Kolejna odsłona marki „Call of Duty”, tym razem autorstwa studia Treyarch i Raven Software. Jest to kontynuacja wątków z poprzednich odsłon podserii „Black Ops”, tym razem osadzona na początku lat 90. w okresie wojny w Zatoce Perskiej. Poza kampanią dla pojedynczego gracza, tytuł posiada również rozbudowany tryb wieloosobowy oraz dobrze znany i lubiany przez graczy tryb zombie.
Październik 2024 roku to kluczowy miesiąc dla Activision i marki “Call of Duty”. Po fatalnej, zeszłorocznej odsłonie “Modern Warfare 3”, gracze oczekiwali solidnej rekompensaty i odzyskania zaufania do całej serii. Wydawca z kolei (będący własnością Microsoftu) czujnie przygląda się słupkom sprzedażowym, bo “Black Ops 6” to pierwsza odsłona “Call of Duty”, która w dniu premiery trafia do abonamentu Game Pass, a to z kolei sprawia, że masa graczy zamiast kupować nową odsłonę, cierpliwie przedłużać będzie subskrypcję. Na szczęście pod względem poziomu gra stworzona przez Treyarch i Raven Software broni się dzielnie i oferuje jedną z najlepszych odsłon “CoDa” od wielu lat.
“Black Ops 6” i cudowne lata 90-te
Kampania w “Modern Warfare 3” była policzkiem dla fanów “Call of Duty”. Z resztą cała zeszłoroczna odsłona była fatalna, ale kampania to jedno z moich największych growych rozczarowań. Było to o tyle bolesne, że poprzednie dwie odsłony nowego “Modern Warfare” bardzo mi się podobały i oczekiwałem na koniec czegoś wyjątkowego. Na szczęście kampania w “Black Ops 6” pozwala zapomnieć, a może nawet całkowicie wymazać z pamięci graczy poprzednią część. Ekipa Raven Software odpowiedzialna za główny wątek fabularny i sam kształt kampanii odwaliła kawał fantastycznej, kreatywnej roboty, oferując graczom zróżnicowaną kampanię w stylu szpiegowskiego thrillera z lat 90., dodatkowo osadzoną w gorącym okresie wojny w Zatoce Perskiej.
“Black Ops 6” to pierwsza gra w serii “Call of Duty”, która tworzona była przez 4 lata, czyli o rok dłużej, niż poprzednie części. W efekcie plotki o jej powstawaniu pojawiły się już blisko rok temu, a testy przed ostatecznym wypuszczeniem na rynek trwały o rok dłużej, niż normalnie. Dodatkowe 12 miesięcy na development pozwolił twórcom z Treyarch i Raven Software maksymalne dopieścić “Black Ops 6” i nie da się ukryć, że w trakcie grania czuć ogrom czasu i pracy, jaki poświęcono, by “Call of Duty” wróciło w 2024 roku do łask graczy.
W “Black Ops 6” po prostu trzeba zagrać dla każdego z trzech trybów, ale chyba najbardziej dla kampanii. Gdy sięgam pamięcią wstecz, poprzednie odsłony “Black Ops” miewały swoje lepsze i gorsze momenty, ale nigdy nie zawodziły. Były to historie być może nieco mniej widowiskowe i spektakularne. Być może nie posiadały misji, które absolutnie zapadały w pamięć, ale wyróżniały się przemyślaną konstrukcją i jakością. W “Black Ops 6” jest podobnie, a może nawet i lepiej. W zależności od tempa gry w kampanii spędzicie 8, a może nawet i 10 godzin. Wszystko zależy od poziomu trudności i tego, czy chcecie przechodzić misje w sposób skradankowy czy bardziej w stylu Rambo. Kampania kilka razy wymusza ciche podejście, ale też wielokrotnie daje graczowi wybór, w jaki sposób ma eliminować kolejnych przeciwników.
