Better Man: Niesamowity Robbie Williams – Recenzja

22 stycznia 2025
0
4/5
Opis:

Przed wami historia życia Robbiego Williamsa opowiedziana w sposób, na który nikt nigdy o zdrowych zmysłach by się wcześniej nie zdecydował… z małpą w roli głównej.

Ostatnie lata w kinematografii mocno rozpieszczały fanów musicalowych ekranizacji. 2024 stał mocno pod ich znakiem. Kontrowersyjny mix w ostatnim „Jokerze”, „Emilia Perez” czy chociażby „Wicked”. Co, jeśli Wam powiem, że i ten rok zaczniemy w mocnym – tanecznym przytupie? Plan jest taki: bierzemy znanego angielskiego piosenkarza, małpie figle i twórcę filmu „Król Rozrywki” z 2017 roku.  Przed wami „Better Man” – historia Robbiego Williamsa opowiedziana w sposób, na który nikt nigdy o zdrowych zmysłach by się wcześniej nie zdecydował… z małpą w roli głównej.

„Better Man”, czyli Let Me Entertain You

Jest spora szansa, że większość z Was słyszała kiedykolwiek o Robbim Williamsie. Współcześnie dla znacznie młodszych odbiorców ciut zapomniany piosenkarz znany z przewałkowanego wielokrotnie utworu „Angels” czy gościnnego występu na koncercie Taylor Swift. Inni kojarzą go z pamiętnego show na ceremonii otwarcia Mistrzostw Świata w Rosji w 2018 roku, gdzie pokazał środkowy palec w stronę Putina. Dla dzieciaków lat 90’ (takich jak pisząca ten tekst), jedna z pierwszych gwiazd angielskiego boysbandu Take That oraz solowo niepokorny showman święcący triumfy głównie na przełomie lat 90 i 2000.

Określenie niepokorny jest w jego przypadku bardzo mocnym niedopowiedzeniem. Nasi dziadkowie i babcie w tamtych czasach powiedzieliby, że to sceniczny degenerat, a jednak pokochały go wpierw całe Wyspy Brytyjskie, a później pozostała część świata. Wulgarny, obsceniczny, epatujący seksualnością, bezkompromisowy, czasem kpiący z symboli religijnych, a przy tym bardzo szczery i śpiewający z emocjonalnym wydźwiękiem o uczuciach. Bad Boy wpisujący się idealnie w model potencjalnego pomysłu na sztampową produkcję. Bo przecież wszyscy lubimy niegrzecznych i niepokornych bohaterów. Tych wyszczekanych, błyskotliwych i dodatkowo cholernie utalentowanych. Wiele takich historii w mainstreamie mogłoby w sumie przejść bokiem bez większego echa.

Dlatego też reżyser Michael Gracey postanowił wpaść na znacznie ciekawszy pomysł.  Przyszedł do wokalisty z pomysłem na „Better Man”. Zaproponował Anglikowi, aby przedstawić go w formie… małpy. Jak wspominał w kilku wywiadach, postanowił przekonać piosenkarza, by postawić na koncept z pułapu kreatywności, a nie racjonalizmu. Z jednej strony zwierzę w roli głównej miało mocniej wpłynąć na wzbudzeniu empatii widza (bo jak świat stary funkcjonuje w nim zasada – zwierzątka bardziej rozczulają). Z drugiej, tej bardziej oczywistej do wychwycenia przez większość, jest to przenośnia, w której każda gwiazda uczestnicząca w tym cyrku zwanym show biznesem wciela się w rolę takiej małpy. Czy taki bardziej oczywisty zabieg był jednak trafiony i dostaliśmy oczekiwane show, które chcemy oglądać z pierwszego rzędu?

I Just wanna feel real love

Sama konstrukcja opowieści o życiu piosenkarza w „Better Man” jest mocno standardowa. Towarzyszymy głównemu bohaterowi przez jego życie w sposób chronologiczny. Od etapu dziecięcego, gdy nasz małpi Robbie czuje się mocno wyobcowany i specyficzny, gdy jako nastolatek był zorientowany tylko na jeden życiowy cel bycia gwiazdą, aż po lata, gdy zostanie multimilionerem. Siadamy w fotelu i przy zarówno wzlotach, jak i w dużej mierze upadkach, obserwujemy tę trudną drogę na sam szczyt.

