Moje platynowe podsumowanie roku 2019

22 lutego 2020
4

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jest to materiał, w którym będę się jakoś chwalił. Generalnie każdy z Was, drodzy czytelnicy, mógłby wykręcić większą liczbę platynowych dzbanków, a w tym zapewne część bardziej godnych uznania. To wszystko jest w zasadzie kwestią tego, ile mamy czasu wolnego do zmarnowania na głupoty. Jeśli sami macie podobne listy – z chęcią rzucę okiem ile tych wirtualnych trofeów udało się Wam zdobyć. Jest coś niezrozumiale przyjemnego w śledzeniu takich list. Może już trochę późno na podsumowania ubiegłego roku, ale jakoś wcześniej nie mogłem się zebrać za napisanie tegoż materiału. Zapraszam do mojej platynowej kolekcji roku 2019!

Przed samą wyliczanką wspomnę jeszcze kilku wielkich nieobecnych oraz gry, do których wróciłem w celu dokończenia samych dodatków. W lutym nie wleciała mi żadna platyna na konto. W ten czas zabrałem się za zdobycie pojawiających się w dodatkach pucharków do gier już wcześniej ukoronowanych platyną. Były to aż trzy tytuły: Assassin’s Creed: Origins, Marvel’s Spider-Man oraz Far Cry 5. Asasyna oraz Spidka bardzo przyjemnie się ogarniało do kompletu dzbanków. Posiadały one bowiem naprawdę dobre dodatki. Zaś Far Cry 5… Cóż. O ile podstawka mi się bardzo podobała i generalnie jest to moja ulubiona odsłona tej serii, to dodatki uważam za zwyczajnie kiepskie. Jeszcze ten Wietnam był ok, ale Mars i Zombie – straszna nuda.

Później w marcu na tapetę wjechał DiRT Rally 2.0, gdzie niestety obyło się bez platyny z przyczyn ode mnie niezależnych. Mianowicie dwa trofea były zglitchowane na ten czas i nic się z tym zrobić nie dało. Ale do gry jeszcze zamierzam wrócić, gdy zostanie wydana kompletna edycja z wszystkimi sezonami i wtedy będę mógł dokończyć moją rajdową przygodę z tym tytułem. W maju zaś pokonał mnie Mortal Kombat 11. Do platyny brakuje mi tylko i wyłącznie tego nieszczęsnego trofeum za samouczek. Są gracze piszący, że to przecież jest proste. Ale to mocno kwestia predyspozycji. Wierzcie, naprawdę długo próbowałem. Na kilku kontrolerach, arcade sticku i nie udało mi ukończyć tego trzeciego segmentu. Po prostu nie umiem tak powiedzmy „maszynowo” powtarzać ruchów. A zwykłe pady pod PS4 są dla mnie za mało precyzyjne, jeśli chodzi o przyciski kierunkowe. Może kiedyś jeszcze podejmę wyzwanie, ale to czas pokaże.

W czerwcu pobrałem sobie bardzo sympatyczną grę – What Remains of Edith Finch – nie posiadającą platyny w swoim zestawie pucharków. Była to krótka produkcja z prostym calakiem, którą wybrałem jako odskocznie po denerwującym Call of Duty. Pod koniec lata zaś nadrabiałem zaległości w strzelaniu. Na tapetę wleciał Wolfenstein II: The New Colossus od razu z dodatkami. Na platynę nawet nie liczyłem, bo uważam, że Mein Lieben jest po prostu nieprzemyślany i źle zaprojektowany. Naprawdę lubię Wolfa, ale on nie nadaje się do takich rzeczy. Doom robi to dużo lepiej. Tam rozgrywka jest dynamiczna, strzelanie jest tańcem, balansowaniem na krawędzi. Ale nie tutaj, gdzie trzeba się kitrać za winklem jak ofiara i liczyć, że jakiś nazista nas głupio nie rozstrzela przypadkową salwą. Ostatnim do wymienienia tytułem jest Marvel Puzzle Quest, który zagościł u mnie na listopadowe wieczory. Przyjemne układanie kloców w wydaniu superhero. Jako fan Marvela nie mogłem się nie skusić. Tym bardziej, że swego czasu grałem w RPGową wersję Puzzle Questa i bardzo mi się podobała.

 

#1 Fallout 4 (8 stycznia)

Rok 2019 rozpoczyna się kultową, amerykańską post apokalipsą. Zaczęła się ona w 2018 dokładnie 4 grudnia. Trochę zeszło z platyną w tej produkcji. No, ale kto grał ten wie, że zabawy tam jest z powodu zapisywania w odpowiednich momentach i późniejszego wczytywania. Inaczej skazujemy się na ponowne powtarzanie gry, a ta akurat niespecjalnie zasługuje na nasze kolejne podejścia. Dodatkowo od razu obrałem drogę ku zdobyciu 100% pucharków. Specjalnie kupiłem wersję GOTY w Biedronce, bo zwykle jak już ogarniam jakiś tytuł to lubię go ostatecznie zamknąć. Nie przepadam za powrotami pod kolejne dodatki, na które mógłbym się skusić. Generalnie trzeba przyznać, że do roboty było sporo. Ogólnie razem uzbierało się 85 trofeów. Część z nich opierała się o to słynne budowane. Ale przynajmniej dodatek Far Harbor był zdecydowanie warty sprawdzenia.

Ostatecznie do samej platyny na koniec szukałem tych 50 celów z kategorii różnych.

Do samej gry mam generalnie mieszane uczucia. Swego czasu nie miałem styczności z pierwszymi odsłonami serii Fallout. Ogrywałem w ów czas Baldury oraz Icewid Dale z gier tego typu. Dlatego też nie siedział we mnie żaden sentyment. W trójkę grałem, ale spłynęła po mnie jak po kaczce. W New Vegas zaś nie zagrałem, bo przesiadłem się już na PS3 i tam zniechęcił mnie brak rodzimej lokalizacji. Zasiadłem wiec do tytułu na czysto. I tak w sumie bawiłem się dobrze. Przyjemnie przemierzało się te pustkowia, choć zdecydowanie widać było archaiczność całego przedsięwzięcia. Cieszę się, że spędziłem trochę czasu w tym świecie. Nie jest to jednak gra, do której chciałbym kiedyś wrócić. I ostudziła mój zapał przed nadchodzącym Falloutem 76. I jak się okazało, bardzo dobrze!

 

#2 Merto Exodus (13 marca)

Po miesięcznym platynowym przestoju powróciłem znowu w klimat z post apokalipsą. Tym razem jednak nie amerykańskie pustkowia, a rosyjskie metro. No przynajmniej z początku gry. Ten tytuł od razu zgarnąłem pod napisanie poradnika (TUTAJ). Jako, że grałem jeszcze przed pojawieniem się jakichkolwiek materiałów poradnikowych nie udało mi się zgarnąć znajdziek przy pierwszym podejściu, ani uzyskać najlepszego zakończenia, gdyż jeszcze nie wiedziałem, co je warunkuje. Później też miałem pewne problemy, bo na jednym z filmiku ktoś błędnie ustawił kolejność znajdziek w jednej z otwartych lokacji i zabawa zaczęła się od początku. Bogaty w doświadczenie nagrałem już własnoręcznie film pod wszystkie przedmioty do zebrania. W sumie żaden pucharek nie stanowił tam jakiegoś problemu. Trzeba było przejść też grę na najwyższym poziome, ale i na to był pewien myk, który opisałem w poradniku.

