Stana, którego przygotowanie daje nam zapomnieć, że widzimy na ekranie aktora, a nie faktyczną osobę.
To, co jednak wspomaga ten duet, to dobrze rozpisane linie dialogowe oraz decyzje scenariuszowe. W przypadku tych pierwszych mamy do czynienia z bardzo dynamicznymi i angażującymi rozmowami. Kwestie nie nużą. Trzymają bardzo dobre tempo oraz pozwalają aktorom się rozwinąć, co sprawia, że jako widz mamy poczucie uczestniczenia w prawdziwych rozmowach. Taki zabieg sprawia, że siedzimy „wklejeni” w obraz, a każda sekunda nieuwagi może być dużą stratą. Nie jest jednak tak, że dzieje się to przez cały czas. O ile wysokie tempo jest nam prezentowane na początku i w połowie filmu, tak później lekko zwalnia, by na końcu rozczarować niekonsekwencją.
Świetnie natomiast wypadają tutaj decyzje fabularne dotyczące rozwoju postaci. W pierwszych sekwencjach Roy Cohn często wybija się na pierwszy plan, dominując ten duet. Jednak wraz z przebiegiem historii coraz więcej przestrzeni zajmuje Trump, co sprawia, że widzimy wyraźną progresje bohaterów, a także ich dobitną przemianę. Ma to oczywiście związek z ukazaną historią, ale jeśli spojrzymy na bohatera wspomagającego, to scenarzyści ewidentnie odrobili lekcje, podając nam jego książkową definicje.
Gorączka złota
Kolejna rzecz w tym filmie, która bardzo dobrze działa, to klimat. Twórcom bardzo wiernie udało się oddać ducha lat 70. i 80. Widzimy tu wiele przebitek na Nowy Jork pogrążony w pogoni za złotem i bogactwem. Jako widzowie czujemy wylewającą się atmosferę pogoni za pieniądzem. Nie da się jednak pozbyć porównań do serialu „Sukcesja”. Ma się wrażenie, że twórcy bardzo mocno czerpali z tego dzieła, także w kontekście wizualnym. Nie jest to jednak nic złego, natomiast oglądając to mamy poczucie, że niektóre sceny są skopiowane 1:1.
Trzeba także pochwalić ścieżkę dźwiękową. Film radzi sobie na tej płaszczyźnie bardzo dobrze, podsuwając nam bardzo spójną warstwę audio, która idealnie wpasowuje się w przedstawiane wydarzenia. Świetnie ograny jest tu też temat kiczu. Postaci często balansują na granicy kiczowatości, co idealnie wpasowuje się w klimat Stanów Zjednoczonych tamtych lat. Z budynków dosłownie wylewa się złoto, a marmur jest naturalnym elementem dekoracji. Cały ten efekt wspomaga dodatkowo świetna gra światłem.
Great Again
Nie działa za dobrze jednak sama końcówka – dzieło mocno wytraca tempo na każdej płaszczyźnie. Dynamiczne dialogi stają się powolne, pojawia się większa ekspozycja, a jako widzowie zaczynamy odczuwać lekkie znużenie. Wydaje się, że powodem tego jest brak dogłębnej eksploatacji scenariuszowej. O ile sam początek historii jest bardzo dobry, tak pod koniec mamy wrażenie niewykorzystanego potencjału. Taki zabieg jest zrozumiały w kontekście omijania kontrowersji. Twórcy chcieli być bardzo ostrożni w przekazywanych treściach, ale najzwyczajniej zablokowało to możliwość do głębszej analizy na temat kapitalizmu, ludzkiej chciwości czy jej skutków.
W efekcie dostajemy raczej prostą historię jakich wiele. Co prawda ma ona sobą do przekazania coś ważnego, ale brakuje jej głębi, która mogła uczynić z tego filmu coś więcej. To wszystko sprawia też, że samo zakończenie nie wybrzmiewa. Zostawia ono widza z poczuciem niedosytu i zmarnowanego potencjału. Jako odbiorcy nie czujemy ciężaru zakończenia tej historii, a przecież trzeba pamiętać, że jej skutki odczuwamy nie tylko na warstwie filmowej, ale także tej życiowej.
Mimo tych wad „Wybraniec” jest filmem bardzo solidnym. Zdecydowanie warto się na niego wybrać, by jeszcze bardziej zanużyć się w życiorys jednej z najbardziej szokujących osób w przestrzenii publicznej. Jest to dzieło zrobione ze smakiem. Jako odbiorcy nie będziemy tu wplątani w spory polityczne czy wojny frakcji. To prosta historia o człowieku, którego pochłonął amerykański sen, a także silna potrzeba akceptacji i uwielbienia. Wszystko to zanużone jest w opowieści o pieniądzach, chciwości czy braku zasad, które pomagają bohaterom osiągnąć zamierzone cele.
Podsumowanie
The Appretice jest filmem solidnym. Mamy tu do czynienia z jedną z najlepiej zrealizowanych biografii, jakie widzieliśmy ostatnio w kinie. Klimat kapitalistycznego wyścigu za pieniądzem towarzyszy nam na każdym kroku, a bohaterowie wciągają nas w swoją grę angażującymi dialogami i świetnymi kreacjami aktorskimi. Przy tym robi to wszystko w sposób bardzo subtelny, który nie wymaga kontrowersji czy wchodzenia w świat polityki.
Zalety
- świetne kreacje aktorskie,
- angażujące dialogi,
- oddanie klimatu lat 70. i 80.,
- historia pozbawiona wstawek politycznych.
Wady
- spadki tempa,
- zakończenie,
- brak głębi fabularnej.