Pustynna Burza i wojna w Zatoce Perskiej
Czas akcji kampanii chwycił mnie od pierwszych chwil, bo twórcy zdecydowali się na początek lat 90. Z jednej strony skończyła się Zimna Wojna, a jednocześnie rozpoczęła się wojna w Zatoce Perskiej. Nie ma co ukrywać – to wyjątkowy czas w historii świata, dzięki czemu scenarzystom dość łatwo było stworzyć wokół tych wydarzeń własną historię. Ta z kolei oparta jest na pracy tajnego amerykańskiego oddziału szpiegów CIA, która wpada na trop paramilitarnej organizacji Panteon. Wydarzenia z pierwszej (mocno przeciętnej) misji sprawiają, że oddział zostaje rozwiązany, a bohaterowie na czele z dobrze znanym Frankiem Woodsem postanawiają działać incognito. Okazuje się bowiem, że Panteon przeniknął do CIA, a jednocześnie wszedł w posiadanie broni chemicznej, której nie zawaha się użyć.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele elementów fabuły, bo zasługujecie, by samemu przekonać się, na jakie szalone pomysły wpadli scenarzyści z Raven Software. W odbiorze historii mocno pomaga charakterystyczna konstrukcja misji, gdzie każde z zadań odkrywa nowe fakty na temat szeroko zakrojonej intrygi. Do tego są one bardzo zróżnicowane i cechują się różnym podejściem do wykonywanego zadania. W jednej z misji dokonujemy klasycznego morderstwa ze snajperki, niczym w misjach z klasycznego “Hitmana”, by w drugiej jako dziennikarz pod przykrywką bawić się na kolacji dobroczynnej organizowanej m.in. przez ówczesnego senatora Billa Clintona.
Spodobało mi się, że Raven Software nie ograniczył się wyłącznie do skakania pomiędzy misjami i przerywnikami filmowymi. Ważnym elementem kampanii jest więc była tajna baza KGB w Bułgarii, która służy bohaterom za klasyczny HUB wypadowy. Po każdej misji trafiamy w to miejsce, by porozmawiać z kompanami, sprawdzić, jakie cele czekają nas w kolejnej misji, a także rozbudować bazę np. o zbrojownię czy strzelnicę. Gra zachęca nas, abyśmy w trakcie misji zbierali pieniądze, które (trochę wzorem trybu Warzone) porozrzucane są po mapach. Czasem natrafimy też na zamknięte sejfy z ekstra kasą w środku, nad których otwarciem trzeba trochę pokombinować. Tak zebrane fundusze wykorzystujemy na rozwój bohatera, wzmacniając np. jego umiejętności strzeleckie czy np. czas jaki bohater potrzebuje, by włożyć na siebie pancerz. Przebywanie w bazie daje też możliwość rozmowy z innymi postaciami, których można wypytywać o szczegóły kolejnych misji. Elementów dialogowych w samej kampanii jest zresztą dużo więcej, szczególnie gdy przychodzi nam działać pod głęboką przykrywką.
Dla osoby, która wychowała się na “Helikopterze w ogniu” Ridleya Scotta, możliwość wzięcia udziału w misjach rozgrywających się w trakcie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej była czymś wyjątkowym. Bo nawet jeśli w początkowych misjach operacja Pustynna Burza jest tylko tłem, tak im dalej zagłębiamy się w kampanię, tym więcej wyłapywałem smaczków związanych z tamtym okresem. Szczególnie, gdy jedna z misji dała mi pełną swobodę wykonywania działań na dużej mapie, łącznie z szybką podróżą (!) i masą opcjonalnych celów do wykonania. Świetna sprawa i głęboko wierzę, że w kolejnych grach z serii “Call of Duty” taki styl zabawy będzie wykorzystywany równie często.
Chwalę kampanię w “Black Ops 6”, bo zwyczajnie na to zasługuje. Jednak w pewnym momencie skręca ona w dość nieoczekiwanym, aczkolwiek uzasadnionym fabularnie kierunku. Jest to pomysł, który nie do końca może przypaść do gustu każdemu graczowi, bo dość szybko pomysły twórców zaczynają być niebezpiecznie szalone. Długo zastanawiałem się, czy taki kierunek jest odpowiedni oraz czy na pewno Raven Software wybrało dobrze. Ocenę pozostawię Wam, zdradzając tylko, że osoby odpowiedzialne za design poziomów musiały długo grać w “Control”, bo inspirację czuć tutaj aż nadto.