Na sam koniec sobie zostawiłem zabawę z czyszczeniem broni 🙂

Sama gra bardzo mi się podobała. Dla mnie jest to jedna z trzech najlepszych gier spośród ogrywanych w 2019 roku. Zastanawiałem się nawet nad wystawieniem jej w opinii maksymalnej oceny 5 gwiazdek. Bardzo lubię całą serię Metro i ujął mnie ten fantastyczny klimat podróży pociągiem. To odwiedzanie ciekawych i bardzo różnorodnych lokacji będących nieraz półotwartymi mapkami naprawdę świetnie się sprawdzało. Ani przez chwilę nie poczułem, że zagrałbym już w coś innego. No może przy tym trzecim podejściu na pustyni, ale przy takiej liczbie powtórzeń pojedynczego tytułu trudno, by było inaczej. Swoją drogą do Exodus jeszcze będę wracał, bo wpadły doń dodatki, których nie omieszkam dokładnie sprawdzić.

 

#3 DiRT 4 (21 marca)

A teraz coś zupełnie innego. W sumie w tym miesiącu grałem w aż dwie rajdowe odsłony serii Codemasters. Jednak platynę zgarnąłem właśnie w DiRT 4, bo Rally 2.0 był na premierę zglitchowany. Czwarta odsłona rajdowej serii cieszy tym, że jest bardzo przystępna. Zarówno amatorzy jak i weterani mogą tu znaleźć coś dla siebie. Platyna do specjalnie wymagających nie należy, acz posiada upierdliwe pucharki związane z funkcjami sieciowymi. Nie lubię tych trofeów, gdzie należy zająć jakieś miejsce w przedziale startujących graczy. Im dłużej z tym zwlekamy tym będzie trudniej, bo przy grze zostaną najbardziej wprawieni weterani. No i był też jakiś dzbanek związany z awansem w rankingu, gdzie jeśli poszło nam dobrze dostawialiśmy punkty. A jeśli słabo to traciliśmy. A tak z resztą nie było problemu, by sobie poradzić.

Ostatni pucharek jaki ogarniałem to zdobywanie złotych medali w trybie przejażdżki.

W sumie miło wspominam teraz DiRT 4 za tą jego przystępność, której zupełnie nie oferowało pierwsze DiRT Rally. Po wcześniejszym ogrywaniu rajdowych tytułów takich jak Gravel, V-Rally 4, czy WRC 5 przesiadka była tu bardzo odczuwalna. Model jazdy dużo przyjemniejszy, a i sama mechanika zauważalnie lepsza. Mankamentem tej odsłony był jednak, jak dla mnie nietrafiony pomysł losowo generowanych tras. Miał on wykluczyć naukę na pamięć konkretnych odcinków, ale w efekcie mocno sprawiał wrażenie drogi układanej z niewielkiej liczby klocków. I ostatecznie nie spełniło to swoich założeń. Osobiście zdecydowanie wolę z góry ustaloną liczbę odcinków, które zostały od początku do końca starannie zaprojektowane niż takie losowe generatory.

 

#4 South Park: The Fractured But Whole (29 marca)

I kolejna całkowita zmiana klimatu. To w zasadzie była bardzo prosta platyna. Co prawda gra wymagała od nas przejścia na najwyższym poziomie trudności, ale nie było to nic trudnego. Oczywiście był też ten zabawny patent z koniecznością grania czarnoskórą postacią, by było ciężej. Motyw fajny, ale jednocześnie niestety ograniczał kreacje naszego konkretnego awatara. Roboty było tu całkiem sporo w kontekście różnych trofeów, ale w przeciwieństwie do Kijka Prawdy nie było tak dużej ilości rzeczy możliwych do pominięcia. Tak pamiętam, że jedynie na chwilę przyblokowało mnie zebranie wszystkich drobniaków w obozie bezdomnych, bo strasznie ciężko było je tam wypatrzyć. No i walka z Morganem Freemanem nie była taka banalna, choć można było do niej przystąpić już po zakończeniu i zmniejszeniu poziomu trudności.

Na sam koniec zostawiłem sobie zdobycie mistrzostwa w każdej toalecie w grze 🙂

Tak jak ogólnie nie przepadam za serialem South Park, tak obie gry po prostu uwielbiam. Cudownie wykorzystują mechaniki gry i naśmiewają się z wszystkiego, a przy tym są naprawdę porządnie wykonane. Zupełnie jak interaktywny odcinek serialu. Zawsze przemawiały do mnie też turowe systemy walk, więc absolutnie się tu odnajduje. Dodatkowo jako fan motywów super bohaterskich znalazłem tu tyle fantastycznego wyśmiewania postaci, mocy i schematów. Dla kogoś nie siedzącego w temacie końcówka może być dziwacznie abstrakcyjna, ale to tak dobrze pasuje do motywów uniwersów, traumy i podróży w czasie. Chciałbym, aby pojawiła się jeszcze jakaś część tej serii obierająca kolejną tematykę jako główne tło.

 

#5 Dishonored 2 (13 kwietnia)

Dishonored 2 kisiło się u mnie na regale dość długo nim wreszcie płyta zakręciła się w czytniku. Ale jak już odpaliłem tą produkcję to wsiąknąłem zgarniając kolejne dzbanki do kolekcji. Platyna w tej grze jest naprawdę prosta. W sumie nie wiem, czemu w sumie niewielki procent graczy ją ugrał. W zasadzie trzeba przejść grę przynajmniej dwa razy. Standardowo bez zabijania oraz raz mordując wszystkich na drodze. No i można to połączyć z grą obiema dostępnymi postaciami. Nawet przejście gry bez użycia nadprzyrodzonych mocy nie stawowi dużego wzywania. Ot zwyczajnie wystarczy grać ostrożnie. Jeśli mamy już wiedzę z wcześniejszego przejścia, gdzie należy się udać to tym bardziej jest to do ogarnięcia. Jest też jednak trochę pucharków do pominięcia na które należy zwrócić uwagę. Ale ostatecznie uważam, że platyna była łatwiejsza niż w pierwszej części.

Osobiście rozbiłem sobie platynę na aż cztery przejścia, ale mimo to gra mi się nie znudziła.

