Pierwszy człowiek – wydanie Blu-ray – Opinia

31 marca 2019
1

Pierwszy człowiek wylądował na Księżycu i może równie dobrze pojawić się na Waszych kolekcjonerskich półkach. Zapraszamy do zapoznania się z naszą opinią odnośnie najnowszej produkcji Damiena Chazella w wydaniu Blu-ray.

 

FILM:

Duma i patriotyzm to wizytówka kolegów zza morza, a epatowanie patosem, podkoloryzowanie historii, peany na cześć bohaterów i powiewająca flaga USA to chyba najczęściej powielany motyw filmowy w historii amerykańskiej kinematografii. Flaga łopotała już dosłownie wszędzie, nawet na powierzchni księżyca. Tym razem Damien Chazelle, zabiera nas w podróż w kosmos u boku Aldrina, Collinsa i głównego bohatera filmu: Neila Armstronga. To historia tego ostatniego jest fundamentem fabularnym, zaś sama misja kosmiczna stanowi jedynie tło opowieści. Podchodziłam do filmu z naprawdę wielkimi oczekiwaniami. Widać było już po zwiastunach, że film robiony jest stricte pod Oscary. Jak wyszło? To był mój najdłuższy i pozbawiony jakichkolwiek emocji lot na Księżyc.

Houston, mamy problem. Muzyka powalająca, dźwięk obłędny, scenografia i efekty na wysokim poziomie, historia lotu – ciekawa i wciągająca, scenariusz intrygujący. To co poszło nie tak? Otóż to, co jest zawsze najważniejszym elementem filmu – kreacje aktorskie. Niestety fatalny warsztat Ryana Goslinga po prostu bije po oczach. Przez dwie godziny aktor prezentuje ten sam wyraz twarzy, zero emocji, przez co postać Armstronga mnie wybitnie irytowała. Maniera grania Goslinga w tym przypadku to główna bolączka opowieści. Zaraz pewnie zostanę zjedzona przez wierne fanki, ale aktor po prostu wypadł bardzo, ale to bardzo przeciętnie. Co bohater miał widzowi przekazać? Nie wiem, czy „wieczne cierpiące oblicze Goslinga” miało oznaczać bolączkę po stracie córki, czy obsesyjne dążenie do realizacji celu misji na Księżyc. Ani obsesja, ani cierpienia bohatera w ogóle mnie nie ujęły. Bohater dosłownie kroczy po trupach do celu, ambicja przerasta rozsądek, tragedia za tragedią, problemy z rodziną, znajomymi, stresujące i niebezpieczne sytuacje – a Pan Gosling gra cierpiętnika, o minimalnym zasięgu ekspresji. Odnosiłam wrażenie, że aktor nadal gra „niespełnionego”, ambitnego artystę jak w La La Land, tylko tyle, że teraz reżyser zabrał mu fortepian, a dał do zabawy rakietę. Ktoś powie zaraz, że aktor ukazał, jak to główny bohaterach tłumi uczucia i wewnętrznie walczy z demonami. Szkoda, że nie dał chociaż na chwilę upustu skomasowanym emocjom. Gosling został zmiażdżony aktorsko przez rewelacyjną Claire Foy i w tym przypadku brak nominacji Akademii najprościej w świecie dziwi. Aktorka świetnie wcieliła się w rolę żony astronauty, na którą spadł ciężar sławy męża, jego porażek i sukcesów oraz cały bagaż prozy życia. To po niej widać ból, cierpnie, troskę o dzieci, dumę z męża i jednocześnie strach o przyszłość. Silna kobieta nie boi się postawić ważniakom z NASA, czy sprowadzić męża do pionu. Myślę, że jeżeli Foy miałaby lepszego kompana, to byłby to zapewne jeden z lepszych duetów aktorskich 2018 roku. Foy jest gwiazdą tego filmu, zaś Gosling powinien zostać po ciemnej stronie księżyca. W materiałach dodatkowych znajduje się scena pożar Domu – o dziwo – chyba najlepiej zagrana przez Goslinga. Zadziwia więc fakt, że tak dobrze zrealizowany fragment został usunięty z finalnej wersji filmu. Fragment ten wpasowałby się idealnie do fabuły, a nadto – byłby istotnym składnikiem ładunku emocjonalnego. Rozumiem, że jest to pewnie dosyć mocno podkoloryzowana biografia Neila Armstronga. Rozumiem też zainteresowanie amerykańskiej opinii publicznej tym filmem. Cała historia przedstawiona jest jednak w bardzo liniowy i przesadnie patetyczny sposób. Nie czułam tego wielkiego postępu ludzkości w zdobywaniu wszechświata, a i los głównego bohatera nie był mi szczególnie bliski. Film był zdecydowanie za długi, a i przy całym tym emocjonalnym ładunku (śmierć córki, kolegów, wypadków, emocjonującej podróży na księżyc) – był po prostu bardzo nużący i brakowało mu dynamiki. Nie ma tu u głównego bohatera pasji, obsesyjnego dążenia do celu (jak na przykład w „Marsjaninie”), poczucia zagrożenia i walki o przetrwanie („Grawitacja”), tej ekscytacji, pasji i dumy, iskry bohatera, który w imię wyższych intencji jest w stanie wszystko poświęcić.