Bez udziwnień w trybie multiplayer
Lubię momenty, gdy seria “Call of Duty” skupia się na przeszłości. Nawet tej niespecjalnie odległej, bo przecież lata 90. to dla wielu graczy okres, w którym byli już na świecie. Dzięki takiemu zabiegowi, rozgrywka w trybie multiplayer jest znacznie mniej udziwniona, niż ma to miejsce w seriach rozgrywających się współcześnie lub w przyszłości. Tryb wieloosobowy jest wtedy odpowiednio dostosowany do realiów, a jednocześnie Treyach musiało zadbać o odpowiedni balans w rozgrywce. W “Black Ops 6” udało się to zrobić całkiem nieźle.
Tęsknię za nieco większymi mapami w trybie Deathmatch, co mogło pozwolić wrzucić do jednego kotła nawet i 20 graczy. Twórcy nie chcieli jednak zmieniać tego co dobrze działa i skupili się na skromniejszych mapach i klasycznej rozgrywce 6 vs 6. Szczerze przyznam, że trudno jest mi się do niej jakkolwiek przyczepić. Map jest aż 16 i każda z nich jest nowa, specjalnie przygotowana na potrzeby “Black Ops 6”. Na czoło wysuwają się głównie miejscówki z kampanii, a mi szczególnie przypadła do gustu mapa “Scud” oraz “Lowtown”, głównie za wertykalność i interesującą, a jednocześnie bardzo odmienną stylistykę. Zupełnie nie mogłem się odnaleźć z kolei na “poziomej” mapie “Rewind”, która stawia na bliskie starcia w parterowym markecie.
Wśród broni piękna klasyka, czyli M4 (XM-4), a jednocześnie AK-74. a np. w snajperkach kultowy SVD Dragunov, czy też L96 (L118A). Urzekło mnie udźwiękowienie, bo chyba jeszcze w żadnym “Call of Duty” nie było tak dobrze słychać w wystrzeliwanych pociskach, kiedy w magazynku zostało ledwie kilka naboi. Być może nie zwracałem na to tak bardzo uwagi w poprzednich odsłonach, ale “Black Ops 6” niespecjalnie potrzebowałem patrzeć na licznik naboi, gdyż po dźwięku wiedziałem, kiedy należy przeładować. Nie odczułem specjalnych różnic i nowinek w modyfikowaniu uzbrojenia, a także w perkach czy nagrodach za serie. Wszystko działa tutaj bardzo klasycznie, bez udziwnień i próby zmieniania czegoś na siłę. Takie podejście bardzo mi się podoba.
“Black Ops 6” zachwyca również pod względem poruszania się, które zostało jeszcze bardziej dopracowane względem poprzednich części. O ile w przypadku kampanii możliwość ślizgu, rzucania się na ziemię, ale też wykorzystywania osłon i celowania, które perfekcyjnie dostosowuje się do osłony, wypada bardzo dobrze, tak nieco inaczej jest w multi. W trybie wieloosobowym ślizg jest na tyle szybki, długi i poprawiający mobilność, że gracze nadzwyczaj często jeżdżą na czterech literach, co w niektórych momentach wygląda dosyć groteskowo.
Nie jestem weteranem strzelanek multiplayer i dla mnie dużym osiągnięciem w trybie wieloosbowym jest dotarcie do prestiżu. O time-to-kill, czyli czasie, który mija od momentu strzelania do przeciwnika, do momentu zabicia trudno jest mi się więc fachowo wypowiadać. Subiektywnie odniosłem wrażenie, że dopasowany jest dość dobrze, a przy odpowiedniej konfiguracji uzbrojenia być może nawet jest nieco zbyt krótki. Jako standardowy gracz potrafiłem się dostosować do obecnego TTL bez większych problemów.