Sama gra zaś to naprawdę kawał świetnej skradanki z klimatem. Niezelżenie od tego czy pacyfistycznie ukradkiem mijamy przeciwników, czy bawimy się w predatora z ukrycia wyżynającego sobie drogę, zabawa jest przednia. Podobał mi się też pomysł wprowadzenia Emily Kaldwin jako grywalnej postaci. Zmienia to nie tylko perspektywę, ale i zestaw umiejętności jakimi dysponujemy. To ile w grze zawarto ciekawych mechanik i sposobów na przejście budzi u mnie podziw. Same przemierzane etapy i przeciwnicy też są zgrabnie zachowują różnorodność. Osobiście dwójka podobała mi się bardziej od jedyni i zdecydowanie polecam ją wszystkim lubującym się w skradaniu.

 

#6 A Plague Tale: Innocence (16 maja)

W zasadzie w A Plague Tale: Innocence nawet nie planowałem grać. Tak się złożyło jednak, że dostałem ten tytuł pod poradnik i jak się cieszę, że tak się stało. Ominęła by mnie jedna z najlepszych gier 2019 roku. Sama platyna jest tu naprawdę banalna i każdy sobie może poradzić (w razie czego poradnik jednak jest TUTAJ). Jedyną rzeczą nad którą trzeba się zatrzymać to znajdźki, których część jest sprytnie ukryta. Mi samodzielnie udało się uzbierać trochę ponad połowę wszystkich, a uważam, że dość dokładnie badałem zakamarki. W menu mamy jednak wybór rozdziałów, wraz z dopiskiem “ile na ile” udało nam się odnaleźć w danym fragmencie. Takie rzeczy się ceni. Dobrze potem wiedzieć, gdzie dokładnie kontynuować poszukiwania. Reszta trofeów to już żaden problem. Nawet jeśli dotyczą jakiejś rzeczy do pominięcia, to przez wspomniany wybór rozdziałów można je łatwo ogarnąć.

Na sam koniec zostało mi dozbieranie brakujących znajdziek.

A gra jak wspomniałem jest naprawdę jedną z najlepszych i niestety trochę niedocenionych. Przeszła ogólnie bez większego echa, na które osobiście uważam zasłużyła. Ma fantastyczny klimat i dobrze śledzi się bohaterów oraz relacje miedzy nimi. Zagadki środowiskowe są ciekawe i co chwila poznajemy nowe możliwości do ich wykonywania. Korzystanie z procy też zrealizowane jest bardzo dobrze. Do tego prosty, intuicyjny system craftingu. Nie sposób też nie wspomnieć o godnych uznania projektach lokacji oraz tym morzu szczurów, które naprawdę robi wrażenie. Co prawda gra nie należy do długich i warto mieć to na uwadze. Niemniej jednak cała przygoda jest satysfakcjonująca i niczego niepotrzebnie nie przeciąga. Jeśli jeszcze nie graliście sprawdźcie koniecznie.

 

#7 Driveclub VR (24 maja)

Na Driveclub VR się skusiłem, bo akurat znalazłem w przyzwoitej cenie na allegro, a ciążył nad grą termin wyłączenia wtyczki serwerów. Pomyślałem, że lepiej ogarnąć teraz i mieć z głowy. Przynajmniej te pucharki online. Ale ostatecznie wyszło tak, że zrobiłem całość. Przyznam, że miałem problemy przy zwykłej odsłonie Drivecluba w przypadku zaliczania DLC. Do dziś część z nich jest jeszcze niedokończona, bo poirytowany je odstawiłem. Obawiałem się, że w przypadku VR będzie podobnie. Ale w zasadzie poszło naprawdę gładko. W sumie jedyne większe wyzwanie to było ogarnięcie czasówki Hennessey Venom GT. Ale trasa nie należała tam do specjalnie trudnych, więc dało się radę. Pozostałe trofea to ewentualnie kilka powtórek i trochę grindowania. Do tego drugiego nawet zastosowałem z czasem włożenie gogli na poduszkę i skierowaniem ich tak, by na TV był dobry obraz, jak już byłem zmęczony siedzeniem w wirtualnej rzeczywistości. Co ważnie platynowanie nie wymaga absurdalnej ilości czasu. A jest to duży minus w przypadku części gier tego typu, bo ile człowiek może usiedzieć jednorazowo z tym ustrojstwem na głowie?

Na sam koniec zostało mi online, bo jak można się było spodziewać trudno było trafić na innych graczy.

Jeśli chodzi o gry VR to wyścigi jak najbardziej mają sens. To siedzenie w kokpicie niweluje poczucie, że coś jest nie tak. I naprawdę fajnie się tak grało. Nawet udało się oddać to uczucie prędkości. Niestety graficznie wygląda to nie za dobrze. W ruchu jest ok, ale jak oglądamy stojący w miejscu samochód to zdecydowanie można marudzić na obecną jakość tej technologii. Sama gra nie jest zwykłą kopią podstawki. Otrzymała własne eventy i nawet jest ich tam całkiem sporo. Tak w sumie jeśli wyposażyliśmy się w VR na konsole to polecam jeszcze ogarnąć sobie ten tytuł puki platyna jest możliwa do zdobycia.

 

#8 Layers of Fear 2 (1 czerwca)

Po drugą część Layers of Fear zgłosiłem się pod napisanie poradnika (TUTAJ). Lubię gry z gatunku symulatorów spaceru, a że pierwsza część bardzo mi się podobała, to chciałem sprawdzić i dwójkę. Tym razem w zestawie trofeów pojawiło się i to platynowe, którego zabrakło w jedynce. Zdobycie go nie stanowi większego problemu jak w każdej grze tego typu. Ale będzie od nas wymagało minimum trzykrotnego przejścia samej gry pod różne zakończenia. I tu podkreślam, że jeśli się przymierzacie, róbcie to na jednym slocie zapisu gry. W innym wypadku nie otrzymacie trofeum za wszystkie trzy zakończenia. Ja popełniłem ten błąd i musiałem niestety (a może i stety) powtarzać wszystko od nowa. A nie jest to gra, która wnosi cokolwiek świeżego w kolejnych podejściach.

Tak to czasami bywa, że screena z platyną gra zrobi w mało ciekawym momencie.

Generalnie na grze się jednak trochę zawiodłem. Dodatkowo jeśli ktoś nie przepada za symulatorami spaceru to niezaprzeczalnie umrze tu z nudów. Jest to produkcja dla osób szukających przede wszystkim gęstego klimatu i surrealistycznych przeżyć. Sam pomysł osadzenia akcji na statku, który się zmienia z biegiem fabuły sprawdza się bardzo dobrze. Oprawa jest też solidna. Niestety jest tu za dużo sekwencji ucieczek, które często dodatkowo bywają nieczytelne. Same zagadki też nie porywają. Jeśli więc nie jesteśmy fanami rozgrywki tego typu to raczej odradzam ten tytuł.

