It Takes Two – Opinia

30 marca 2021
3
4.5/5
Opis gry:

Kooperacyjna zabawa, która na każdym kroku zaskakuje różnorodnością i rozmachem. Świetna zabawa na kanapie lub przez sieć.

It Takes Two to jeden z najambitniejszych tytułów, z jakim miałem do czynienia w ostatnim czasie. Gra zaskakuje różnorodnością w każdym aspekcie. Każdy poziom wprowadza nowe elementy rozgrywki, środowiska, dźwięku i klimatu. Przez kilkanaście godzin kooperacyjnej zabawy nie sposób się nudzić.

Josef Fares, od czasów „kontrowersyjnej” wypowiedzi podczas The Game Awards w 2017 roku, stał się jedną z najbardziej rozpoznawanych postaci w branży gier wideo. Jego dedykację do tego medium dało się już zauważyć w pierwszej grze – Brothers – A Tale of Two Sons, ciekawie wykorzystującej dwie gałki kontrolera do niezależnego sterowania dwoma chłopcami. W kolejnym tytule, tym razem pod szyldem nowego studia Hazelight, Fares poszedł krok dalej i zdecydował się na grę w pełni kooperacyjną. A Way Out wymagało drugiego gracza albo na kanapie albo przez Internet. Pomysł przyjął się na tyle dobrze, że It Takes Two idzie za ciosem swojego poprzednika, lecz zostawia go w tyle prawie pod każdym względem. O ile A Way Out stawiało na filmowy klimat, tak w It Takes Two najważniejsza jest rozgrywka, a gra nie pozwala o tym zapomnieć ani przez moment.

It Takes Two potrafi zaskoczyć pięknymi widokami.

Zacznę jednak od ogólnego zarysu fabularnego. Ten element jest dla mnie najsłabszą stroną gry, chociaż w ogólnym rozrachunku na pewno nie jest zły. Historia jest w gruncie rzeczy prosta – May i Cody, rodzice dziewczynki Rose, postanawiają się rozwieźć. Ona, pani inżynier, pracuje dużo, aby utrzymać rodzinę i nie spędza z mężem i córką dużo czasu. On zajmuje się domem i dzieckiem, lecz nie docenia poświęceń żony. Gdy Rose dowiaduje się o decyzji rodziców ucieka do swojego pokoju i przez magię (jakżeby inaczej) swoich łez przenosi Cody’ego i May w ciała odpowiednio glinianej i drewnianej lalki. Przez kolejne kilkanaście godzin rozgrywki dorośli próbują odwrócić czar i wrócić do swoich prawdziwych ciał. „Pomaga” im w tym książka miłości – Dr Hakim – którego celem nadrzędnym jest nauczenie ich współpracy i rozpalenia na nowo iskierki, która przez codzienną rutynę mogła trochę zagasnąć. Takie ramy fabularne doskonale uzasadniają ideę gry dwuosobowej i z tym nie mam żadnego problemu. Słabo wypadają jednak nieliczne scenki przerywnikowe „z prawdziwego świata”, w których główną bohaterką jest Rose. Animacja dziewczynki i jej zachowanie w stosunku do nieprzytomnych rodziców wprowadzają dozę, chyba niezamierzonego, humoru. Zupełnie inaczej odbieram jednak cutscenki z magicznego świata z udziałem May i Cody’ego. Ich interakcje ze sobą oraz z coraz bardziej frustrującym Hakimem są naprawdę zabawne i świetnie wpisują się w bajkowy klimat gry.

W żadnej grze nie skakałem jeszcze po brzuchu kreta.

Rozgrywkowa bomba nie wybucha od razu. Pierwszy poziom w szopie to raczej standardowa zabawa platformówkowa – ja pociągnę sznurek, Tobie otworzą się drzwi, przytrzymasz je z drugiej strony, pociągnijmy razem dźwignię i idziemy dalej. Od razu rzuca się jednak w oczy świetna animacja postaci. Cody, jako grubawy gliniany ludzik, porusza się w odpowiednio wahadłowy sposób. May, mimo iż wykonana z drewna, porusza się z większą gracją. Obie postacie nie różnią się pod względem podstawowych ruchów. Na samym starcie dostajemy podwójny skok, ślizg w powietrzu i atak z przytupem z powietrza na ziemię. W niektórych platformówkach taki arsenał ruchów byłby odblokowywany w trakcie rozgrywki – tutaj to dopiero początek. Wysokie i dalekie skoki zachęcają gracza do zwiedzania szczegółowo zaprojektowanych lokacji. Przypominam, że jeszcze nie wyszliśmy z pierwszego pomieszczenia w szopie a już możemy skakać po półkach z narzędziami, rozbijać słoiki czy skradać się do dziwnych stworków, które chowają się w niektórych pojemnikach. W kolejnej sekcji gry Cody i May dostają swoje pierwsze moce. On może rzucać gwoździami i wbijać je w niektóre powierzchnie. Ona włada główką młotka, którą może obracać się na wbijanych gwoździach oraz rozwalać niektóre przedmioty. Platformowa przygoda kończy się walką z bossem, którym jest… skrzynka z narzędziami. Mimo iż It Takes Two jest bardzo przyjazne dla mniej doświadczonych graczy – checkpointy są częste, a bohaterowie podpowiadają jak radzić sobie z kolejnymi zagadkami – potyczka z tym bossem nie jest formalnością i wymaga dokładnego kontrolowania lalkami. Ja uznaję to za plus, lecz jeśli próbujecie wciągnąć do gry swoje lepsze połówki, które nie są tak ograne, musicie liczyć się z tym, że możecie trafić na trudniejsze fragmenty rozgrywki.