Gracey mimo tradycyjnej formuły świetnie przemyca sporo ciekawych wątków i postaci w tej historii. Skupmy się wpierw na tych drugich. Przy tak barwnym bohaterze nie jest przecież trudną sztuką, aby reszta stanowiła jej bezbarwne tło, które nie będzie wzbudzało w nas żadnych emocji. A jednak znajdziemy tu chociażby relację rodzicielską z syndromem idola – nieobecnego ojca w życiu Robbiego. Ich związek napędzać będzie sporą część fabuły, gdyż to on pierwszy zasiewa w piosenkarzu syndrom gwiazdy i potrzebę bycia kochanym przez tłumy. Przelewa na młodzika swoje niespełnione ambicje, pielęgnując w nim miłość do sceny i estrady. Przy pierwszej lepszej okazji postanawia porzucić stabilne i ciepłe domowe życie na rzecz ucieczki z domu. Znika z dnia na dzień w pogoni za sławą oraz blichtrem.

Tuż obok mamy przedstawioną przeciwwagę w postaci babci Robbiego. Ta jest wręcz wersją wyjętą spod encyklopedycznego hasła “babcia”. Bieg wydarzeń powoduje, że młody wychowuje się głównie pod jej wpływem. Dla niego nawet po osiągnięciu dojrzałości, jak i większości postawionych sobie celów, stanowi ona bezpieczną przystań –  jest w stanie znaleźć w niej oparcie i być ostoją oraz jedyną stabilizacją w życiu.  Przy tych dwóch skrajnie różnych postaciach świetnie kontrastuje sam Robbie i jego wielowymiarowość, przez co seans od pierwszych scen nabiera nieoczekiwanie intymnego charakteru. Zaczynamy lepiej go rozumieć i wiedzieć skąd mógł wyniknąć jego estradowy wizerunek.

Zakładam, że Williamsowi wystawienie się na taką emocjonalną ekspozycję mogło pomóc przywdzianie owej CGI-owej małpiej maski. W filmie jego życie, jak i wizerunek sceniczny, zostaje całkowicie obnażony, przez co czujemy, że nie jest to kolejna lukrowana historia z życiowymi zakrętami, jakie spotykamy w popkulturze na prawie każdym kroku. Kiedy zdarzało się znacznie większym gwiazdom podkoloryzować swoje osobiste przeżycia w stylu – robiłem złe rzeczy, ale wciąż jestem fajnym gościem albo totalnie przemilczając takie aspekty w swoich biografiach.  My zaś zobaczymy Robbiego na samym moralnym i życiowym dnie.

Kiedy mając tak naprawdę wszystko, to już od nastoletniego wieku za kurtyną boysbandowego show, krył się dramat osamotnionego dzieciaka szukającego uznania i miłości. Jesteśmy świadkiem wielu takich zjazdów. Próby uciszenia swoich demonów (wiecznie obecnych i krytykujących go głosów w głowie) oraz kompleksów w używkach. Kiedy niszczy swoje życie uczuciowe, zdradzając partnerkę na prawo i lewo. Razem z Anglikiem przeżywamy podczas seansu swoiste terapeutyczne katharsis. Nie wychwytuję tutaj grania na sfałszowanych nutach. Sądzę nawet, że to produkcja, która ma szansę stać się ważnym głosem w trwającej debacie i popularyzacji tematyki zdrowia psychicznego.

Trying to find A love supreme

Wspomniałam o tematyce samego filmu, a warto byłoby też poruszyć aspekt, jak „Better Man: Niesamowity Robbie Williams” jest zrobiony. Zacznijmy od core, czyli wspomnianego pomysłu na CGI’ową małpę. Mimo że spora większość słusznie może uznać pomysł za ciut odjechany, tak szybko kupuje się tę konwencję. Jonno Davies wcielający się tu w małpie alter ego stojące za Robbiem aktorsko pięknie się napocił. Świetnie odgrywa zarówno ruch sceniczny, jak i sposób bycia i styl poruszania się. Szybko wpada się w immersję i nawet zauważa, że małpa swoją fizjonomią zarówno ciała, jak i twarzy, do złudzenia przypomina Williamsa. Ba, nawet przy wielu zbliżeniach ma jego oczy! Twórcy nie wpadają tutaj w tę karykaturalność wklejania animowanych zwierząt do świata ludzi – za to ogromny plus. Błyskawicznie przestaniecie zwracać uwagę, że to człekokształtny przebywa wśród ludzi.

