Ubisoft można uznać za przedstawiciela tego typu gier, gdzie dostajemy sprawdzoną formułę i przy każdym odpaleniu tytułu czujemy się jak w domu. Wiemy czego się spodziewać i co nam zaoferuje produkcja, a termin „ubigra” nie pojawił się bez powodu. Dokładnie taki jest Far Cry 5, który tak samo jak jego poprzednicy, używa tych samych schematów i zasad, jednak z mniejszymi lub większymi zmianami tu i ówdzie.
Najnowsza część flagowego tytułu od Ubi wciąż daje radę, ale czegoś tu brakuje…
Materiał zrealizowany dzięki uprzejmości Ubisoft Polska.
Mamy takie gry, które pomimo tego, że wciąż podążają dawno już utartymi ścieżkami to cały czas bawią nas tak samo. Ubisoft można uznać za przedstawiciela tego typu gier, gdzie dostajemy sprawdzoną formułę i przy każdym odpaleniu tytułu czujemy się jak w domu. Wiemy czego się spodziewać i co nam zaoferuje produkcja, a termin „ubigra” nie pojawił się bez powodu. Dokładnie taki jest Far Cry 5, który tak samo jak jego poprzednicy, używa tych samych schematów i zasad, jednak z mniejszymi lub większymi zmianami tu i ówdzie.
Zaczynamy naszą przygodę jako żółtodziób w mundurze stróża prawa i mamy za zadanie pojmać groźnego lidera sekty, Josepha Seeda, zwanego przez jego wyznawców „Ojcem”. To właśnie ta postać ma stanąć w szranki z wciąż niepokonanym Vaasem z części trzeciej, który po dziś dzień jest uważany za jednego z najlepszych czarnych charakterów serii i nie tylko. Czy księżulo daje radę? Celowo nie wspominam o Paganie, ponieważ wydaje mi się najsłabszy z tej trójki. Sam fakt, że widzieliśmy go jedynie na początku i na końcu gry na pewno mu nie pomaga. Zaś Josepha oraz jego „trzódkę” widzimy regularnie na ekranie. Mowa tutaj o dwóch braciach, czyli Jacobie, Johnie oraz siostrze Faith. Każda z tych postaci widzi wiarę na swój sposób. Chcą nawracać i przekonywać wszystkich niewiernych, jednak metody jakimi to robią na pewno nie należą do humanitarnych… Joseph jest postacią, która jak zwykle została ukształtowana przez tragiczne wydarzenia z przeszłości. W jednym momencie mu nawet współczujemy, żeby zaraz znów zobaczyć w nim zaślepionego wiarą wariata. Widzimy jaki ma wpływ rodzinka na mieszkańców stanu, a nasze postępy przywracają w ludzi nadzieje na lepsze jutro. Jednak to wciąż nie jest Vaas… Josepha trudno lubić czy nienawidzić, jest on czasami wręcz nijaki, a jego stoicki spokój w każdej możliwej sytuacji został nieco przesadzony. Przebywając z Vaasem w jednym pomieszczeniu niczego nie można było być pewnym, zaś Joseph jest postacią, która jedynie siedzi na krześle i się w nas wpatruje. Pozostała część rodziny również mogłaby być nieco bardziej wyrazista. Jeśli mam być szczery to najbardziej do gustu przypadł mi Jacob ze swoimi metodami prania mózgu i robienia z człowieka maszyny do zabijania. Dało się tu wyczuć potencjał na coś więcej, jednak nim sensownie się rozkręcimy to gra już się kończy w dość zaskakujący sposób.