 

#9 Call of Duty: Modern Warfare Remastered (13 czerwca)

Następnie przyszedł czas na nadrobienie wojennych zaległości. Muszę przyznać, że tej kultowej odsłony CoDa nigdy nie skończyłem. Kiedyś na PC odpaliłem, ale potem jakoś się rozmyła dalsza rozgrywka. I tak potem jak gra trafiła do abonamentu PlayStation Plus stało się jasne, że w końcu po nią sięgnę. I przyznam, że umordowała mnie ta platyna. Nie dlatego, że była jakoś wybitnie trudna. Dlatego, że poziom weteran jest po prostu niesamowicie irytujący i brutalnie obnaża wszelkie niedoróbki samej gry. Odznaczenie z kartofla dla tych, co ani razu nie rzucili jakimś mięsem miedzy innymi podczas ewakuacji z Prypeci. A i nie tylko tu. Często miałem problem z aktywowaniem się checkpointów. Gra była tu strasznie nieuczciwa wrzucając nieprzerwany spam wrogów i inne nikczemne zagrywki. Na szczęście to z czym zwykle mam spore problemy wynikające z braku szczęścia, czyli czasówka na strzelnicy padła względnie gładko. A na akcje z samolotem był trik, który nadal działał na najnowszej aktualizacji.

Na koniec zostało mi tylko użyć ostatniej broni z której nie dane mi było postrzelać.

Ogólnie rzecz biorąc ten CoD był spoko, acz podobnie jak i inne odsłony tej serii dużego wrażenia na mnie nie zrobił. Ten nieszczęsny weteran mocno się odbił na mojej ocenie, bo rzucił konkretne światło na niedomagającą sztuczną inteligencję i różne błędy gry. Ale jak już mieli jakąś odsłonę remasterować to jednak ta czwórka była najlepszym pomysłem. Wątek fabularny jak na wojenną strzelniankę wybija się na tle konkurencji. Ale od serii już całkowicie się odbiłem, bo dla mnie nie jest to nic specjalnego. Nie wiem, czy jeszcze sięgnę po jakąś inną odsłonę cyklu.

 

#10 Onrush (18 czerwca)

Onrush początkowo mnie nie zainteresował. W sumie nie odpaliłbym go w ogóle, gdyby nie to, że znajomy mnie poprosił o pomoc w jednym pucharku. I gdybym nie zagrał to bym zupełnie nic nie stracił. Pucharki w zasadzie skomplikowane nie są i spokojnie można zgarnąć platynę grając samemu. Jest to jednak o tyle uporczywe, że cała gra mocno strawa na drużynowe ściganie, a komputerowi towarzysze zwyczajnie nie ogarniają tematu. Trudno się ubiegać o jakieś konkretne trofea, wymagające specyficznego podejścia podczas, gdy nasi współtowarzysze się do niczego nie przydają. Także jeśli zamierzacie kiedyś się skusić na ten tytuł to najlepiej od razu ogarnijcie sobie jakiegoś znajomego. Tak zwyczajnie jest dużo wygodniej.

Na koniec ostały mi tylko jakieś powietrzne akrobacje do wykonania.

W sumie cieszę się, że pobrałem tą grę w ramach abonamentu PlayStation Plus. Przynajmniej nic nie straciłem. Miałem też wersje pudełkową, ale kupioną za grosze i potem opchnąłem w zestawie z innymi zbierającymi kurz tytułami niespecjalnej jakości. Gdybym kupił na premierę to byłbym bardzo zawiedziony. Nie są to typowe wyścigi, bo w zasadzie ani nie zostaje się daleko w tyle, ani nie ucieka daleko do przodu. Niby cała akcja dzieje się cały czas gdzieś w około nas. Mimo to rozgrywka jest zwyczajnie nudna. Brakuje tu jakiegoś funu. Nie wiem z czego dokładnie to wynika, ale miałem wrażenie, że po jednej konkurencji widziałem w tej grze już wszystko.

 

#11 The Sinking City (26 czerwca)

Jako fan mitologii H.P. Lovecrafta po wcześniejszym ograniu bardzo dobrego Call of Cthulhu od razu zaklepałem sobie The Sinking City pod napisanie poradnika (TUTAJ). I w sumie platynowanie poszło gładko. Było kilka zastanawiających kwestii dotyczących fabularnych trofeów, ale udało się je samodzielnie rozszyfrować na tyle szybko, że platynowy pucharek zdobyłem jako trzeci na świecie. Generalnie cały zestaw dzbanków jest łatwy do zdobycia. Z poradnikiem spokojnie ogarniemy całość w jednym podejściu w odpowiednich momentach zwracając uwagę na możliwe do pominięcia rzeczy. A tak najlepiej do tego podejść, bo gra zajmuje trochę czasu i zwyczajnie dobrą opcją jest wykonać zapisy w konkretnych momentach. Potem tylko podejmujemy też ewentualne inne decyzje. Nie wpływają one znacząco na dalszą grę, więc specjalnie nic nie tracimy.

Pod jedno ostatnie fabularne trofeum musiałem drugi raz prawie całą grę ogarnąć.

The Sinking City okazało się dla mnie naprawdę dobrym tytułem. Owszem, ma on swoje problemy z aspektem technicznym i nie za ciekawą oprawą audiowizualną, ale nie na tym opiera się produkcja. Jeśli chodzi o sam klimat i pomysł na detektywistyczne podejście do gry, to muszę przyznać, że wyszło to znakomicie. Dosłownie czuć tu tą „rybą” z jaką kojarzy się ta mitologia. Plusem jest też fakt iż na tle innych produkcji z otwartym światem – nie jest to samograj. Sami musimy ogarniać temat, bo gra nas za rączkę nie prowadzi. Przyjemnie wkomponowano tu rozwój postaci oraz system craftingu i ekwipunku. Osobiście jestem bardzo zadowolony, że miałem okazję zapoznać się z tym Tonącym Miastem, które owiane mroczną tajemnicą, było dla mnie idealną lokacją do odwiedzania w czerwcowe wieczory.

 

#12 WRC 7 (14 lipca)

Po platynie w WRC 6 myślałem, że do następnej odsłony nie zasiądę, ale jakoś tak wyszło. I podobnie jak poprzednio zajęło mi to masę czasu. Platyna jest łatwa, ale wymaga naprawdę dużo żmudnego grindu. Sprawa wygląda tak, że jak przejedziemy wszystko i zbędziemy większość trofeów to wykręcimy około 2500 km i powiedzmy 250 odcinków. A do platyny potrzeba 5000 km i 1000 ukończonych odcinków. Wtedy czeka nas nudne jeżdżenie przez jeden najbardziej optymalny. Ja generalnie odpalałem sobie youtube i jednym okiem na drogę, a drugim na oglądane wideo. Po prostu zwyczajnie jest przesadzona ta ilość o co najmniej połowę. Przy okazji platynowania od razu przygotowałem też poradnik do tego tytułu (TUTAJ).

Tu udało się zrobić ładnego screena przy samochodzie rodzimej ekipy.

