The Chant to przygodowa gra akcji utrzymana w horrorowym stylu. Jest to pierwsze dzieło studia Brass Token. Trafiamy na tajemniczą wyspę zamieszkaną przez uduchowiony kult, by poradzić sobie z trudną przeszłością. Na miejscu okazuje się jednak, że terapeutyczna wycieczka zamieni się w walkę o przetrwanie.
The Chant to przygodowa gra akcji utrzymana w horrorowym stylu. Jest to pierwsze dzieło studia Brass Token. Trafiamy na tajemniczą wyspę zamieszkaną przez uduchowiony kult, by poradzić sobie z trudną przeszłością. Na miejscu okazuje się jednak, że terapeutyczna wycieczka zamieni się w walkę o przetrwanie. Jak wiec sobie ten debiut radzi? Zapraszam do zapoznania się z moją opinią.
Obserwując pierwsze zapowiedzi omawianego tytułu obstawiałem, że główne skrzypce będzie odgrywał tu tajemniczy wątek fabularny. Dość szybko jednak okazuje się, że historia jest prosta i nie oferuje nic specjalnie odkrywczego. Co nie zmienia faktu, że śledzi się ją w porządku. Główna bohaterka po przypłynięciu na wyspę momentalnie wplątuje się w walkę z zagrożeniem, którego w zasadzie jesteśmy świadomi już po obejrzeniu prologu. Brakuje w tym większych zaskoczeń i bardziej zawoalowanej tajemnicy. To samo tyczy się postaci, które wypadają dość nijako. Po członkach odosobnionego kultu spodziewałbym się jednak więcej charyzmy.
Jeśli jednak przymkniemy oko na mało wyszukaną opowieść możemy dać się porwać naprawdę gęstemu klimatowi jaki unosi się nad wyspą. Odwiedzanie kolejnych często nadgryzionych zębem czasu lokacji sprawia, że chce się iść dalej. Tym bardziej, że mocną rolę odgrywa tu tajemniczy złowrogi wymiar przenikający swój świat z naszym. Mocno czuć tu motywy znane z twórczości H.P. Lovecrafta o istotach z odległych zakątków kosmosu. I spotkanie z nimi nie ma pozytywnych skutków dla ludzkiego umysłu, co gra zgrabnie wykorzystuje idąc w stronę psychodelicznego horroru.
Rozgrywka w zasadzie nie jest skomplikowana, acz ciekawie implementuje część mechanik. Głównie przyjdzie nam przemierzać kolejne lokacje, znajdować i używać przedmioty oraz walczyć z przeciwnikami materialnymi oraz tymi z innego wymiaru. Ogólna konstrukcja bardzo przypomina klasyczne odsłony serii Resident Evil. Ciekawym pomysłem jest tu wykorzystanie trzech parametrów postaci: ciała, umysłu i ducha. Ciało odpowiada za klasyczne punkty życia. Jak się wyczerpią bohaterka ginie. Umysł zaś to kluczowa w grze cecha. Odpowiada za stabilność emocjonalną bohaterki. Automatycznie nam maleje, gdy znajdziemy się w miejscu przenikania wymiarów lub podczas ataku przeciwników. Gdy stan spadnie nam do zera bohaterka wpadnie w atak paniki i jedyne co będziemy mogli zrobić to starać się gdzieś uciec, by pozbierać się do kupy. Aspekt duchowy zaś jest odpowiedzialny za mistyczne umiejętności pryzmatów, które możemy używać na wrogach. Pozwala też oddać się medytacji i zregenerować stan umysłu, choć do regeneracji wszystkich trzech parametrów posłużą też znajdowane rośliny.
Walka jest bardzo istotnym elementem gry, gdyż wrogich nam poczwar nie brakuje. Trafią się obecni w materialnym świetle kultyści, przybyłe z innego wymiaru monstra oraz ścigające bohaterkę nemezis w postaci humanoidalnego roju much. I tu mam problem, bo system walki ma bardzo fajne pomysły, ale przy tym jest straszliwie toporny. Do walki wykorzystujemy zdobywanie z postępem gry trzy typy broni białej. Jedna skuteczna w świecie rzeczywistym, druga w przenikających się wymiarach, a trzecia najlepiej sprawdza się na rój insektów. Wytwarzamy je ze zdobywanych po drodze surowców. Mają swoją trwałość, ale niszczenie się nie irytuje tak jak np. maczeta pękająca na czwartym ubitym zomiaku w Dying Light. W The Chant jest to jak najbardziej sensowne z uwagi na dużą prowizoryczność tego rękodzieła. Są też przedmioty dystansowe do wytwarzania jak słoje z olejkiem. No i wspomniane wyżej mistyczne moce. Tworzy to zgrabny miks możliwości jednak jak wspominałem walczy się bardzo mozolnie. Zdecydowanie brak tu płynności i trochę czasu minie nim przyzwyczaimy się do specyfiki wykonywania uników i łączenia ich z atakami tak by wyjść zwycięsko z potyczki, nim bohaterka oszaleje.