Teren naszych działań jest ogromny. Jest to zdecydowanie największy Far Cry jaki powstał do tej pory. Lasy i rzeki ciągną się bez końca, a przemierzenie całej mapy na nogach to wyzwanie nawet na kilka godzin. Wszystko wygląda naprawdę solidnie, a podziwianie bezkresnych lasów z pobliskiego szczytu potrafi wprawić z zadumę nawet największych sceptyków, szczególnie podczas zachodzącego słońca… Dorzućcie do tego świetną i klimatyczną ścieżkę dźwiękową i mamy przepis na ideał. Na lasach i wodzie nasza zabawa oczywiście się nie kończy, mamy tutaj sporo małych miasteczek, domków, farmy, lotniska, wille, opuszczone fabryki czy nawet dom strachów. Jeśli jeszcze Wam mało, to wszystko jest dostępne od samego początku, nie ma tutaj magicznych zamkniętych mostów, bram czy innych niewidzialnych ścian. Tam gdzie chcemy to tam się udajemy. Nawet zadania wykonujemy wg własnego widzimisię, a nie ustalonego przez grę (no, prawie…). Całość możemy przemierzać nie tylko przy pomocy samochodów czy łodzi. Do gry w końcu trafiły samoloty i helikoptery z krwi i kości. Odmiana helikoptera co prawda była w poprzedniej części, jednak tutaj mamy już konkretne maszyny do wyboru. Samochody, łodzie, samoloty, helikoptery, quady, skutery wodne, a nawet ciężarówka z przytwierdzonymi karabinami maszynowymi! Jest czym jeździć, jednak w moim odczuciu model jazdy jak i latania został zbyt mocno uproszczony. Samochody czy samoloty prowadzą się dosłownie jak po sznurku, nie sposób wpaść w poślizg czy się rozbić. Nie ma większych różnic w przypadku różnych modeli pojazdów. Myślałem, że w poprzedniej części Ubisoft znacząco ułatwiło rozgrywkę, ale tu jest jeszcze gorzej.
Rozgrywka wygląda podobnie jak w poprzednich częściach, ale najważniejsza zmiana to w końcu brak wież, które trzeba było zdobywać, by odkrywać kolejny teren. Tym razem odkrywamy go sami, czy to poprzez rozmowy z uratowanymi z opresji postaciami, znajdywanie listów z informacjami o jakimś miejscu, czy po prostu poprzez podążanie ścieżką fabularną. W dodatku mamy tutaj pełną swobodę działania jeśli chodzi o progres. Gra co prawda sugeruje, żeby zacząć od południowego regionu, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaczął od północnego czy wschodniego. Przeciwnicy w grze są wszędzie tacy sami, nie trafimy tutaj na koksów w jednym rejonie i leszczy w drugim, dlatego tym bardziej można się bawić w różne ścieżki. Niestety wpływu na fabułę nie ma to żadnego, bo tu akurat mamy z góry ustaloną drogę. Musimy nabić pasek oporu w każdym rejonie do maksimum, a na końcu walczyć z bossem. Mimo wszystko, przy takiej ilości zadań głównych i pobocznych naprawdę jest co robić. Do tego dochodzi nowości w postaci odszukiwania składzików ze skarbami, czyli kasą i magazynami dającymi nam punkty na perki. Jest to wg mnie najlepszy typ zadań w grze ponieważ wymaga minimalnego myślenia od gracza. Dlaczego? A no dlatego, że każdy składzik jest odpowiednio ukryty i musimy sami dojść do tego jak się do niego dostać. Czasami wystarczy wskoczyć na dach z pobliskiego słupa, a czasami trzeba wykonać kilka różnych czynności jak np. zepchnięcie samochodu z podnośnika, znalezienie klucza, przejście przez dach, itd. Nie są to rzecz jasna zagadki rodem z japońskich gier logicznych, ale ogromny plus za to, że trzeba użyć naszych szarych komórek chociaż w minimalnym stopniu. Poza w/w aktywnościami mamy jeszcze stare dobre odbijanie posterunków, czyli klasyczne zdejmowanie po cichu, albo na rambo, w tym aspekcie nic się nie zmieniło. Jeśli jednak będziecie mieć dość tego wszystkiego to pora chwycić za wędkę i udać się nad pobliski strumyk. Tak jest, w grze po raz pierwszy możemy łowić ryby! To jeszcze nie wszystko, ponieważ mamy tutaj różne typy wędek i przynęt. W każdym miejscu „grasuje” inny typ ryby, a rekordowe rozmiary złowimy tylko przy użyciu lepszego sprzętu. Podczas łowienia bawiłem się świetnie, mechanika obsługi wędki jest banalnie prosta, a zarazem mega wciągająca. Po każdej złapanej rybie mamy ochotę na kolejną zarzutkę. W grze są też tablice z rekordowymi rozmiarami ryb, które można pobić, także jak ktoś chce się pobawić w wędkarza pełną gębą to ma ku temu okazję!