Ale ogólnie jakoś mimo wszystko ciągnie mnie do kolejnych części, bo relaksuje mnie to trzaskanie kilometrów na szutrowych drogach. Ta siódemka jednak jest w sumie bliźniaczo podobna do szóstki. Zmian jest chyba mniej niż w kolejnych odsłonach FIFY. Generalnie pojeździć sobie można jeśli się lubi rajdy, ale warto zaznaczyć, iż są lepsze produkcje dotyczące tegoż sportu. Jeśli już ciągnie was do tego to polecam kolejną odsłonę opisywaną parę tytułów niżej.

 

#13 Horizon Zero Dawn (31 lipca)

Nastał czas nadrabiania zaległości. Horizon od dawna czekał na swoja kolej w już wydaniu kompletnym. I powiem, że zdobycie wszystkich pucharków to w zasadzie tylko kwestia czasu. Acz początkowo dostawałem mocne manto od maszyn nim sobie odpowiednio ulepszyłem sprzęt. Znajdźki zbierało się bardzo przyjemnie i nie było ich pół miliona na mapie. Jedynym trochę irytującym aspektem były niektóre próby łowieckie. Nie tyle trudne, co po prostu trochę denerwujące. Po samej platynie od razu zabrałem się za ogarnianie wszystkich dodatków i też poszło gładko. Nowa gra plus na najwyższym poziomie została obalona łatwiej niż się spodziewałem. Grunt do dobry sprzęt i możemy spokojnie kosić wszystko na swojej drodze.

Na koniec została mi jedna znajdźka tylko, ale dzięki temu jaki łady widoczek udało się uchwycić 🙂

Może Horizon to nie jest dla mnie ósmy cud świata, ale na pewno bardzo dobra gra. Ciekawy, pięknie zaprojektowany świat. Bardzo dobra mechanika walki i zróżnicowane uzbrojenie do wykorzystania. Przyjemna eksploracja. No i oczywiście fenomenalna oprawa graficzna. Właśnie dla takich gier ekskluzywnych wybiera się konsolę Sony. Dodatki także zdecydowanie dają radę. Grając we Frozen Wilds było mi zimo od samego patrzenia na te śnieżne krajobrazy. Ciekawe, co też ciekawego będzie się działo w kolejnej części. Jak ktoś nie grał, a ma PS4 to zdecydowanie warto nadrobić ten tytuł.

 

#14 Assassin’s Creed Odyssey (2 września)

Za Odyseję zabrałem się w zasadzie niedługo po Origins. Ale minęło już na tyle czasu, że dostępne były zarówno wszystkie darmowe dodatki, jak i te płatne. Dzięki temu od początku mogłem celować w 100%. Platyna tutaj podobnie jak w grze powyżej nie stanowi problemu, a wyłącznie wyciągnie nam życiorysu spory kawał czasu. Wszystkie trofea ogólnie były związane z samą rozgrywką, więc po prostu się grało i po kolei wpadało co trzeba. Tylko w jednym z dodatków Losu Atlanty był możliwy do pominięcia pojedynczy pucharek. Tak w sumie na samym początku wyłącznie walka z legendarnym dzikiem mnie przyblokowała, ale jak wykupiłem sobie umiejętność leczenia to do samego końca gry nic już nie stanowiło problemu. O ile rzecz jasna badało się obszary na zbliżonym poziomie co nasz.

Na koniec gry musiałem jeszcze polować na kozy w Kefalonii 🙂

Mogę spokojnie powiedzieć, że Odyseja to jedna z moich ulubionych części tego cyklu. Ma na to wpływ fakt, iż ogólnie lubię klimaty starożytnej Grecji. Ale ta eksploracja, rozwój w stylu RPG, zdobywanie ekwipunku to było coś naprawdę dobrego. No i oczywiście Kassandra! Świetna postać, cudownie odegrana. Przykro mi Alexios, ale lepiej pasowałeś mi na tego bucowatego przeciwnika niż głównego bohatera. Tak dobrze mi się grało w tą odsłonę, że nawet wszystkie pytajniki po kolei ogarniałem na danym obszarze nim ruszałem z fabułą. I tu jest jedna wada. Niestety eksploracja zepsuła mi trochę wątek fabularny dotyczący Brazydasa. Fakt, że wcześniej przeczesywałem teren sprawił, iż ubiłem tam jednego z wrogów, z którym potem fabularnie można się było dogadać. Niefajnie, że gra nie ukryła go jakoś do czasu dotarcia do tego wyboru fabularnego. A i wspomnę o DLC, bo też warto. Dziedzictwo Ostrza jest spoko, ale Los Atlantydy już naprawdę super. Szczególnie druga jego część mi się podobała. Mogę polecić.

 

#15 FIA European Truck Racing Championship (27 września)

Po tą grę sięgnąłem pod poradnik (TUTAJ). Z uwagi, że gier wyścigowych nie wychodzi teraz za dużo to postanowiłem sprawdzić jak to będzie z tym tytułem. Platyna okazała się naprawdę łatwa, ale niestety przy tym także dość nudna i zabugowana. Nuda wynika z tego, że musimy jeździć całe weekendy wyścigowe. O ile trening i kwalifikacje może od razu poddać to i tak czekają nas zawsze aż cztery wyścigi na tej samej trasie w danym weekendzie. Przez to szybko czuć powtarzalność. A i bugi są nieprzychylne zbieraniu trofeów, bo niestety wydłużają tylko proces zbierania punktów reputacji. Po prostu po zakończeniu umowy na cały sezon nie otrzymujemy nic, więc jeśli chcemy pucharek musimy ciułać na około w zwykłymi umowami na jeden weekend. No, ale co zrobić?

Jak to często w grach wyścigowych screen mamy na tablicy wyników.

Sama gra w sumie to typowy wyścigowy średniak. Ma dobre strony, jak przykładowo motyw chłodzenia hamulców wodą. Do tego czuć też ciężar pojazdów mimo, iż model jazdy pozostawia wiele do życzenia. No i sama gra jest dość przystępna także dla niedzielnych kierowców. A i co ciekawe komputerowi przeciwnicy nie jeżdżą idealnie po sznurku jak bywa w takich produkcjach. Zdarza im się popełniać błędy i wypadać z trasy. Gdyby był tam tylko bardziej rozbudowany tryb kariery i naprawiono ten irytujący system kar czasowych byłoby znacznie lepiej. Generalnie jest to gra wyłącznie dla fanów gier wyścigowych. Z braku lepszych opcji można sprawdzić.

 

#16 Wreckfest (30 września)

Na Wreckfesta czaiłem się od dawna, bo zawsze lubiłem gry wyścigowe w stylu Destruction Derby. Cena nie była wysoka, więc ochoczo zakupiłem pudełko. Z platyną naprawdę poszło szybko i prosto. Od razu ogarnąłem też poradnik (TUTAJ). W sumie po prostu podczas kończenia trybu kariery ogarniemy większość. Warto zaznaczyć, że do trofeów nie musimy kończyć celów oznaczonych gwiazdką. Trofeum związane z wyzwaniami dotyczy czego innego. Po prostu jest kilka wydarzeń w każdej grupie mistrzostw, które mają swoje charakterystyczne warunki. Z większością nie ma żadnych problemów, ale w kilku czeka nas parę powtórek. No i trzeba też wygrać 20 konkurencji online, co może być standardowo trudniejsze do wykonania z czasem.