To CGI rodzi jednak inny problem. Przy kluczowym dla fabuły „Better Man: Niesamowity Robbie Williams”, jednym z głównych koncertów (o których Wam nie powiem, aby nie psuć seansu) widać, że budżet na efekty specjalne “zjadł’’ główny bohater. Tam mogą rozboleć Was oczy. Niby detal, bo nie trwa to długo, ale warto nadmienić, gdyż jest to punkt kulminacyjny opowiadanej historii.

Zapytacie, a co z piosenkami i oprawą musicalową? Całość narracji opiera się na śledzeniu tej historii poprzez dyskografię artysty. Warto nadmienić, że chronologia nie dotyczy samych hitów Williamsa, ale tematycznie idealnie wpasowują się one w odpowiednie momentum do danego wydarzenia. Angels jest powiązane z najukochańszą osobą dla naszego bohatera, Rock DJ towarzyszy pierwszym sukcesom Take That. Feel, gdy jego Ojciec porzuca rodzinę. Wszystkie w specjalnie skrojonej i przearanżowanej wersji musicalowej. To bardzo fajny zabieg, w którym tę twórczość odkrywamy na nowo. Kawałki, które słyszeliśmy już tyle razy, nabierają nowego wydźwięku. Dyskotekowy hit Rock DJ dostaje odpalonego musicalowego sznytu. Przearanżowany w taneczny segment rodem z West Side Story – tego nie powstydziłaby się Brodwayowska scena. W innych kawałkach przygotowano wersje rozpisane na orkiestrę dętą. Fantastyczny sposób na przywrócenie światu muzyki Robbiego Williamsa.

My Way

„Better Man: Niesamowity Robbie Williams” to film wpisujący się całkowicie w dyskurs: zero oczekiwań, a finalnie jedno z większych zaskoczeń roku. Przede wszystkim bardzo przyjemnie się go ogląda – jesteśmy w stanie utożsamić się emocjonalnie z głównym bohaterem i kibicować w wyjściu na prostą.  Jest to produkcja wielowymiarowa w wydźwięku: o wybaczaniu sobie, jak i najbliższym. Spełnianiu marzeń, walce z samym sobą i próbą niezatracenia siebie w drodze na sam szczyt. Wzbudzi w was czasem śmiech, innym razem wzruszenie, a najczęściej będziecie tupać nogą.

Gwarantuję wam, że po seansie zapętlicie na Spotify playlistę z muzyką Robbiego. Większość z was może przed samą premierą będzie zastanawiać się, dlaczego powstał i czy Robbie zasługuje na taki film? Ja odwrócę to pytanie prostym, a czemu nie? Mimo że czasem fabularnie zatoczy koło przypominając nam kilka motywów do znudzenia, to jednak produkcja mocno szalona w realizacji. Totalnie w stylu samego protagonisty.

Przywołując jego idola Franka Sinatrę, idealnie można skwitować ten film, jak i recenzję słowami piosenki My Way:

,,Przyjacielu, powiem to prostymi słowami
Postawię sprawę jasno, jednego jestem pewien
Żyłem pełnią życia
Przejechałem wszystkie drogi
A co więcej, i co ważniejsze, zrobiłem to po swojemu’’

Podsumowanie

Jedno z filmowych zaskoczeń roku. Emocjonalna droga poprzez życie i twórczość Robbiego w musicalowej aranżacji.

Zalety

  • intymny charakter produkcji zarówno gloryfikujący swoje małe zwycięstwa jak i rozkładający na czynniki spektakularne porażki
  • ludzki w wydźwięku i szczery w emocjach
  • na nowo odkrywa muzykę Robbiego
  • nowe aranżacje znanych utworów
  • ciekawy koncept – wizerunek małpy w CGI
  • dobry aktorsko
  • wyczuwalna chemia pomiędzy aktorami

Wady

  • czasem popada w  łopatologizm
  • fabularnie potrafi zakręcić się kółko jednego wątku
  • zdarzy mu się słabiej zrobiona sekwencja w CGI
  • nucisz te piosenki podczas seansu i tuptasz nogami 😉