Przy wykonywaniu powyższych aktywności trzeba pamiętać o jednym, że bez porządnego arsenału ani rusz! W grze mamy kilka znanych już nam spluw, takich jak pistolet typu 1911, karabin AK-47, AK-M czy różnego rodzaju snajperki i rakietnice. Mamy nawet jedną zupełnie odjechaną broń z questa, ale nie będę zdradzał więcej. Nie brakuje tutaj nawet łopaty czy kopaczki jako broni ręcznej! O ile podstawowe bronie lecą z przeciwników i spokojnie nam wystarczą na większość gry, tak jeśli chcemy czegoś lepszego to musimy sami to sobie kupić, a to też dopiero gdy gra nam odblokuje dostęp (progres w fabule). Dostajemy również prestiżowe wersje poszczególnych pukawek. Kosztują znacznie więcej niż zwykła wersja i różnią się jedynie…wyglądem, a dokładnie skinem na broni. Brak tutaj zwariowanych broni jak w poprzednich częściach, które miały odjechane statystyki i dawały spory fun z grania. Przez całą grę używamy standardowego oręża i zostawia to spory niedosyt. Naprawdę liczyłem na fantazję twórców i spory arsenał, jednak gdy wejdziemy do sklepu to wszelkie złudzenia zostają rozwiane… Broni jest po prostu mało, a przez całą grę używałem dosłownie 1 karabinu i 1 snajperki + rakietnica w razie wu…. Może dodatki wprowadzą jakieś nowości, ale pamiętajmy, że oceniamy to co mamy tu i teraz, a nie ukrywajmy, że mogłoby znacznie lepiej pod tym względem.
Pisałem wyżej o kupowaniu broni czy ciuszków. Pewnie domyślacie się do czego już zmierzam… Tak jest, w grze mamy mikrotransakcje. Możemy kupować sztabki srebra za realną kasę i wymieniać je na prestiżowe wersje broni, pojazdy w unikatowych malowaniach czy chociażby nieszczęsne ubranka. Znaczną większość i tak możemy odkryć sami, a podczas grania znajdujemy owe sztabki. Nie cieszcie się jednak zbyt wcześnie, ponieważ przez całą grę znalazłem raptem 400 sztabek, a zakup czegokolwiek to koszt kilkuset sztabek. Na jedną czy dwie rzeczy wystarczy, ale jeśli zależy Wam na reszcie to musicie farmić kasę, albo po prostu bulić w własnej kieszeni. Nie miałbym ku temu takich zastrzeżeń, gdyby nie to że przez mikrotransakcje cierpi cała ekonomia gry. Pieniądze zdobywa się wolno, wręcz bardzo wolno. Co prawda można stać i łowić ryby przez godzinę czy dwie i nazbierać hajsu, ale nie przypominam sobie, żebym w poprzednich częściach musiał robić cokolwiek ponad program, aby sprawić sobie fajne bronie i je ulepszyć. Nie zrozumcie mnie źle, jak ktoś liże ściany i robi większość rzeczy w grze to będzie go stać na większość broni i ulepszeń. Jeśli jednak ktoś za wszelką cenę chciałby sprawić sobie wszystkie bronie i pojazdy bez wydawania realnej kasy to musi nastawić się na naprawdę ostry grind.
Znaczącą zmianą względem poprzednich części jest również fakt, że tym razem sami tworzymy postać naszego bohatera. Edytor jest mocno uproszczony, a nasza postać jest niemową. Twórcy tłumaczą się, że to wszystko względem coopa, jednak ja tu widzę tanie zagranie pod zarabianie na ciuszkach. W sklepie możemy sobie kupić gotowe stroje, albo dobierać osobno każdą część garderoby. Domyślam się, że wraz z rozwojem gry nasza szafa będzie się powiększać, ale czy ma to aż takie znacznie? Szczególnie, gdy nawet nie widzimy własnej postaci przez 99% czasu w grze.