Oczywiście na koniec nie mogło trafić się nic innego jak uszkodzenie pojazdu 🙂

Wreckfest dostarczył mi naprawdę dużo rozrywki. Jak na grę tak arcadową zawiera ona sporo parametrów do skonfigurowania pod własne preferencję. A gięcie blachy jest tu bardzo konkretne i przyjemne. Zarówno tradycyjne wyścigi, jak i rozwalanie się po arenach to kawał świetnej zabawy. Zdecydowanie polecam ten tytuł wszystkim spragnionym pełnych akcji i efektownych kraks. Trudno mi tu w zasadzie cokolwiek zarzucić, więc jeśli znajdziecie gdzieś w dobrej cenie bierzcie śmiało.

 

#17 Asterix & Obelix XXL2 (2 października)

Zawsze lubiłem zarówno animacje, jak i filmy aktorskie z Asterixem. I jak zobaczyłem w promocji kolekcjonerskie wydanie tej gry z trzema figurkami to dokonałem zakupu. Mamy tu prosty i przyjemny zestaw pucharków. Trochę znajdziek musimy pozbierać, wtłuc sporej ilości rzymian i ukończyć wyzwania na złoty medal. Jedynie to ostatnie może stanowić jakiś nieduży problem w związku z kilkoma bardziej upierdliwymi. Szczególnie jedno takie w małym wąskim pomieszczeniu może zirytować. Ogólnie też w kilku wypadkach okazało się konieczne poszukanie informacji w poradnikach, ale nie bez przyczyny tak duży procent graczy mam tam platynkę.

No i platyna wpadła po starciu nawiązującym do Matrixa 🙂

Sama gra jest prostą i kolorową platformówką z dwójką Galów w rolach głównych. To, co jednak ciekawe to cały główny motyw bardzo oparty na świecie gier. Mamy tu parodie mnóstwa znanych tytułów. Nie sposób zapomnieć rzymian bazujących swoje umiejętności na postaciach takich jak Mario, Rayman, czy Sonic. Do tego jest nasz główny przeciwnik używający stylizacji Larry Croft i nie tylko. Nie jest to nic wybitnego, ale ogólnie daje radę. Dla fanów gier platformowych tytuł godny sprawdzenia.

 

#18 The Dark Pictures Anthology: Man of Medan (8 października)

Man of Medan od razu ogrywałem już pod poradnik (TUTAJ). Zawiera on dość upierdliwy zestaw pucharków i jest bardzo mało prawdopodobne, abyśmy poradzili sobie z platyną bez pomocy w postaci poradnika. Wymaga sporej ilości przejść gry, bo jest wiele rzeczy, które wzajemnie się wykluczają. Dodatkowo znajdźki są na tyle upierdliwe, że część z nich można zdobyć tylko w kooperacji lub w osobnym trybie zwanym Curator’s Cut. Dobrze go posiadać, bo wtedy szybciej można sobie samemu ogarnąć wszystkie te przedmioty do znalezienia. No i do tego trofea z budowaniem konkretnych relacji między bohaterami. To wszystko nie jest w żaden sposób trudne, ale jednocześnie nie jest też zabawne.

Na koniec jeszcze trzeba było się uporać z cooperm.

Ogólnie na grze się osobiście mocno zawiodłem. Uwielbiam Until Dawn i liczyłem na coś równie ciekawego jak ta zacna pozycja. Niestety jednak zdecydowanie nie udało się doścignąć poziomu jaki reprezentowała ta produkcja. Bohaterowie są tu jacyś nijacy, a i sama historia mimo względnie ciekawego pomysłu nie bardzo dowozi. Do tego taka sobie oprawa, sporadyczne problemy z QTE oraz płynnością. A na deser też mamy przykrą sprawę związaną z brakiem polskich napisów. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że to tylko małe potknięcie i przy następnej grze z tej antologii wszystko już będzie dobrze, ale sam teraz będę ostrożny i na premierę raczej się pisać nie będę.

 

#19 XCOM 2 (12 października)

XCOM to seria z którą zbieranie pucharków nie jest po drodze. Zarówno w jedynce na PS3, jak i tu w dwójce na PS4 jest to ciężkie wyzwanie. W dwójce jest o tyle gorzej, że jeszcze bardzo często wisi nad nami ograniczona ilość tur, a nakładające się niepowadzenia prowadzą do klęski. No i kto grał pewnie kojarzy te wszystkie memy z żołnierzami co z odległości metra nie potrafią trafić do przeciwnika. To wszystko prawda, a gra bywa często nieuczciwa względem nas. Ja rozumiem uwarunkowania fabularne z jakich wynika gorsze położenie żołnierzy XCOMu, ale trochę tam przegięli i jest to mocno nie fair. Powinni jakoś to lepiej przemodelować. Jak więc ugrałem tam platynę? A no jest pewna sztuczka związana z zapisywaniem i wczytywaniem gry, która pozwala anulować turę części przeciwników. I tak w końcu się udało. Przy okazji wspomnę też o dodatkach. A konkretnie jednym – Łowy obcych. Tam to dopiero przeciwnik oszukuje, bo pojawia się kilka totalnie op obcych, którzy całkowicie olewają system tur i mogą wykonać ruch po każdej naszej akcji.

Nie wiem, które to było przejście gry bo straciłem rachubę 🙂

Ponarzekać ponarzekałem. Ale mimo tych irytujących problemów z mechaniką nie sposób odmówić grze tego, że naprawdę wciąga. Inaczej bym jej już dobre 6-7 razy nie przechodził. A został mi na deser jeszcze ostatni dodatek, tylko muszę odpocząć trochę od serii. Bardzo przyjemnie się tam buduje drużynę naszych wojaków, zarządza ruchomą bazą, nawiązuje kontakty z obszarami i wybiera określone misje. Gdyby tylko ten nieszczęsny system jakoś lepiej działał i był bardziej fair. Bez względu na to wszystko polecam jednak grę. Jeśli ktoś lubi strategie turowe to powinien sprawdzić.

 

#20 The Amazing Spider-Man 2 (18 października)

Jeśli chodzi o mnie to nie przepadam za tą kinową interpretacją Spider-Mana. Niemniej gra jakoś wpadła w moje łapy i postanowiłem sobie pobujać się na linie. Platyna jak można się było spodziewać nie jest trudna do zgarnięcia. Najlepiej od razu ogarnąć sobie przejście na najwyższym poziomie trudności. Dużą część gry można działać po cichu, a walki z bossami nie są specjalnie wymagające. Najgorsze pucharki tutaj to jednak zebranie wszystkich znajdziek oraz ulepszenie na maksymalny poziom wszystkich kostiumów. Ze znajdziek mamy aż 285 stron komiksów rozsianych po nudnym pustawym obszarze miasta. A najgorsze jest to, że jeśli zostawimy to na koniec to będą nam przeszkadzać przeciwnicy pojawiający się wtedy, gdy zaczniemy olewać nudne poboczne aktywności. Kolejna rzecz to to ulepszanie kostiumów. Trzeba po kolei ubierać każdy i w kółko powtarzać jeden z fragmentów ostatniego rozdziału, aż zdobędziemy wystarczający level. Bo tak jest po porostu najszybciej, alternatyw brakuje.