Zapowiada się niezłe przedstawienie.

Po walce ze skrzynką It Takes Two po raz pierwszy pokazuje, czego możemy spodziewać się przez kolejne godziny gry. Pamiętacie gwoździe i młotek? Tak? To możecie o nich zapomnieć. Każdy kolejny rozdział gry to zupełnie inne moce, zupełnie inne mechaniki gry, niektóre wykorzystywane dosłownie przez kilkanaście minut. It Takes Two czerpie garściami inspiracje z innych gier i różnych gatunków. Jest strzelanie, jest ślizganie, są zagadki, jest pływanie, jest latanie, jest bujanie się na lianach, jest manipulacja czasem, jest stawanie się małym albo dużym, są buty grawitacyjne. Mógłbym wymieniać tak długo, ale nie chcę zepsuć Wam zabawy z odkrywania nowych rzeczy, którymi na każdym kroku zasypuje nas gra. Oczywiście każda moc to nowe animacje, nowe przedmioty, diametralnie różne środowiska. It Takes Two zapewnia bardziej rozbudowaną różnorodność zabawy niż większość kilkudziesięciogodzinnych gier z otwartym światem. Jest to gra niesamowicie głęboka. Co więcej, zdecydowana większość oferowanych tutaj mechanik gry jest zaimplementowana naprawdę świetnie i nie powstydziłyby się nimi tytuły dedykowane właśnie takiej albo innej mechanice. Dodatkowo, świat gry daje dostęp do wielu jednorazowych interakcji. Możemy położyć się na leżaku i powygrzewać na słońcu, skorzystać z robaczkowego spa, pojeździć zabawkowym pociągiem… znowu mógłbym długo wymieniać. Wisienką na torcie jest 25 minigier. Dość łatwo je znaleźć dokładnie zwiedzając świat gry i są one potem dostępne z menu głównego – można w nie bawić się bez wchodzenia w rozgrywkę fabularną. Do dyspozycji dostajemy walkę na śnieżki, wyścigi ślimaków, szachy (tak, można rozegrać całą partię) i mnóstwo innych. Ponownie muszę podkreślić z niedowierzaniem i podziwem, że każda minigra to kolejne animacje, lokacje, mechaniki. Pełen szacunek dla twórców.

May?! Przydałaby mi się pomoc z tą żabnicą!

Zdaję sobie sprawę z tego, że moje 'wyliczanki’ powyżej nie oddadzą w pełni magii It Takes Two. To uczucie wyczekiwania jaką moc dostaniemy do zabawy w kolejnej sekcji może oddać tylko granie. I tutaj kolejny szok. W dobie gier za 300 złotych na PS5, It Takes Two kosztuje połowę tego i dodatkowo pozwala grać przez sieć z wykorzystaniem tylko jednego egzemplarza. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak ta gra ma na siebie zarobić w takim modelu biznesowym, ale na szczęście nie jest to moje zmartwienie. Wiem natomiast, że kolejnych tytułów Josefa Faresa będę wyczekiwał z niecierpliwością, chociaż bardzo ciężko będzie mu przebić to arcydzieło rozrywki i rozgrywki.

Grę udostępnił wydawca.

Podsumowanie

"It Takes Two zaskakuje rozmachem. Po filmowym A Way Out Josef Fares zaatakował graczy wybuchową mieszanką gatunków i mechanik. Każdy rozdział jest inny pod prawie każdym względem a kilkunastogodzinna rozgrywka nie nudzi się ani przez moment."

Zalety

  • różnorodność rozgrywki,
  • sympatyczni bohaterowie,
  • bogactwo środowisk i interakcji,
  • minigierki,
  • dopasowanie dźwięku i grafiki do zróżnicowanych lokacji.

Wady

  • niektóre przerywniki fabularne,
  • drobne problemy techniczne (klatkowanie), szczególnie na podstawowej PS4.