Wracając do coopa to już w poprzedniej części można było razem hasać po Himalajach, jednak ograniczało się to do raptem kilku zadań pobocznych i odbijania posterunków. Tym razem mamy razem gra stoi przed nami otworem. Możemy zaprosić znajomego i wykonywać wspólnie każdą aktywność jaką ma do zaoferowania gra. Problem jest jedynie taki, że postęp zapisuje się tylko i wyłącznie u hosta, także jeśli jesteście gościem w jakiejś grze i ograliście razem spory kawałek gry, to gdy wrócicie do rozgrywki solo wszystko wróci do takiego stanu nim rozpoczęliście grę ze znajomymi (bronie i materiały na szczęście zostają). Spędziłem kilka godzin w coopie i szczerze to zabawa solo dawała mi znacznie więcej frajdy. Nie wiem czy to przez brak tej imersji, gdy z kimś gramy czy po prostu wszystko było zbyt łatwe, jednak zdecydowanie bardziej wolałem grać samemu.
Skoro przy online już jesteśmy to nie można nie wspomnieć o całkowitej nowości, czyli trybie Arcade. O ile online był już w poprzednich częściach, tak tutaj online został przekształcony w zupełnie odrębny tryb, w którym sami możemy tworzyć jego zawartość. Do wyboru mamy 2 kategorie, czyli Solo&Coop, gdzie możemy grać sobie sami lub ze znajomymi przeciwko AI, oraz klasyczny multiplayer. Czy nowości mimo wszystko idą w parze z jakością? Zdecydowanie nie… Największą wadą trybu online jest jego najważniejsza funkcja, czyli promowanie map graczy za wszelką cenę. Gramy na różnego rodzaju karykaturach map, gdzie spawn pointy są tragiczne, a obiekty umieszczane były chyba przez 8 latka. Oczywiście nie brakuje dopracowanych i ciekawych map, ale są one w mniejszości, dokładnie tak samo jak kilka map utworzony przez Ubisoft. Przez większość czasu lądujemy jednak na mapach, na których nie da się po prostu grać. Nawet głosowanie i wybieranie map przez ludzi na końcu każdego meczu nie pomaga, ponieważ czasu na wybór jest tak mało, że przeważnie wybiera się to co gra sugeruje, albo jakieś sprawdzone i oklepane mapki. Jeśli jeszcze Wam mało, to ciągły lag, kolizja tekstur czy chociażby wieczne błędy, a nawet resetowanie naszego poziomu powinny Wam przedstawić pełny obraz tego trybu. Wg mnie Ubisoft powinno wprowadzić znacznie surowszy sposób doboru map do trybu online, bo na chwilę obecną panuje tutaj totalny chaos, a z każdym dniem będzie coraz trudniej to wszystko posprzątać… Zdecydowanie odradzam obcowanie z trybem online, czułem się jakbym był tu za karę i na pewno nie mam zamiaru do niego wracać.
Najwyższa pora na podsumowanie, bo dawno tyle wody nie wylałem. 🙂 Far Cry 5 to gra dobra, a miejscami nawet bardzo dobra. Do poziomu Far Cry’a 3 trochę brakuje, ale sama gra wciąż daje sporo frajdy, zaś wykonywanie kolejnych zadań i czyszczenie mapy to sama przyjemność. Efekt „jeszcze jednej misji” jak najbardziej na miejscu. Nie ma obecnie chyba lepszej gry do typowego „zamulania” przed telewizorem. Można się tutaj zrelaksować i dobrze bawić, a przy tym podziwiać naprawdę solidną robotę jeśli chodzi o oprawę audio-wizualną. Brakowało mi nieco większej różnorodności i bardziej szalonych misji, ale nie zmienia to faktu, że spędziłem z grą solidne 20, jak nie 30 godzin i nie żałuję. Liczę, że kolejna część przyniesie w końcu więcej zmian i wprowadzi jakąś rewolucję w ten skostniały już mimo wszystko sandbox, a tymczasem łapcie wędki w dłoń i do Montany na grube łowy!
Podsumowanie
Far Cry 5 to gra dobra, a miejscami nawet bardzo dobra. Do poziomu Far Cry’a 3 trochę brakuje, ale sama gra wciąż daje sporo frajdy, zaś wykonywanie kolejnych zadań i czyszczenie mapy to sama przyjemność. Efekt „jeszcze jednej misji” jak najbardziej na miejscu. Nie ma obecnie chyba lepszej gry do typowego „zamulania” przed telewizorem. Można się tutaj zrelaksować i dobrze bawić, a przy tym podziwiać naprawdę solidną robotę jeśli chodzi o oprawę audio-wizualną.