Ostatni ulepszony w pełni kostium. Przynajmniej ładnie wygląda 🙂

To oczywista rzecz, ale ten pająk nie ma zupełnie startu do gry od Insomniac Games. Tutaj dopiero mamy nudne aktywności poboczne, puste i szarobure miasto oraz taki sobie system walki. Plusem jest fakt, że gra nie jedzie całkiem na filmie. Jest wątek Electro znany z drugiej części, ale oprócz tego postarano się też o innych antagonistów jak np. Fisk, Kraven, czy Carnage. Ogólnie tragedii niema, ale jak już ktoś miałby się zabrać za ten tytuł to powinien być jednak dużym fanem pająka, bo trzeba tu trochę wybaczyć.

 

#21 The Outer Worlds (29 października)

The Outer Worlds dostałem w spadku pod poradnik (TUTAJ). I w sumie się cieszę, bo naprawdę była z nim dobra zabawa ze zbieraniem wszystkich pucharków. Choć niestety będziemy zmuszeni do podejmowania konkretnych wyborów fabularnych dla trofeów, więc nasza swoboda decyzji zostanie przez to ograniczona. Nie przepadam za tym jak lista trofeów ostatecznie ogranicza możliwości decyzyjne. Trudno tu opisać trofea, bo jest tam spora paleta różnorodnych dzbanków. W tym trochę do przeoczenia związanych z różnymi mechanikami. No i jeszcze najwyższy poziom trudności mamy do ogarnięcia. A ten trzeba przyznać jest bardzo interesujący. Nie mamy tu prymitywnego skalowania poziomów przeciwników. Charakteryzuje się on tym, że nasza postać musi jeść, pić oraz spać. Szybka podróż jest dostępna tylko do naszego statku, śmierć towarzyszy jest permanentna i nie możemy sami zapisywać gry, kiedy tylko chcemy. Ciekawie to wpływa na rozgrywkę.

Ostatnie co zrobiłem to wleciałem statkiem prosto w słońce kończąc przygodę 🙂

Z samej gry jestem bardzo zadowolony. Mamy tu przyjemnie nieliniowe podejście do rozgrywki. Przedstawiony świat chce się zwiedzać. Jest to intrygująca wizja naśmiewająca się korporacji i pokazująca wiele poważnych kwestii w krzywym zwierciadle. Niewątpliwym atutem produkcji są naprawdę świetnie napisane dialogi. Dodając do tego jeszcze fajny system umiejętności i dobrze zrealizowany model skradania jak na RPGa kreuje się kawał solidnej gry. Może sama walka jest średnia, czeka nas sporo loadingów, a relacje z załogą mogłyby być bardziej rozbudowane, jednak jest moja ulubiona gra z tych ukazujących się w ubiegłym roku. Gorąco polecam.

 

#22 Need for Speed Heat (23 listopada)

Jako, że lubię sobie pośmigać sportowymi samochodami, a okienko pod poradnik się zwolniło to skorzystałem z okazji. Poradnik został ogarnięty (TUTAJ). Tradycyjnie jednak dopadł mnie mój pech związany z małymi pierdołkami do wykonania. Nad jednym driftem się długo nasiedziałem, by zaliczyć go na maksymalną ilość gwiazdek, bo cały czas ruch uliczny krzyżował mi szyki. Ale nie to było najgorsze, bo dopiero fotoradar “Wodnik szuwarek” w regionie Fort Callahan napsuł mi krwi. Nie zliczę ile miałem tam podejść, ale ciągle złośliwie coś się nie udawało. Generalnie to nie jest trudne. Ot przejechać przez radar z wymaganą prędkością. Ale jak szczęście nie dopisze to może ciągle nam jakiś wóz wyjeżdżać na czołówkę. I mnie to właśnie spotykało. Z resztą rzeczy już w sumie poszło względnie łatwo. Grunt to dobry wóz i wyścigami nie trzeba się przejmować. Gorzej jest z pościgami, bo czasami policja wydawała się, aż za bardzo przegięta.

Ok, ten sceeen to fotomontaż mój bo platyna mi wpadła na ekranie ładowania. Ale nie mogłem przepuścić okazji, bo zaprezentować tego zacnego Forda GT.

Ogólnie z Heat mam problemy. Z jednej strony zastosowano bardzo fajny podział na wyścigi dzienne i noc. Rzucono bardzo fajny zestaw zróżnicowanych samochodów dając do dyspozycji rozbudowany tuning wizualny. I to wszystko w pięknej oprawie i ciekawym, choć prostym konceptem fabularnym. A drugiej ta policja czasami wydawała się mocno przekokszona. Szczególnie na początku naszej przygody. Wątek fabularny okazał się niezwykle krótki, a drift i offroad mocno poleciały na margines. Oczywiście nie mogło zabraknąć klasycznie dla serii irytującego spamu samochodów ruchu drogowego oraz policji. A na deser jeszcze marny soudtrack. Podsumowując to wszystko dużo lepiej bawiłem się w NFS: Payback mimo, że tam ten tuning z użyciem kart był fatalny.

 

#23 Monster Energy Supercross – The Official Videogame (7 grudnia)

Po ten tytuł o długiej nazwie sięgnąłem z uwagi, że wpadł do abonamentu PlayStation Plus. Kiedyś grałem w jakąś produkcję związaną z crossowymi motorami i generalnie miło ją wspominałem, więc włożyłem kask i chwyciłem pada. Przy okazji naskrobałem poradnik jakby ktoś potrzebował (TUTAJ). Sama platyna okazała się prosta. Jedynie na początku trzeba się było przyzwyczaić do specyficznego modelu jazdy. Potem jednak już idzie bez problemu. Tym bardziej, że gra oferuje nieograniczoną ilość możliwości cofania czasu. A i warto wspomnieć, że zdobycie platynki nie wymaga też tutaj specjalnie dużych nakładów czasu. Większość wpadnie spokojnie po drodze przy ogarnianiu trybu kariery, a na koniec zostanie tylko niewielki grind możliwy do wykonania na mapach społeczności.

I znowu tylko tabela wyników na koniec. Tak wypadło bo do platyny zostało mi tylko wygindrowanie trochę kasy.

Ogólnie bawiłem się całkiem ok śmigając po hopkach, acz jest to taka typowa gra oparta na licencji jakiegoś sportu. Prosta kariera z pakietem tras i znani zawodnicy w średniej oprawie. Ale osobiście nie mam nic przeciwko, by takie gry wpadały w ramach abonamentu. Sam raczej bym się nie skusił, a tak przy okazji to czemu nie. Jak ktoś liczy na kolejną platynkę do kolekcji, a dodał grę do biblioteki to śmiało może pobrać, bo gra jest w porządku.