Jeżeli chodzi o stronę wizualną – to tutaj zdecydowanie jest to mocniejsza strona filmu. Bezsprzecznie dużym atutem jest odwzorowanie scenografii z tamtej epoki. Fryzury, odzież, wyposażenie mieszkań – czuć klimat tamtych lat. Zachwyca dbałość o szczegóły maszyn oraz rakiet. Widzimy wszystkie przewody, kontrolki i to wszystko w ograniczonej – klaustrofobicznej przestrzeni statków kosmicznych. Ta mocno skondensowana przestrzeń pozwala uczestniczyć widzowi w misji na Księżyc. Doznania dodatkowo potęguje rewelacyjny dźwięk i muzyka. Wszystko okraszone obrazem w najlepszej jakości.

Efekty specjalne – choć nieliczne, wykonane są na najwyższym poziomie. Kosmos nie jest jakoś wybitnie i nowatorsko przedstawiony. Jest wiele innych filmów, w których wszechświat przedstawiono o wiele ładniej – np. w „Marsjaninie”, „Grawitacji” (w całości CGI), a i proces tworzenia efektów był zdecydowanie mniej skomplikowany. Tutaj postawiono na czysty realizm oraz brak rozmachu w przedstawieniu kosmosu. Wszystko dodatkowo zostało okraszone klaustrofobicznymi wnętrzami statków kosmicznych. Wrażenie małych przestrzeni potęgowało prowadzenie kamery i gwałtowne potrząsanie nią, kierowanie wzroku widza na twarze spoconych astronautów oraz „skrzypienie” całej tej maszynerii z okresu wyścigu zbrojeń. Sama wizja kosmosu czy podróży – został odsunięty na drugi plan, kosztem ukazania rozterek amerykańskich astronautów. Oglądając film, zastanawiałam się – jakim cudem – przy tak prymitywnym, tandetnym przygotowaniu sprzętu udało się Amerykanom dotrzeć na srebrny glob i tam wylądować. Wiem, że działali po omacku, podróżowali w nieznane i zawsze byli krok za Sowietami. W filmie czuć tę presję czasu. Kolejne niepowodzenia misji, nieustanne usterki, katastrofy, awarie sprzętu. Ten realizm gryzie się z „wielkim krokiem ludzkości”, jaki udało się w końcu osiągnąć kolegom zza Oceanu. Bezsprzecznie przyznać należy, że sama sekwencja lądowania na Księżycu wypadła znakomicie i została zrealizowana bardzo realistycznie. Myślę, że sam Kubrick nie powstydziłby się tak świetnej sceny. Cienie, załamanie światła, odbicia, kontrast – zdjęcia i efekty oddają naprawdę księżycowy klimat. Wygląd powierzchni księżyca wygląda bardzo realistycznie. Przede wszystkim zawdzięczamy to naturalnej scenografii, poddanej następnie obróbce cyfrowej. W tym zakresie Oscar w kategorii najlepszych efektów specjalnych był dla mnie dużym zaskoczeniem. Efekty zostały wykonane po prostu solidnie i są to odczucia czysto subiektywne.

Muzyka i dźwięk zasługują na uznanie oraz wielkie brawa i to te elementy są głównym atutem filmu. Lądowanie na księżycu przy akompaniamencie Hurwitza to istny majstersztyk. Dźwięk, odgłosy maszyn, zestawienie tego z ciszą kosmosu i oddechami astronautów – naprawdę jest świetnym doznaniem dla odbiorcy filmu. Muzyka jest tajemnicza, podniosła i oddaje klimat kosmosu. Granie ciszą to jeden z moich ulubionych elementów w filmie. Kiedy Armstrong otwiera właz lądownika i wychodzi z bardzo głośnej, skrzypiącej machiny to nagle zderzamy się z bezkresem powierzchni srebrnego globu i grobową ciszą. Pod względem montażu dźwięku – sceny wypadają fantastycznie. Niestety nie samą audiowizualną stroną filmu człowiek żyje.