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie, zombie, zombie…
Nie polubiłem się z trybem zombie w “Black Ops 6”. Wspominam o tym uczciwie, uważając jednocześnie, że jest to tryb, który potrzebuje nowego otwarcia. Treyarch usilnie trzyma się utartych schematów, a pod względem fabularnym kontynuuje wydarzenia z poprzedniej odsłony “Black Ops Cold War”. Niestety nie pamiętałem wcześniejszych wydarzeń, dlatego też granie w tryb zombie sprowadziło się do klasycznej rywalizacji z trzema innymi graczami.
Twórcy przygotowali dwie różne od siebie mapy, na których standardowo rozgrywamy kolejne rundy, mierząc się z coraz większą liczbą nacierających na nas hord zombie. W trybie zrezygnowano z odbudowywania zabezpieczeń, przez które przedzierają się zombie, a styl gry nastawiono na błyskawiczny atak połączony ze slalomem między dziesiątkami wyskakujących maszkar. Te potrafią dodatkowo przeistaczać się w potworne pająki, a w dalszych rundach pojawiają się specjalni bossowie. Nie brakuje środowiskowych pułapek, klasycznych wspomagaczy oraz otwierania kolejnych fragmentów mapy, gdzie można uzyskiwać lepsze uzbrojenie. Sama fabuła jest w tym trybie sprawą drugorzędną.
“Black Ops 6” – najlepsze “Call of Duty” od lat
Ekipy Treyarch i Raven Software dały radę. Uważam, że hazardowa zagrywka z wrzuceniem “Black Ops 6” do Game Passa się opłaci, bo produkt zaproponowany graczom w tym roku jest na tyle dobry, że zwyczajnie obroni się jakością. Kampania jest wprost rewelacyjna i przyciągnie graczy na długie godziny, szczególnie jeśli zagrają na innym poziomie trudności niż “łatwy”. Tryb wieloosobowy nie ma fajerwerków, ale w tym tkwi jego siła. Twórcy postawili na prostotę i rozsądek. Ogrom trybów, jeszcze więcej map, a do tego klasyczne uzbrojenie z lat 90. i sposób poruszania się, który jeszcze nigdy w serii nie był tak dopracowany i płynny. A na końcu tryb zombie, który nadal przynosi tyle samo frajdy i wciąga, choć według mnie potrzebuje solidnego rebootu i zabrania się za niego od podstaw.
Grę udostępnił wydawca.
Podsumowanie
Grajcie w “Call of Duty: Black Ops 6”, bo w łatwy sposób (Game Pass) otrzymacie dostęp do naprawdę solidnej produkcji. To gra, która sprawia, że szybko zapomnicie o potworku, jakim było “Modern Warfare 3”, a czas spędzony w każdym z trzech trybów nie będzie czasem straconym. Trochę nieoczekiwanie ekipy Treyarch i Raven Software stworzyli najlepsze “Call of Duty” od wielu lat, którego w najbliższych latach będzie trudno przebić. Polecam!
Zalety
- długa jak na standardy “Call of Duty” kampania dla pojedynczego gracza,
- bardzo zróżnicowane misje i zadania poboczne,
- klimat thrillera szpiegowskiego w stylu najlepszych filmów z lat 90.
- subtelne elementy RPG (rozbudowa bazy, dodatkowe skille, dialogi z kompanami),
- scenariusz oparty o wojnę w Zatoce Perskiej i operację Pustynna Burza,
- rozsądny, nieprzekombinowany tryb wieloosobowy z ogromem trybów zabawy,
- bardzo dobre i zróżnicowane mapy,
- audiowizualna uczta pełna widowiskowych efektów specjalnych i momentów “wow” w każdym z trybów,
- to najbardziej dopracowane i pozbawione bugów “Call of Duty” od wielu lat.
Wady
- w pewnym momencie kampania skręca w kierunku, który nie każdemu przypadnie do gustu,
- tryb zombie potrzebuje sensownego odświeżenia, bo niczym szczególnym nie zachwyca.