Graficznie The Chant nie jest z najwyższej półki, co widać, choć w żadnym wypadku nie wygląda też źle. Projekt lokacji zgrabnie nadrabia niedostatki wizualne. Modele postaci mają się podobnie, choć już przeciwnicy wyglądają naprawdę spoko. Ładnie też całość gra kolorami przy przenikaniu się wymiarów. Tym bardziej przypominał mi się wtedy „Kolor z przestworzy” od H.P. Lovecrafta. Duże jednak moje pozytywne zaskoczenie wywołał fakt, iż gra dostała u nas pełną polską wersję językową. Cieszy, gdy niewielkie studio się stara i nie skąpi środków na lokalizacje jak przykładowo taki Capcom. Tym bardziej, że dubbing to dużo droższa inwestycja niż napisy. Sama rodzima wersja wykonana jest solidnie, choć dość zauważalny jest brak zgrania z ruchem ust postaci. A jak ktoś nie przepada za polskimi głosami bez problemu może w opcjach przełączyć na inne.
Pod względem trofeów The Chant może być upierdliwe. Głównym mankamentem jest konieczność przejścia gry trzy razy. Mając za każdym razem inny parametr dominujący z duszy, ciała, umysłu. Dodatkowo wymagany jest najwyższy poziom trudności, co łącząc z topornością walki może okazać się irytującym przedsięwzięciem. No i jest też speedrun w mniej niż 4 godziny. Na tą chwilę trudno stwierdzić jak będzie wymagający. Osobiście ukończyłem grę w niecałe 7 godzin, ale grałem bardzo spokojnie i sobie zwiedzałem. Pozostałe pucharki to dość klasyczne zadania. W przypadku znajdziek przeoczyłem gdzieś tylko jedną sztukę, więc powinno się je łatwo uzbierać. Tak jak w większości współczesnych gier pojawia się tryb Nowej Gry+, który zasadniczo niejednokrotnie nie jest potrzebny tak w The Chant akurat mógłby się pojawić, bo wygodniej by było sobie wtedy tą większą ilość przejść ogarniać.
Muszę przyznać, że w sumie przy The Chant bawiłem się naprawdę dobrze. Gra okazała się czymś innym niż się spodziewałem, ale zaskoczyła mnie pozytywnie. Jasne, walka jest bardzo toporna, a sam główny wątek mało odkrywczy, ale pod kątem klimatu i ogólnego projektu różnych rozwiązań wypada naprawdę dobrze. Solidny debiut dla studia. Warto też zaznaczyć, że cena na premierę jest przystępna. No i cieszy podejście do lokalizacji. Myślę, że warto wesprzeć twórców i samemu zafundować sobie wycieczkę na tę niezwykłą wyspę.
Podsumowanie
Muszę przyznać, że w sumie przy The Chant bawiłem się naprawdę dobrze. Gra okazała się czymś innym niż się spodziewałem, ale zaskoczyła mnie pozytywnie. Jasne, walka jest bardzo toporna, a sam główny wątek mało odkrywczy, ale pod kątem klimatu i ogólnego projektu różnych rozwiązań wypada naprawdę dobrze. Solidny debiut dla studia. Warto też zaznaczyć, że cena na premierę jest przystępna. No i cieszy podejście do lokalizacji. Myślę, że warto wesprzeć twórców i samemu zafundować sobie wycieczkę na tę niezwykłą wyspę.
Zalety
- klimat przenikających się wymiarów,
- solidny projekt lokacji,
- ciekawie zaprojektowani przeciwnicy,
- dobry system craftingu,
- pełna polska wersja językowa,
- przystępna cena.
Wady
- bardzo toporna walka,
- niezbyt ciekawe postaci,
- fabuła mogłaby być bardziej tajemnicza.