Bardzo dziwią mnie oceny typu „arcydzieło 10/10”. Naprawdę trudno dostrzec artyzm zarówno w przedstawionej historii, jak i w samym wykonaniu, bowiem na tej płaszczyźnie sama opowieść wypada dość przeciętnie. Amerykanie wybitnie lubią poruszać się w sferze epatowania patosem i patriotyzmu. Przyznać należy, że godnie „filmują” biografie bohaterów swojej historii. W przeciwieństwie do naszego podwórka, nie hołdują porażkom, ale sukcesom. Film jest oparty na faktach – w sposób powiedzmy – rzetelny i realistyczny przedstawiono całą przygodę z lądowaniem na srebrnym globie, który jest jednak tłem dla rozgrywek emocjonalnych głównego bohatera. Szkoda, że film mający zadatki na naprawdę dobre kino, został okraszony bezapelacyjnie przeciętną grą aktorską głównego bohatera. To nie jest tak, że film uważam za porażkę. Doceniam rewelacyjną rolę Claire Foy, efekty specjalne, montaż, muzykę. Natomiast obsadzenie Ryana Goslinga w roli Armstronga – uważam za nietrafione. Nie rozumiałam fenomenu „La La Land” i „Pierwszego Człowieka”, ale całym sercem uwielbiam „Whiplash” – moja przygoda z produkcjami Chazella nie jest więc usłana różami. „First Man” to nie kino rozrywkowe, dlatego od płaszczyzny dramatycznej oczekiwałam znacznie więcej.

 

WYDANIE:

Filmostrada (jak zawsze zresztą) słynie z dopracowanych okładek, więc tym razem jest nie inaczej. Na froncie standardowa grafika filmu, informacja o reżyserze oraz jeden nierzucający się w oczy cytat. Na boku tytuł oraz prostokąt z postacią głównego bohatera – jest bardzo skromnie w porównaniu z tym, co znajdziemy na tyle okładki. Cztery ujęcia w z filmu, informacja o materiałach dodatkowych, krótki opis i cytat są umieszczone na bardzo małej powierzchni. Same menu wydania Blu-ray bardzo miło mnie zaskoczyło – muzyka Hurwitza i prosty obraz: zamyślony astronauta Gosling, którego kask zlewa się z powierzchnią księżyca.

Na płycie znajdziemy standardowo usunięte sceny – krótką sekwencję startu Apollo 8 oraz scenę pożaru domu Neila Armstronga, która moim zdaniem winna znaleźć się w finalnej wersji filmu. Nadto liczne materiały dodatkowe – wypowiedzi reżysera Damiena Chazelle, odtwórców głównych ról Ryana Goslinga i Claire Foy, migawki zza kulis przeplatane archiwalnymi materiałami NASA, etapy pracy i tworzenia scenografii i efektów specjalnych (Shooting for the moon, Preparing to launch , Giant leap in one small step. Na uwagę zasługuje materiał: Putting you in the seat i Recreating the moon landing – ukazujący cel twórców filmu, a mianowicie idealne i realistyczne odwzorowanie rzeczywistości. Jak wskazał sam reżyser, celem było zobaczenie tego, co astronauci widzieli i usłyszenie tego, co słyszeli. Widać jak wiele pracy i wysiłku włożono, by sama tylko scena lądowania na księżycu wyglądała tak brawurowo, przy minimalnym wykorzystaniu CGI. Interesujące jest również wykorzystanie historycznych lokacji (NASA, Canaveral, bazy lotnictwa, Space Camp, miejsca szkoleń astronautów) w fazie kręcenia filmu. Wskazane wyżej materiały dodatkowe posiadają polskie napisy. Cały film możemy nadto zobaczyć wraz z komentarzem reżysera Damiena Chazelle, Josha Singera (scenariusz) i Toma Crossa (montaż). Niestety tylko w wersji angielskiej, bez polskich napisów.

 

SPECYFIKACJA WYDANIA:

Czas trwania: 141 minuty
Obraz: 1080 High Definition ; 16×9 ; 2:39:1
Dźwięk:

DA: angielski

DD 7.1.: węgierski

DD 5.1: czeski, polski lektor, rosyjski

Napisy: angielskie, bułgarskie, chorwackie, czeskie, estońskie, greckie, litewskie, łotewskie, polskie, rosyjskie, rumuńskie, słoweńskie, węgierskie
Menu: j. angielski
EAN: 5902115606366
Dystrybucja: Filmostrada

 

LISTA DODATKÓW:

  • Sceny usunięte – 00:04:16
    • Start Apollo
    • Pożar domu
  • Zdjęcia na księżycu – 00:03:41
  • Przygotowanie do startu – 00:03:40
  • Mały krok i wielki skok – 00:04:32
  • Rekonstrukcja lądowania na Księżycu – 00:06:02
  • Zdjęcia w NASA – 00:03:12
  • Trening astronautów – 00:04:03
  • Komentarz twórców