 

#24 WRC 8 (15 grudnia)

Jako ogólnie fan serii od razu się zgłosiłem na ochotnika pod poradnik (TUTAJ). Platyna w najnowszej części szczęśliwie odjechała już od tych nieszczęsnych 5000 km i 1000 odcinków znanych z dwóch poprzednich odsłon. Mamy tu dużo przyjemniejszy zestaw pucharków. No na premierę standardowo część pucharków była zabugowana, ale na obecnej wersji już spokojnie da się wszystko normalnie ugrać. W zasadzie jedynym obecnie irytującym trofeum jest to za osiągniecie 15 celów dowolnego typu podczas jednego sezonu, czego trzeba pilnować. A reszta to już żaden problem. Na wygranie odcinka w trybie realistycznym jest pewien trik, więc każdy może sobie poradzić. Nawet jeśli na ma doświadczenia w grach rajdowych.

Gdyby na premierę pucharki wpadały jak powinny to postarałbym się o ładniejszego screena.

WRC 8 osobiście bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Patrząc na zmiany zachodzące między poprzednimi odsłonami spodziewałem się kolejnej kalki z aktualnym sezonem. A dostaliśmy tu naprawdę wnoszący wiele nowości tryb kariery rozbudowany nawet bardziej niż u konkurencji. Do tego dobra oprawa graficzna, trasy w aż 14 krajach i naprawdę solidny model jazdy. Jedynym zaś mankamentem trapiącym ósemkę, podobnie jak i poprzednie części, są problemy z grawitacją, bo samochody lubią trochę za bardzo latać. Sama gra zaś może być zarówno przystępna dla nowicjusza, jak i wymagająca dla weterana. Jeśli już szukamy jakiejś gry rajdowej to zdecydowanie mogę polecić właśnie tę.

 

#25 Asterix & Obelix XXL3 (24 grudnia)

Po tym jak ograłem przyjemną odsłonę XXL2 zainteresowałem się kolejną, bo nie mogłem sobie odmówić po tym, jak zobaczyłem screeny. I tak zgłosiłem się do napisania poradnika (TUTAJ). Platyna jednak w tej części stawia na inne wymagania niż w poprzedniej. Nie musimy tu w ogóle zaprzątać sobie głowy znajdźkami, ale z kolei należy ukończyć grę na najwyższym poziomie trudności. I jest to jedyna rzecz do pominięcia. Trzeba pamiętać, aby do samego końca nie zmieniać poziomu na niższy. Po ukończeniu gry będziemy mogli już swobodnie sobie go konfigurować. Podobnie jak w poprzedniej odsłonie tak i tu pojawiły się złote medale. Tym razem związane z przebijaniem się przez rzymskie obozy. Po najnowszej aktualizacji naprawiającej jeden z nich przebrniemy przez to bez problemów. No i zostaną nam jeszcze pojedyncze trofea związane z walką. W sumie jest tylko jeden problematyczny z powodu najpewniej błędnego opisu, ale i na to jest sposób.

Na koniec trochę się pomęczyłem z najwyraźniej błędnie opisanym trofeum Handball pro.

W trójkę ogólnie grało mi się lepiej niż w poprzednią odsłonę. Poprawiono tu system walki oraz wprowadzono różnice między głównymi bohaterami. W dobie aktualnych gier jest to jedna z nielicznych produkcji wspierających kanapowy coop. Polecam jeśli ktoś szuka gry do wspólnego działania przy jednej konsoli. No i nie można zapomnieć o pięknej oprawie graficznej. Gra ma oczywiście swoje problemy. Najgorszym było dla mnie mocne zoptymalizowanie pod dwóch graczy, przez co jedna zagadek wydawała się prawie niewykonalna dla samotnego gracza. Grając samotnie drugi z Galów jest wyraźnie niemrawy i nie podejmuje prawie żadnych interakcji. Tak czy siak uważam, że jeśli znajdziemy w dobrej cenie to warto się skusić.

 

#26 Dead Island: Riptide – Definitive Edition (26 grudnia)

Z drugą częścią Dead Island trochę mi zeszło, bo przerwałem po pewnym czasie, gdy wpadły mi inne gry na tapetę. Najgorsza jest tu konieczność grindowania postaci do 70 poziomu. Szczęśliwie jeśli graliśmy wcześniej w poprzednią odsłonę to od razu mogliśmy zaimportować naszego bohatera z 50 poziomem, co znacznie przyspiesza cały proces do platyny. Drugą irytującą sprawą jest konieczność ukończenia wszystkich zadań, a nie są one zawsze jasno oznaczone i trzeba pobiegać po mapie, by wszystkie zaliczyć. No i trzecia sprawa to wymóg ukończenia całego głównego wątku w kooperacji. Reszta trofeów to już w sumie bez problemu do ogarnięcia. Trudność platyny nie jest wielka, ale zejdzie nam z tym trochę czasu.

Startowałem na 50 poziomie, ukończyłem grę zaliczając wszystkie zadania, potem jeszcze raz ukończyłem w kooperacji, a i tak musiałem jeszcze grindować do 70.

O ile pierwszą część Dead Island mi się bardzo podobała, tak Riptide mnie już męczyło. Walka była tu dość irytująca i pewnie wynikało to z faktu, iż startowałem od razu na tym 50 poziomie. Bo w końcu w jedynce był identyczny model, a nie grało mi się źle. Negatywne jest też pierwsze wrażenie pod postacią nudnej lokacji w dżungli. To zupełnie nie to samo co ten ładny i klimatyczny hotelarski region z jedynki. A później też nie jest jakoś specjalnie lepiej. Zdecydowanie czułem tutaj zmęczenie materiału i wtórność. W pewnym momencie brnąłem dalej tylko dlatego, że nie lubię zostawiać za sobą niedokończonych gier.

 

I tak oto prezentuje się moja lista dorwanych plantowych dzbanków w roku 2019. Trafiło mi się dokładnie 26 sztuk. Z 13 z tych gier napisałem poradniki. Plus dodatkowe dwa do DiRT Rally 2.0 oraz Mortal Kombat 11 no i jeszcze sześć pomniejszych poradników do DLC w Asssssin’s Creed: Odyssey. Mam nadzieję, że okazały się one pomocne. Cieszy mnie każde miłe słowo, bo naprawdę lubię tą radosną twórczość poradnikową. I tak w ogóle myślę, że był to całkiem intensywny rok. Zarówno pod względem zgarniętego tego kontenera pucharków, jak i w kontekście tworzenia kolejnych tekstów. Ciekawe jaki ostatecznie się okaże 2020… I ponowię pytanie z początku tej listy. Jak tam u Was z platynowym dorobkiem zeszłego roku? Wpadała jakaś ciekawa kolekcja dzbanków?